Smutne spojrzenie i zniewalający głos.

30 stycznia 2001 r. zmarł Edmund Fetting, aktor i piosenkarz. Zagrał wiele ról teatralnych i filmowych - w pamięci publiczności zapisał się jednak przede wszystkim jako wykonawca ballady "Nim wstanie dzień", którą Agnieszka Osiecka i Krzysztof Komeda napisali specjalnie dla niego.

- Edmund Andrzej Fetting rodził się 10 listopada 1927 r. w Warszawie. Zmarł 30 stycznia 2001 r. w wieku 73 lat
- Największą popularność przyniosły mu dwie ballady, który śpiewał - "Nim wstanie dzień" z filmu "Prawo i pięść" oraz "Deszcze niespokojne" z serialu "Czterej pancerni i pies"
- Rozpoczął studia aktorskie w warszawskiej PWSA (później: PWST), ale ich nie ukończył. Został usunięty "za brak talentu". — Pan się do teatru nie nadaje, bo pan jest zbyt smutny - usłyszał
- "Edmund Fetting zawsze będzie mi przypominać moją młodość. Kiedy jako młoda dziennikarka pracowałam w »Głosie Wybrzeża«, chodziłam do klubu »Rudy kot«. Edek grał tam na fortepianie i śpiewał. Bardzo się w nim kochałam" - pisała o nim Agnieszka Osiecka
- W latach 90. Edmund Fetting ograniczył pracę zawodową z powodu choroby serca

"Wielu po nim wykonywało balladę »Nim wstanie dzień« z filmu »Prawo i pięść«, ale nikt tak jak on nie umiał oddać melancholii i nadziei zawartych w słowach napisanych przez Agnieszkę Osiecką" - pisała Agnieszka Niemojewska w artykule "Niepowtarzalny głos Edmunda Fettinga" ("Uważam Rze, Historia" 24 października 2019 r.).

"Edmund Fetting zawsze będzie mi przypominać moją młodość. Kiedy jako młoda dziennikarka pracowałam w »Głosie Wybrzeża«, chodziłam do klubu »Rudy kot«. Edek grał tam na fortepianie i śpiewał. Bardzo się w nim kochałam, więc przychodziłam do tego klubu co wieczór. Po latach wraz z Krzyśkiem Komedą napisaliśmy piosenkę do filmu »Prawo i pięść« Jerzego Hoffmana i od razu przypomniał mi się Fetting z »Rudego kota«. Chciałam, żeby to koniecznie on zaśpiewał naszą balladę. Zaśpiewał ją cudownie. Wtedy zbliżyliśmy się do siebie. Często się spotykaliśmy, ale nie wiedzieć czemu – takie jest życie – nasze drogi się rozeszły. Wielokrotnie za nim potem tęskniłam i o nim myślałam, bo nie widzieliśmy się tyle lat" - wspominała Agnieszka Osiecka w "Alfabecie Agnieszki" Jana Bończy-Szabłowskiego ("Rzeczpospolita", 1998).

Film i ballada powstały w 1964 r. Edmund Fetting miał wówczas 36 lat. - Ja zawsze będę podkreślał, że wierzę w wiek chrystusowy. To jest moment, kiedy w człowieku drzemią chyba największe siły, największy temperament - mówił w Polskim Radiu w 1980 r.

Fascynat jazzu
Edmund Andrzej Fetting urodził się 10 listopada 1927 r. w Warszawie, w rodzinie Edmunda Teodora Fettinga i Stefanii z Kazimierskich. Podczas okupacji niemieckiej mieszkali na plebanii kościoła pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Baranowie (pow. Grodzisk Mazowiecki), gdzie brat Stefanii, ks. Jan Kazimierski, był proboszczem. Tam Edmund - zwany przez miejscowych kolegów "Dudkiem" - wspólnie z nimi zorganizował amatorski teatrzyk.

Bardzo wcześnie miał się zafascynować muzyką jazzową. "Dzięki bratu pianiście nauczył się gry na fortepianie i akordeonie. W 1947 r. założył zespół jazzowy Marabut, który wraz z nim współtworzyli: Jerzy Herman, Wojciech Piętowski, Mirosław Ufnalewski, Zenon Woźniak, Andrzej Zborski i Antoni Zdanowicz. Występowali m.in. w warszawskiej siedzibie YMCA przy ul. Marii Konopnickiej 6, a zapowiadał ich Leopold Tyrmand. Niestety, w 1949 r. Związek Młodzieży Chrześcijańskiej Polska YMCA został uznany przez władze komunistyczne za »narzędzie burżuazyjno-faszystowskiego wychowania, popierane przez zagranicznych mocodawców i sanacyjne czynniki rządzące«. Zakazano działalności organizacji, a jej majątek znacjonalizowano - napisała Niemojewska.

Rozpoczął studia aktorskie w warszawskiej PWSA (później: PWST), ale ich nie ukończył, usunięty za "brak talentu" - podaje Encyklopedia Teatru Polskiego (ETP). Sam Aleksander Zelwerowicz, ówczesny rektor uczelni, miał mu powiedzieć: "pan się do teatru nie nadaje, bo pan jest zbyt smutny".

