Śmiech w teatrze

Randka w teatrze? Dlaczego by nie. Na przedstawienia Korezu gimnazjaliści przyprowadzają swoje dziewczyny, a bilety rezerwują czasem z miesięcznym wyprzedzeniem. Młodsi kochają "Kolegę Mela Gibsona", starsi uwielbiają "Cholonka". "Scenariusz dla 3 aktorów" czy "Kwartet dla 4 aktorów" od wielu lat przyciągają całe rzesze fanów Schaefferowskiego poczucia humoru, przefiltrowanego przez dowcip Korezowców

 Tu nikt nie będzie się nudził, hasło wywoławcze teatru, prowadzonego przez Mirosława Neinerta, nie kłamie. Ciągłe wybuchy śmiechu omal nie rozsadzają kameralnej, zwykle wypełnionej po brzegi sali. Dyrektor dba o jakość prezentowanych sztuk – teksty słabe i nudne odrzuca, pozostawia tylko najlepsze dzieła – ale i one z kolejnymi wykonaniami obrastają w nowe dowcipy i improwizowane scenki. Dlatego też na przedstawienia Korezu chodzi się po kilka razy – śledzenie nowości sprawia stałym bywalcom ogromną radość.

Spektakle nie kończą się z ostatnim wygaszeniem świateł. Mirosław Neinert wychodzi jeszcze na scenę, by w „ogłoszeniach parafialnych” przekazać swoim widzom nowinki z teatru. Okrasza je kolejnymi żartami, wprowadzając familiarną atmosferę. Do odbiorcy pisze się tu w newsletterach „Kochany Widzu”. Pracownicy teatru i występujący aktorzy legitymują się ogromnym poczuciem humoru. Widać to na scenie, widać i w biurowych anegdotach, każdego dnia tworzonych. Przez pewien czas na ścianie szatni wisiał napis „nie mamy pańskiego płaszcza – i co nam pan zrobi?” zaczerpnięty z Barei – napis ów został usunięty dopiero podczas prac remontowych, razem ze ścianą.

Korezowcy przerzucają się w codziennych rozmowach kwestiami z granych sztuk. Sekunduje im w tym dzielnie kanarek Franek, jak wieść niesie – autor wielu złotych myśli i aforyzmów, którymi dzieli się chętnie z Dyrektorem, w zamian za garść prosa i połowę honorarium. Przez teatr przewinęła się też muszka Stefan, która brała udział w „Kwartecie” przed laty: stała się tematem improwizacji scenicznej i rozmawiała z Neinertem o Heideggerze (niestety, zginęła tragicznie, przygnieciona torebką cukru, według innej wersji sprawcą śmierci Stefana był Bogdan Kalus).

Zwyczajne, pozasceniczne czynności okazują się dla Korezowców pretekstem do odgrywania tworzonych na gorąco aktorskich etiud. Sprawdzanie biletów czy odbieranie telefonów po godzinach pracy biura staje się okazją do żartów. Jeden z dziennikarzy nie posiadał się ze zdumienia, gdy usłyszał w słuchawce „Si… Teatro Korezzo, prego…” – nie wiedział, że aktor, z którym miał umówić się na wywiad, postanowił przeprowadzić rozmowę w udawanym włoskim i konsekwentnie reagował na kolejne próby porozumienia kwestiami brzmiącymi jak zasłyszane w Italii. Najlepsze giełdy dowcipów, jakie co pewien czas odbywają się w biurze, przegrywają z błyskotliwymi i uzależnionymi od chwili dialogami – aż szkoda, że codzienne korezowe rozmówki nie doczekały się jeszcze kronikarza, choć trudno byłoby uchwycić panującą tu, niepowtarzalną atmosferę. Zapytany o dowcipy, które zrodziły się w Korezie, Sławek Jastrzębski, pracownik teatru, odpowiada „nie byłem świadkiem takich. Kiedy tu przyszedłem, wszyscy byli już starzy i zgorzkniali”. Inni przeważnie milkną, szukając anegdot na zbyt długiej liście.

W kabaretach dwudziestolecia międzywojennego podczas ostatniego przedstawienia w sezonie satyrycy robili sobie nawzajem żarty na scenie. W Korezie pretekstem do zaskakiwania scenicznych partnerów może stać się wszystko: kontuzje aktorów, medialne doniesienia i reakcje publiczności – każde odejście od rutyny zostanie odpowiednio skomentowane i wykorzystane do budzenia śmiechu. Nawet niewidoczni zwykle pracownicy techniczni znajdują dla siebie pole do popisu w trakcie spektakli (Naczelny Ogrodnik na przykład, w Korezie – Naczelny Realizator, uważnie słucha słów reżysera w „Scenariuszu” – jeśli po słowach „proszę o zgaszenie świateł” nie padnie doprecyzowanie „na widowni”, wygasza wszystkie reflektory na sali, ku zaskoczeniu widzów i radości aktorów). Powody do śmiechu pojawiają się w Korezie na każdym kroku, a tylko garstka ich zostaje utrwalona w wywiadach czy recenzjach. Ale w końcu Mirosław Neinert deklaruje „ja lubię teatr, który nie jest ponury. Lubię teatr wesoły. Lubię, jak ludzie wychodzą z teatru i się uśmiechają” – a kto zaryzykuje i sprzeciwi się Dyrektorowi?



Iza Mikrut
Gazetka Festiwalowa Sztajgerowy Cajtung
2 sierpnia 2010