Smak popularności
Sztajgerowy Cajtung, gazeta festiwalowa Chorzowskiego Teatru Ogrodowego, rozmawia z Bogdaem Kalusem.Sztajgerowy Cajtung: Niebawem, bo podczas finału tegorocznego Letniego Ogrodu Teatralnego, będzie Pan świętował 25-lecie pracy artystycznej. Bogdan Kalus, który spędził ćwierć wieku przed okiem kamery oraz na scenie i estradzie, czuje się człowiekiem spełnionym?
Bogdan Kalus: Częściowo tak. Ale nie do końca. Nie zagrałem przecież jeszcze głównej roli w filmie ani w serialu. Owszem, były duże role drugoplanowe, ale głównych nie. Myślę jednak, że pomimo 25 lat w zawodzie jeszcze jestem na tyle młodym człowiekiem, że ktoś da mi szansę, by zrealizować moje ambicje.
Sz. C.: Nie przez przypadek pański benefis organizuje Teatr Korez. To z tym katowickim prywatnym teatrem związana jest większa część Pana teatralnego życia. Jak zaczęła się ta, trwająca do dziś, przygoda?
B. K.: W roku 1990 w kawiarni Antrakt przy Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Grzegorz Wolniak zapytał, czy nie zrobiłbym z nim i Michałem Brysiem Scenariusza dla 3 aktorów Bogusława Schaeffera. Jako że byłem do tej pory wyłącznie artystą kabaretowym, a czasy były trudne dla satyryków, nie wahając się ani chwili przyjąłem tę propozycję. Mieliśmy pomysł, aby wskrzesić Teatr Korez, który w latach 80. był amatorskim teatrem działającym w MDK przy ulicy Dąbrowskiego, ale z różnych powodów się właściwie rozpadł. Nie śniło mi się wtedy, że jako jedyny z tej trójki przetrwam w nim do dziś. Tak samo jak nie śniło się nikomu, że nasze spotkanie przy „lampce kawy” da początek tak uznanej już firmie jak Teatr Korez.
Sz. C.: Nie startował Pan do szkoły teatralnej, egzamin aktorski zdawał Pan eksternistycznie. Czy to Korez sprawił, że zapragnął Pan być aktorem?
B. K.: Nie do końca. Jak już wspomniałem, w latach 80. występowałem w kabarecie Derkacz, mieliśmy razem z kabaretem Długi program w TV Katowice pt. Zakręt, więc nie byłem raczej anonimową postacią w tej branży, ale teatr to zupełnie inna para kaloszy. Kiedy więc zaczęliśmy grać z Korezem spore ilości przedstawień, zrezygnowałem z „kariery” estradowej na rzecz teatru i wcale tego nie żałuję, chociaż nie od dziś wiadomo, że to estrada daje więcej pieniędzy. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że praca w teatrze daje mi więcej satysfakcji zawodowej. W każdym razie to Korez zrobił ze mnie aktora, a nie odwrotnie!
Sz. C.: Choć dla nas, mieszkańców Chorzowa czy Katowic jest Pan wieloletnim aktorem Korezu, dla ogółu jest Pan obecnie Hadziukiem z Rancza. Lubi Pan smak popularności?
B. K.: Smak popularności ma, jak każdy kij, dwa końce. Z jednej strony trochę ułatwia załatwienie kilku rzeczy w urzędach, sklepach, restauracjach, ale też przynosi wiele rozczarowań. Wiadomo, że nie można dać się „złapać” na jakimś głupim numerze, bo od razu gdzieś komuś coś wyciągną „życzliwi” ludzie. Czasami trudno jest pojechać na wakacje w Polsce, bo nie zje się ryby w smażalni bez rozdawania autografów czy pozowania do zdjęć z fanami. W każdym razie trochę inaczej jest pod tym względem w Warszawie, bo tam są „wszyscy” i nie robi to takiego wrażenia na innych. Mamy więcej poczucia anonimowości i prywatności. Jednak chyba wszyscy pracujący w tym zawodzie dążą do tego, aby być popularnym, bo przecież lepiej być znanym i bogatym, niż nieznanym i biednym.
Sz. C.: To również Ranczo odpowiedzialne jest za Pana teatralny debiut poza dobrze nam wszystkim znaną sceną Korezu. Smak Mamrota powstał dla warszawskiego Teatru Capitol. Skąd pomysł, by serialowe Wilkowyje przenieść do teatru?
B. K.: Wiadomo, jaką popularnością cieszy się serial Ranczo. My, w przeciwieństwie do tego co myślą inni, nie robimy tego serialu 365 dni w roku. Okres zdjęciowy to niespełna 4 miesiące w roku, z czego ja jestem na planie zwykle około 20 dni. Nie zarabiamy w tym serialu kokosów, a że coś trzeba robić i z czegoś trzeba żyć, postanowiliśmy przybliżyć widowni bohaterów serialu. Na pomysł wpadliśmy z Piotrem Pręgowskim, czyli serialowym Pietrkiem, prowadząc imprezę w miejscowości Porąbka w Beskidach, kiedy pod sceną stało mnóstwo ludzi, a my zaczęliśmy opowiadać jakieś anegdoty z planu i stwierdziliśmy: dlaczego tego nie robić z większym sensem? Piotr udał się do współautora scenariusza Rancza, czyli Roberta Bruttera, który napisał scenariusz spektaklu. Krzesimir Dębski, czyli autor muzyki Rancza, napisał kilka piosenek do tego spektaklu, Wojtek Adamczyk, czyli reżyser serialu, wyreżyserował też spektakl i zaczęliśmy go grać. W tej chwili po 4 latach grania Smaku Mamrota mamy zagranych 414 przedstawień. Za miesiąc lecimy do Kanady i USA, gdzie bilety już dawno się rozeszły. Zresztą w Polsce również wszędzie na widowni są komplety, co zresztą mogli zobaczyć na własne oczy chorzowianie, bo przecież graliśmy w ubiegłym roku w ChCK-u.
Sz. C.: Czy kabaret KaŁaMaSz można uznać za kontynuację Smaku Mamrota?
B. K.: Nie, to zupełnie inny projekt. Teksty napisali: Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju oraz Jacek Łapot, muzyką zajął się Darek Szweda. Premiera programu miała miejsce w kwietniu ubiegłego roku w Piwnicy pod Harendą w Warszawie. To typowy program kabaretowy, a czy dobry, to już ocenią widzowie…
Sz. C.: Interesuje się Pan również piłką nożną. W wolnych chwilach bywa Pan nawet spikerem na stadionie Ruchu Chorzów. Czy, mimo że większość czasu spędza Pan w stolicy, nadal pozostał Pan wierny swojej drużynie?
B. K.: No oczywiście! Przecież urodziłem się w Chorzowie i tutaj mieszkałem przez 38 lat. Nie można nagle wywabić sobie „niebieskiego podniebienia” (śmiech).
Sz. C.: Serdecznie dziękujemy za rozmowę.
Anka Miozga i Magda Widuch
Materiały Organizatora
4 września 2012