Śmierć zrobiona na złoto i na szaro

Jeżeli Beckett to Libera, to pytanie o śmierć, o język, o zanikanie. Jak przez trzy godziny opowiadać o końcu, by widz nie czekał na koniec, by w końcu wyszedł i wcale nie skończył: myślenia, patrzenia, mówienia? To wszystko metafora. O nie! - to wszystko takie dosłowne - dla każdego inaczej. Pisać z wielką ostrożnością, żeby uniknąć sakramentalnych uogólnień, gdy nadal do powiedzenia jest więcej niż to

Antoni Libera pokazał śmierć w dwóch kolorach: na złoto i na szaro. Próbę zachowania optymizmu pomimo wszystko (bo to przecież szczęśliwy dzień, to będzie szczęśliwy dzień, bo coś jej mówi, a skoro jeszcze mówi, to szczęśliwym musi być dzień który ją budzi, jeszcze) w pozornym dialogu "Szczęśliwych dni". Odciąganą w czasie próbę odejścia i życia - w "Końcówce".

"Szczęśliwe dni" widziałam już w innej obsadzie, innych barwach i pomrukach - w Teatrze Dramatycznym. W Teatrze Polskim połyskują brokatem lat minionych, rozmów odbytych, relacji zawiązanej. Winnie (Olga Sawicka) ciągle świeża, wygląda jak po balu i bardzo się tego wizerunku trzyma - podobnie kurczowo srebrnego lusterka i różowej parasolki. Jej świat, aż po szyję, nie traci na swej estetyce. W porównaniu z wystawieniem Dramatycznego, mało w nim dzwonków - i właśnie przez to, i przez wspomnianą złotą mgiełkę, przedstawienie jawi się jak spokojne usypianie - bajki piaskowej babci (która do bycia babcią lub starą nigdy by się nie przyznała, ale która swoim powtarzaniem nie ucieknie od staruszkowej etykietki, choć etykietka ucieknie od siebie, bo w ciągu kilku godzin niejedno mieć będzie imię: Winnie, Willy, Nagg, Nell, Clov, Hamm). Piaskowe usypianie części pierwszej kontrastowało z szarą tragikomedią odchodzenia, zaprezentowaną w znacznie dynamiczniejszej "Końcówce".

Na nie koniec - na deser - doskonałe kreacje Andrzeja Seweryna w roli Hamma oraz Jarosława Gajewskiego w roli Clova. Szarzywo i starzywo, i piekło za ścianą - tu oprawca i kat dopowiadają się każdym słowem, gestem, funkcją i dysfunkcją. Ekspresywny Hamm z gwizdkiem - po prostu sobie rości, wymaga, teoretycznie bardziej chory i stary - jawi się jako okaz zdrowia i witalności, zmysł wzroku zastąpił zamysłem zarządzania, oraz posypany popiołem Clov - z mistrzowskim koślawym ruchem scenicznym oraz wpisanym, wręcz prowokacyjnym, nierozgarnięciem. Skazani na siebie, targani podobnymi namiętnościami destrukcji i czarnego humoru. Całość dopełniają starcy w kubłach na śmieci - wcale niezrezygnowani, po swojemu szczęśliwi: bo razem, bo papka, sucharek, pralinka.

Starość zaczyna się już na początku, a jednak brnie się dalej - robi się, co się da, mówi się co się da i jest się tu co raz bardziej, w nadziei, że pozwolą odejść, potem bez nadziei, posuwa się to jakoś, na koniec pyta słowami, które pozostały: Kto? Nie odpowiada.



Paulina Danecka
Nowa Siła Krytyczna
20 stycznia 2011