Smutna opowieść

Krapp Seweryna jest w swoim duchowym, życiowym bankructwie straszny. Trudno się po spektaklu z tego wrażenia otrząsnąć.

Dlaczego Antoni Libera nie zadowolił się wyreżyserowaniem samej Ostatniej taśmy? Andrzej Seweryn jako Krapp jest tak sugestywny, na tylu niuansach jest ta rola oparta, że publiczność wybaczyłaby przecież fatygowanie jej do Teatru Polskiego na raptem półgodzinny spektakl. Ja bym na pewno wybaczył... Po drugie zaś – dlaczego Ostatnią taśmę Libera obudował właśnie tymi, a nie innymi dramaturgicznymi miniaturkami Becketta, mało znanymi (praktycznie w ogóle nieznanymi), nie dotrzymującymi, zdawałoby się, kroku Ostatniej taśmie, która przecież należy do kanonu Beckettowskich arcydzieł?

Tę zagadkę można próbować rozwiązać, szukając pomiędzy Fragmentem dramatycznym II, od którego się ten tryptyk rozpoczyna, Ostatnią taśmą oraz końcowym Impromptu „Ohio" jakichś śladów ciągłości, kontynuacji. Ciągła jest na przykład przestrzeń, za każdym razem bardzo ciasna: to tylko wąski pas z przodu sceny, zabudowany przez Annę Liberę od tyłu, z jednym tylko wyjściem gdzieś w przestrzeń, na wolność jakby. Piszę „jakby", bo we Fragmencie dramatycznym II owo pozorne wyjście jest rozświetlonym w ciemnościach oknem z parapetem, na którym stoi samobójca, ważąc się na ten decydujący krok. Gdzie tu zatem wolność? W Ostatniej taśmie pozorne wyjście jest norowatą wnęką za kotarą, gdzie Krapp oddala się od czasu do czasu, by pociągnąć z butelki. To nie szansa ucieczki z tej nędznej egzystencji, na jaką sam się skazał, tylko skondensowanie tej nędzy. W Impromptu „Ohio" nie ma już nawet tego: pozostają tylko stół, dwie postacie, lustrzanie do siebie podobne, kładąca się na nich odrobina światła i czarna kotara w tyle. Świat zamknięty na czarny rygiel.

Ewoluują także bohaterowie. Można nawet przypuścić, że to ci sami ludzie, czy właściwie: ten sam człowiek, tylko w różnych duchowych momentach swojego życia. Zauważmy na przykład, w jaki sposób Krapp układa na swoim biurku zeszyt, w którym zapisywał słowa klucze oraz sygnatury taśm z nagraniami. Robi to starannie, pedantycznie wręcz, pilnując, aby róg zeszytu ściśle nakładał się na róg biurka. Takim samym pedantem był grany przez Seweryna bohater Fragmentu dramatycznego, widać to było w każdym geście – w tym, jak poprawiał sobie zegarek na ręce, jak układał szpargały na biurku, jak po żołniersku maszerował przez scenę, zuchowato machając odsuniętą ręką. Pedantyczny, zapięty na ostatni guzik jegomość, antyteza drugiej postaci, granej przez Antoniego Ostroucha, człowieka, który wejście na scenę zaczyna od potknięcia i wywrotki, któremu skoroszyty z biurka rozsypują się na podłogę, który cały jest rozmemłany, niezebrany w sobie.

