Śmiech - rzecz pospolita

Dostarczenie sobie rozrywki staje się karkołomnym zadaniem wymagającym umiejętności i wyobraźni. Pójście do kina, czy do teatru jest często stosowanym sposobem, lecz niekiedy bierność sytuacji widza może męczyć. Twórczość dla zabawy ma wspaniałą historię i "Rzeczpospolita Babińskia" przekonuje o prawie jej bytu i wysiłku potrzebnego do rozśmieszenia widza.

Stanisław Radwan w „Rzeczpospolitej Babińskiej” próbuje wykreować podobne miejsce do istniejącej w wiekach XVI i XVII wsi podlubelskiej. Wiersze, anegdoty i facecje zostały stworzone, aby bawić towarzystwo podczas sarmackich uczt. Próba nie tyle rekonstrukcji, co kreacji podobnego wieczoru zostaje postawiona pod osąd widza. Pytaniem jest, czy nadal bawi nas ten humor? Przeniesienie archaicznych opowiastek, przefiltrowanych przez współczesność daje niezwykłe wyniki i zaskakuje publiczność. 

Spektakl skupia się głównie na sile aktorskiego wyrazu. Postawieni naprzeciwko skrawka sceny odciętego prze kurtynę widzimy ustawiony centralnie długi stół. Barwne nakrycie jest jednym z niewielu elementów przypominającym sarmackie czasy. Zaraz obok, bliżej widowni siedzi zespół, a z drugiej strony stoją opustoszałe pulpity do nut. Za stołem siadają aktorzy – opowiadacze stając do tego konkursu dowcipu. Muzyczne przerywniki są podane w formie rapu niezwykle pasującego do rymów częstochowskich. Podbarwione są muzyką organową i sekcją rytmiczną.

Pomimo statycznego charakteru przedstawienie staje się udaną zabawą z słowem. Staropolskie teksty dzięki odpowiedniemu akcentowaniu są zrozumiałe i nie wydają się odległe od współczesnego humoru. Przebrnięcie przez wszystkie meandry wymowy i znaczenia daje kolejną sposobność do śmiechu.

Najbardziej żywotne są abstrakcyjne powiastki i frywolne anegdoty. Aktorzy wydają się dobrze bawić przy opowieściach znajdując dla nich współczesny kontekst. Do brawurowych wystąpień należy wyliczenie genealogii dokonane przez Iwonę Bielską. Sytuacja staje się wizualnym żartem, gdy do stołu dosiadają się młodzi nie wytrzymując bezruchu towarzyszącego słuchaniu wywodu. Wśród nazwisk znajduje się Romanowski, co nakłada kolejny metateatralny wymiar temu natłokowi dowcipów. Pokazując zaledwie kilka drobnych sytuacji komicznych, zarysowuje się bogactwo dowcipu tkwiące w spektaklu. Widz współuczestniczy stając się uważnych słuchaczem nagradzającym wysiłki wyobraźni i retoryki zastosowane w spektaklu.

Muzyka jest niezwykłą mieszanką stylów. Organy (Mieczysław Mejza) przypominają kościelne pieśni zderzone z rytmicznością perkusji (Jakub Rutkowski) i kontrabasu (Marcin Nenko). Warstwa słowna przedstawiona w formie rapu podbarwiona jest ciekawymi partiami chórku. Niezwykle bawi kreacja „zespołu hip-hopowego” władającego staropolszczyzną, gdzie w warstwie tekstowej mieszają się tematy śmierci i zabawy. 

Memento mori jest stałą cześcią zabawy i śmiechu - zawsze obecną, lecz nie paraliżującą człowieka. Bogactwo opowieści pokazuje, jaką skarbnicą czarnego humoru jest polska literatura. Wprowadzenie widza w nowy rodzaj „uczty słownej” stworzonej przez Radwana daje mu możliwość śmiechu. Pozwala na porównanie minionych epok z współczesnością, a przede wszystkim jest okazją do dobrej zabawy, pokazując jednocześnie istotę motywu danse macabre.



Justyna Stasiowska
Dziennik Teatralny Katowice
16 czerwca 2009