Śmiech na pięć rewersów
Najnowszy spektakl Teatru Polskiego "Kogut w rosole" długo nie zejdzie ze sceny. Od dwóch lat grany jest w Krakowskim Teatrze Scena STU, a bodaj od roku w Chorzowie i Zabrzu. Aktorzy są inni, lecz główni realizatorzy ci sami. Wszędzie jest to frekwencyjny sukces. I tak będzie, drogi Teatrze Polski, w Szczecinie.Fabuła jest znana: bezrobotni faceci szukają możliwości zarobku, wydźwignięcia się z beznadziei i frustracji. Zakładają grupę striptizerką o nazwie "Dzikie buhaje", przygotowują program i odnoszą sukces, co najważniejsze - w oczach swoich żon, kolegów, przyjaciół (i nieprzyjaciół). Oczywiście, nie przychodzi to łatwo. Muszą pokonać własne kompleksy, ułomności, choroby, lęk, wstyd. Zwyciężają dzięki temu, że łączy ich determinacja i przyjaźń. Autorem sztuki jest słoweński pisarz Samuel Jokic, z wykształcenia nauczyciel nauczania początkowego, z pasji artysta uliczny. Mieszka we Francji, a komedia "Kogut w rosole" jest bodaj najpopularniejszą z jego sztuk.
Pierwszy akt to zawiązywanie akcji. Oto bohaterowie: Larry (Sławomir Kołakowski) i Gordon (Adam Dzieciniak) - obaj stracili pracę w stalowni. Dave (Dariusz Majchrzak) - ten próbuje być menedżerem, ma długi, które ktoś (jakaś mafia?) chce od niego ściągnąć. Żona, która od niego odeszła, nie pozwala mu na spotkania z synem. Następny to Colin (Mateusz Kostrzyński) - on marzy o karierze artystycznej, a jest przy tym dość ekscentryczny. Dalej Lewis (Jacek Piotrowski), który próbuje być kimkolwiek, Mustafa (Filip Cembala), czeczeński tancerz, oraz Spencer
(Zbigniew Filary), podwórkowy żul, który - jak okaże się później - przeszłość miał intrygującą. Ponadto Larry ma kłopoty z potencją (i nadwagą), a Gordon, nadpobudliwy erotycznie mężuś, "słusznie pojemny "mięsień piwny". Słowem - wszyscy mają niemałe życiowe problemy. Dave namawia ich, żeby je przemóc i wyjść na swoje. Pokazać innym, że jest się kimś.
Pierwszy akt, co tu kryć, dłuży się. Jego senność ożywia zblazowany Spencer dosadnymi ripostami, a także półstriptiz Colina. Publiczność widzi tylko jego nagi rewers w kształcie -jak słyszało się w kuluarach -jędrnego serducha. Co jednak widzą bohaterowie sztuki, do których Collin zwrócony jest awersem? Można się tylko domyślać. W każdym razie ich reakcja jest sugestywna. Zamaszyste gesty Colina takoż.
Ale za to drugi akt - co tu gadać! Bohaterowie przełamują się, ćwiczą rytmiczny taniec i w końcu wychodzą na scenę. Teatr Polski wtedy pulsuje, a publiczność, zwłaszcza jej część żeńska, co rusz wybucha szczerym śmiechem. Panie w każdym wieku uniwersyteckim żwawo kibicują aktorom, a w kulminacyjnym momencie, gdy temperatura oczekiwania i nadziei rośnie ku szczytom, ukazuje im się w świetle reflektorów pięć męskich rewersów - naguśkich, drgających. Gdy im się przyjrzeć, na co czasu nie brakuje, każdy jest swoiście figlarny. Panie nie mdleją tylko dlatego, że awersy są oczom widzów szczęśliwie niedostępne.
Jak z tego widać, "Kogut w rosole" będzie miał powodzenie. Dlatego też zespół teatru musi gromadzić siły i nastawić się na długie granie, a w okolicach Dnia Kobiet na oblężenie. Możliwe, że bilet na ten spektakl będzie wtedy pełnił rolę niegdysiejszego goździka.
A niech tam! Goździk nie goździk - śmiech jest potrzebny, a jeśli wspólny, w teatrze, to można nawet powiedzieć, że społecznie użyteczny. Śmiechem w teatrze nikomu się nie przeszkadza, nikogo nie blokuje (to nie traktor), bo do teatru chodzi ten, kto chce. Jeśli więc ktoś chce się śmiać, niech się śmieje. Jeśli teatr chce mu do tego dawać powód, niech daje.
Gdyby jeszcze reżyser (Marek Gierszał) wycyzelował akt pierwszy, a przede wszystkim gdyby sugestywniej, bez nadmiaru ekspresji prezentowane były problemy bohaterów, ich rozterki, kompleksy, słowem - życiowe sytuacje, byłby to spektakl i do śmiechu (także gorzkiego, czego chciał autor), i do namysłu. W pierwszym akcie bardzo ciekawie poprowadzona jest rola Spencera (Zbigniew Filary), zblazowanego podwórkowego lumpa. Sugestywny jest Adam Dzieciniak (Gordon), grający pogubionego w życiu mężusia, czy Jacek Piotrowski, którego bohater (Lewis) bardzo chce, jak inni, przeistoczyć się w zdobywcę.
Mocną stroną spektaklu jest choreografia (Grzegorz Suski), z którą zgrabnie radzą sobie wszyscy aktorzy, a błyskotliwie Filip Cembala (Mustafa). Emocje potęguje scenografia (Hanna Sibilski) i reżyseria światła (Peter Mayer), dzięki czemu przenosiny bohaterów ze świata beznadziei w świat do zdobycia zyskują na sugestywności.
No to co: iść do teatru? Śmiech w teatrze nikomu nie przeszkadza.
Bogdan Twardochleb
Kurier Szczeciński
2 stycznia 2013