Krapp jest zatem jakby przedłużeniem owego pedantycznego racjonalisty, który we Fragmencie dramatycznym raczej trzyma się życia, niż je neguje? I tak, i nie. Krapp, zauważmy, jest również niepozbierany. Pudełka z taśmami zsypują mu się w pewnym momencie z biurka na podłogę dokładnie tak samo, jak granej przez Ostroucha postaci poleciały na scenę sterty dokumentów. We Fragmencie dramatycznym Beckett rozszczepił na dwie postacie głosy, które przemawiają we wnętrzu człowieka. Jeden z tych głosów mówi: „żyj, mimo wszystko". A drugi podpowiada: „nie żyj". Życie jest agonem tych głosów, stojących naprzeciwko siebie. Tak jest we Fragmencie dramatycznym, tak to reżyseruje Libera, ale w Ostatniej taśmie jest już inaczej. Z dwóch postaci wyłania się jedna, pedantyczna i niechlujna zarazem. „Żyj" i „nie żyj" mieszają się, łączą – dokładnie tak samo, jak to się dzieje w urodzinowym odsłuchiwaniu przez Krappa jego własnych wynurzeń sprzed lat. W Krappie oba te głosy nie walczą już ze sobą, jedynie obserwują się i szyderczo komentują. Można by powiedzieć, że żadna z dwóch opcji nie okazała się godna wyboru. Jak o tym pisał Kierkegaard w Diapsalmacie? „Śmiej się z tarapatów życia, będziesz tego żałował; płacz nad nimi, będziesz tego także żałował; śmiej się czy płacz z tarapatów życia, będziesz i tego, i tego żałował".

Fragment dramatyczny i Ostatnia taśma połączone są w tym przedstawieniu bardzo dyskretnym ściegiem, a całość, która w ten sposób powstaje, jest opisem różnych faz rozpaczy. Co prawda rozdzielenie trzech miniatur przerwami, w czasie których publiczność cierpliwie czeka, aż za kurtyną pracownicy techniczni uporają się ze zmianą dekoracji, nie pomaga w budowaniu wrażenia, ale efekt wart jest tej ceny. Tak jak na obrazach pokazujących kolejne fazy ludzkiego życia (często obrazowanego jako kobieta) przechodzą w siebie młodość, dojrzałość i starość, tak z połączenia Fragmentu dramatycznego i Ostatniej taśmy wynika obraz faz rozpaczy, która z czasem wypala się, przestaje być walką, ścieraniem się wewnętrznych racji, dramatem codziennego wyboru życia wbrew rozpaczliwej świadomości jego absurdu. Z ogniska robi się popielisko. Z człowieka, z jego dumnego trwania wbrew wszystkiemu, pozostaje „krapp", odpadek.

Ale ten Beckettowski tryptyk Antoniego Libery ma przecież jeszcze jedno skrzydło – końcowe Impromptu „Ohio". Tę miniaturkę Beckett napisał na zamówienie sympozjum literackiego zorganizowanego przez Uniwersytet Ohio, stąd ten osobliwy tytuł. Rozpisana jest na dwie postacie, jedna z nich (Andrzej Seweryn) snuje czytaną przez siebie „smutną opowieść" o jakichś mikrozdarzeniach z przeszłości; druga (Antoni Ostrouch) jedynie słucha, w skupieniu, wręcz natężeniu uwagi, nie odzywając się ani słowem, jedynie korygując czytanie stuknięciami w blat stołu. Gdy coś w intonacji, w zestroju słów brzmi nie tak, jak należy, nie dość czysto, niecierpliwe ostre stuknięcie przerywa lekturę. Gdy Sewerynowi uda się przeczytać fragment zgodnie z „wzorcem", delikatne stuknięcie przyzwala na dalszy ciąg. Czym jest ten „wzorzec"? I jaki jest sens „smutnej opowieści"? Jedyny jej sens polega tu na dobrym wyrażeniu jej. Przypomina się to, co Stanisław Barańczak pisał o poezji tłumaczonego przez siebie Philipa Larkina, innego dwudziestowiecznego mistrza rozpaczy: jedynym, co w niej ocala, jest forma. Taka wydaje się puenta skomponowanego przez Liberę tryptyku. Na zamykającym ten tryptyk ostatnim skrzydle widzimy posiwiałego, pochylonego człowieka, który już jedynie bada, czy ton życia, jaki udało mu się wydobyć, brzmi dostatecznie czysto.

