Śmierć na weselu

"Różowe konie - rewia kieszonkowa" to typ przedstawienia, które dotychczas zanjdowało się na marginesie teatru. To połączenie kabaretu z ostatnio popularną forma stand up comedy i elementami performatywnymi

Spektakl to jednoosobowe autorskie szoł Aldony Jankowskiej, gdzie fabuła jest tylko pretekstem do błyskotliwych monologów, możliwości wcielenia się w rożne postaci i – przede wszystkim – rozbawieniem widza. To ostatnie, trzeba przyznać, wychodzi aktorce znakomicie. Jankowska ma niezwykłą charyzmę, która sprawia, że prezentowane typy osobowości – choć przejaskrawione i celowo groteskowe – są prawdziwe i śmieszą do łez. Największym atutem jest różnorodność środków gry, przez co jednoosobowe szoł nie nudzi – mamy wrażenie jakby na scenie występowało co najmniej pięć różnych osób. Dodatkowo, Jankowska dba, żeby widz ani na chwilę nie popadł w stagnację – zaczepia go, wprowadza interakcję, oczekuje odpowiedzi. Błyskotliwie zripostowane uwagi z sali pokazują również duże możliwości aktorki w zakresie improwizacji. Zbliża to nieco spektakl do konwencji stand up comedy czy kabaretu, ale nie ma to znaczenia, póki całość jest zabawna i frywolna.

Fabuła oscyluje wokół wesela i małżeństwa, jednak szybko przechodzi do swobodnych i swawolnych dowcipów ze społeczeństwa. Jankowska nie prezentuje tego, z czego jest szczególnie znana – wcielania się w konkretną postać publiczną, lecz w inteligentny sposób wyszydza określone ludzkie typy. Wiecznie niezadowolona ciotka czy głupiutka celebrytka, która dla sławy gotowa jest nawet sfingować własny ślub, to nieodłączne charaktery naszego społeczeństwa. Monologi aktorki są więc mocnym punktem przedstawienia – niestety, nie jedynym. Towarzyszy jej duet tancerzy, który występuje głównie pomiędzy jedną a drugą kreacją Jankowskiej. Owszem, przyjemnie się na ich taniec patrzy, choć nie wnosi on nic do spektaklu i irytuje nieudanymi próbami bycia zabawnym. Tak naprawdę jego funkcja jest typowo techniczna – ma zapełnić czas sceniczny w trakcie przebierania się głównej bohaterki.

Kostiumy Jankowskiej są nieodłącznym atrybutem postaci, równie dowcipne jak cała jej kreacja. Przebieranki są więc kilkukrotne, a w tym czasie obserwujemy efektowny taniec współczesny w wykonaniu młodej pary. Być może te luki można było zapełnić w inny sposób, tak by został podtrzymany nastrój frywolności, panujący na widowni po każdym występie. Uwaga widza rozprasza się, a aktorka, ponownie wchodząc na scenę, musi na nowo gromadzić energię widza. Publiczność jest bowiem pełnoprawnym członkiem tego przedstawienia – jak to bywa w dobrych komediowo-kaberetowych formach. Jedyne, co pozostawia po spektaklu lekki niedosyt, to właśnie zbyt krótka obecność na scenie samej protagonistki.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
23 kwietnia 2011