Śmiech przez łzy

Nie ma co ukrywać - kondycja polskiej służby zdrowia jest zarówno powodem do strachu jak i do śmiechu. Więc dlaczego na dobrą sprawę nie zrobić czarnej komedii w teatrze, w której absurd, choć przekraczający wszelkie granice, nie równa się absurdowi, jaki spotkać można na każdym kroku w większości kolejek w polskich szpitalach.

„Pidżamowcy" autorstwa Mariusza Sieniewicza zrealizowano w 2017 w ramach nagrody w II Konkursie Dramaturgicznym STREFY KONTAKTU, organizowanym już od paru lat przez Wrocławski Teatr Współczesny i Miasto Wrocław. Od tego czasu nasza służba zdrowia znacznie się zmieniła. Niestety na gorsze. Tak więc w roku 2019 przedstawienie, które to wyreżyserował Marcin Liber, jest jeszcze bardziej aktualne.

Spektakl zaczyna się w małym szpitalnym pomieszczeniu, w pełni realistyczną historią, która mogłaby mieć miejsce w rzeczywistości. Starszy człowiek gorzej się poczuł, trafił na SOR, w szpitalu panuje chaos, dezinformacja, znieczulica. Zapowiada się 2 godziny smutnej, dołującej narracji. Wtem następuje przełamanie - tylna ściana się unosi, a za nią imprezują pacjenci na morfinowym haju - będącym jedyną formą ucieczki od wszechogarniającego bólu. Od tego momentu na scenie rządzi groteska, teatr realistyczny ustępuje teatrowi absurdu. Widownia z kolei zamiast zasmucać się kondycją NFZ będzie mogła się śmiać. Przez łzy, co prawda, ale w dalszym ciągu będzie to śmiech.

Scenariusz Sieniewicza jest niepodważalnie najmocniejszą stroną spektaklu. Autor wykazał się w niej błyskotliwością, poczuciem humoru na wysokim poziomie i, przede wszystkim, dystansem do rzeczy poważnych i trudnych jak choroby czy śmierć. Trzeba pamiętać, że nawet czarny humor, mimo wszystko, ma pewną granicę i autor powinien potrafić się wykazać dozą przyzwoitości, inaczej teatr zamieni się w kabaret. Sieniewicz sprawnie na tej granicy balansował, nigdy jej nie przekraczając, co należałoby docenić.

Sieniewicz swoim tekstem dał też wiele możliwości aktorom, tworząc wyraziste, choć też mocno przerysowane postacie o wymownych imionach jak Dializus, Kolonus czy Ampuła. Szczególnie Wiesław Cichy, wcielający się we wspomnianego Kolonusa, tę szansę wykorzystał, dominując scenę swoją naprawdę zabawną kreacją. Aktor bawił widownie niemalże bez przerwy, zarówno gestami i mimiką, jak i sprawnie poprowadzonym słowem. Uwagę także zwracała na siebie Ewelina Paszek-Lowitzsch, będącej w roli Siostry Goneryli, kobiety o silnym charakterze, która gdyby chciała, mogłaby trzymać szpital w ryzach. Ale jej się nie chce, bo komu by się chciało tak bardzo się angażować za najniższą krajową.

Z punktu widzenia estetyki „Pidżamowcy" wypadają ciekawe. Zimna, katatoniczna przestrzeń szpitalna składająca się na scenografię, opracowaną przez Mirosława Kaczmarka, za sprawą barwnej kompozycji świateł (również autorstwa Kaczmarka) i dźwięków (muzyka Filipa Kanieckiego) cyklicznie zamieniała się w świat narkotycznie kolorowy i wesoły, co oddawać miało morfinistyczne przygody bohaterów. Kostiumy, za które była odpowiedzialna grupa Mixer, choć ograniczone były przez kanon szpitalnych fartuchów i kitlów, także cechowały się niekonwencjonalnością. Między innymi siostry szpitalne wystylizowano na siostry klasztorne, w habitach, tyle że zamiast typowego welona nosiły one efektowne nakrycie głowy z przezroczystej plastikowej torby.

Marcin Liber swoim interesującym spektaklem zwraca uwagę na coraz to poważniejszy problem, jakim jest ignorowanie sytuacji służby zdrowia zarówno przez obóz rządzący jak i przez zwykłych obywateli, którzy wydają się być mało przejęci tym problemem tak długo, jak tylko im na to pozwala zdrowie.

I my zatem powinniśmy - tak długo jak tylko możemy - chodzić do Współczesnego na „Pidżamowców" by pośmiać się z rzeczy, które prędzej czy później dotyczyć będą nas wszystkich.



Jan Gruca
Dziennik Teatralny Wrocław
15 listopada 2019
Spektakle
Pidżamowcy
Portrety
Marcin Liber