Gdy tak spojrzeć na Krappa i dwie inne jednoaktówki w Teatrze Polskim, staje się widoczne, jak przemyślanym zabiegiem było połączenie Ostatniej taśmy z dwiema miniaturkami. Ostatnia taśma jest przecież taką właśnie podróżą przez kolejne fazy życia Krappa, gdy miał on kolejno dwadzieścia parę, 39 i 69 lat. Tyle że to, co w Ostatniej taśmie rozwija się jakby w głąb, w spektaklu Libery rozciąga się przed nami panoramicznie, w trzech kolejnych odsłonach.

Jest jeszcze inna podróż w czasie, dyskretnie wpisana w ten spektakl. W 1986 roku Antoni Libera przygotował w Teatrze Studio cykl przedstawień Becketta, w 80. rocznicę urodzin pisarza (tak jak Krapp i dwie inne jednoaktówki został wprowadzony do repertuaru Teatru Polskiego na 110. rocznicę urodzin twórcy Czekając na Godota). Powstała wtedy Ostatnia taśma z Tadeuszem Łomnickim jako Krappem, spektakl legenda, na całe szczęście utrwalony w wersji przedstawienia Teatru Telewizji. Można więc dziś do niego wrócić, by przekonać się, w jaki sposób wersja z Andrzejem Sewerynem nawiązuje dialog z kreacją Łomnickiego. Bo przecież wszystkie te podobieństwa nie mogą być po prostu wynikiem wierności Libery wobec rygorystycznych Beckettowskich didaskaliów. To świadoma rozmowa reżysera z samym sobą i – przypuszczam – także dialog Andrzeja Seweryna z tamtą rolą Tadeusza Łomnickiego.

Wierność didaskaliom nie jest tu zresztą wcale niewolnicza. Beckett na przykład sugerował, żeby do jedzenia bananów używać tylko kawałków owoców, po to, by nie przeciągać w czasie tej początkowej sceny. W obu reżyserowanych przez Liberę przedstawieniach i Łomnicki, i Seweryn rozciągają w czasie tę konsumpcję jak tylko się da. Swoją drogą, jak Łomnicki był w stanie połknąć prawie całego banana bez gryzienia – zagadka... Nie pada przy tym ani jedno słowo, ale widownia wie już o zdziwaczałym Krappie niemal wszystko. W obu przedstawieniach dowiaduje się jednak różnych rzeczy, bo mimo że tak wiele zostało skopiowane, w najdrobniejszych czasem szczegółach, powstały dwie różne postacie. Krapp Łomnickiego ma w sobie jeszcze sporo życiowej energii, mówi mocnym głosem, który zmienia się dopiero pod wpływem wyżłopanego wina. Krapp Seweryna jest kompletnym duchowym bankrutem, który z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi oczami nasuwa raczej podejrzenie jakiejś fazy zidiocenia. Gdy szyderczo śmieje się ze swoich buńczucznych, górnolotnych opowieści z młodości, gdy ryczy ze śmiechu, słysząc stare deklaracje o zerwaniu z nałogami, choćby zajadania się bananami, jest w tym swoim duchowym, życiowym bankructwie straszny. Trudno się po spektaklu z tego wrażenia otrząsnąć.

Ale, ciekawa rzecz, całość, ów tryptyk, nie przygnębia, choć powinien, bo to przecież Beckett. Czysty ton końcowego Impromptu wprowadza w to przedstawienie tonację dojrzałego ułożenia się z „tarapatami życia", której nie miał w sobie spektakl z Łomnickim sprzed trzydziestu lat. Ta dyskretna, ale wyczuwalna zmiana była dla mnie najwyraźniejsza w jednym detalu. Otóż magnetofon, jakim posługuje się Krapp Seweryna, ma niewielką, świecącą zieloną diodę, jak to bywa w starych urządzeniach. W spektaklu Teatru Telewizji z Tadeuszem Łomnickim żadnego takiego światełka ponad wspomnieniami Krappa nie ma. Nie wiem, może jakość nagrania jest taka, że go nie widać, choć było. Ale może to dyskretny znak, że w wiernym towarzyszeniu przez Antoniego Liberę twórczości Becketta, od tylu już lat, coś się odrobinę wyjaśniło?



Jarosław Zalesiński
Teatr Pismo
30 czerwca 2016
Portrety
Antoni Libera