Kariera niczym najpiękniejsza melodia
"Ta druzgocąca ocena nie załamała go, choć zostawiła jakiś osad w sercu" - wspominał Witold Sadowy. "Ale życie wynagrodziło mu te przykre słowa. Jego kariera aktorska potoczyła się jak najpiękniejsza melodia. Rozpoczynał ją od Teatru Ziemi Opolskiej. Tam w 1949 r. debiutował rolą lokaja w »Weselu Fonsia«. Był to »ogon«. Ale »ogony« nie były mu pisane" - podkreślił.

Według Andrzeja Andruchowicza, autora noty biograficznej w ETP, Fetting miał zadebiutować w Teatrze Ziemi Opolskiej 4 listopada 1949 r. w sztuce Jacquesa Companeeza "Przyjaciel przyjdzie wieczorem". Ta sama ETP nie odnotowuje jednak Fettinga w obsadzie tego spektaklu - pojawia się natomiast w obsadzie "Wesela Fonsia", którego premiera odbyła się 9 grudnia 1949 r.

Eksternistyczny egzamin aktorski Fetting zdał w 1951 r. w warszawskiej PWST. Przeniósł się z Opola do Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu, gdzie również asystował reżyserom. Od 1953 r. występował na scenach teatrów Jaracza i Nowego w Łodzi, gdzie współpracował z Kazimierzem Dejmkiem.

"To trochę śmieszny zawód"

Od 1957 r. pracował w gdańskim Teatrze Wybrzeże, "gdzie w przedstawieniach reżyserowanych przez A. Wajdę, J. Golińskiego i Z. Hübnera stworzył swoje najwybitniejsze kreacje, m.in. Pola w »Kapeluszu pełnym deszczu« - w spektaklu grał także standardy jazzowe na fortepianie (1959), w »Hamlecie« - rola tytułowa, Raskolnikowa w »Zbrodni i karze« Dostojewskiego" - podaje ETP.

Krytyk Aleksander W. Kral napisał wówczas na łamach "Teatru": "Edmund Fetting, który mocno mnie zainteresował jako Banko w »Makbecie«, w »Zbrodni i karze« mógł niemal zachwycić. Był niespodzianką aktorską przedstawienia, które Raskolnikow istotnie prowadził, nie schodząc niemal ze sceny. Idealny w sylwetce zewnętrznej, o napiętych gorączką nerwach, dynamiczny, chorobliwie skupiony, a jednocześnie rozdygotany wewnątrz i wybuchowy – potrafi przetransponować genialną analizę Dostojewskiego na gest, nerwowy odruch, rytm kroku, spojrzenia, ruchy głowy czy wreszcie poszczególne intonacje".

Ta kreacja zaważyła również na życiu rodzinnym Fettinga, którego ojciec, architekt, przez 10 lat nie chciał zaakceptować syna "komedianta". Dopiero obejrzawszy ten spektakl "serdecznie uściskał syna, dodając do tego wylewny komentarz: - Wiesz, nie spodziewałem się". - Po tym spektaklu mój ojciec zmienił się o 180 stopni w kwestii akceptacji mojego zawodu – wspominał Edmund Fetting w audycji Polskiego Radia. Sam najwyraźniej nie pozbył się jednak wątpliwości, bo jeszcze w 1978 r. wyznał Annie Retmaniak w audycji "Portret słowem malowany": - Trzeba sobie powiedzieć, że jest to trochę śmieszny zawód.

Przystojniak o smutnym spojrzeniu i zniewalającym głosie
Pod koniec 1960 r. dostał pracę w warszawskim Teatrze Dramatycznym, gdzie na początku lutego 1961 r. wcielił się w postać Platona w "Jaskini filozofów" Zbigniewa Herberta. 23 lutego zagrał Pierwszego Ministra w "Anioł zstąpił do Babilonu" Friedricha Dürrenmatta w reżyserii Konrada Swinarskiego . "To był jednak trudny czas dla aktora – dzień później, 24 lutego 1961 r., zmarła jego matka: jedyna ważna dla niego kobieta, ponieważ Edmund Fetting był homoseksualistą. Jego orientacja seksualna nie miała większego wpływu na pracę w teatrze, ale na pewno hamowała karierę filmową. Niewątpliwie był mężczyzną przystojnym i eleganckim, o smutnym spojrzeniu i zniewalającym głosie, co predestynowało go do ról amantów i kochanków, reżyserzy filmowi woleli jednak, gdy grał u nich oficerów, dyplomatów, lekarzy, naukowców i arystokratów" - czytamy na stronie Polskiego Radia.

W filmie zadebiutował najpierw samym głosem - jako narrator w "Piątce z ulicy Barskiej" (1954) Aleksandra Forda. W "Karierze Nikodema Dyzmy" (1956) w reż. Jana Rybkowskiego zagrał epizod gościa na przyjęciu. Na główną rolę w "Zaduszkach" Tadeusza Konwickiego musiał poczekać do 1961 r. Zagrał kilka mniej ważnych postaci w paru mniej istotnych filmach, by w 1964 r. - znów samym głosem - przejść do historii polskiej kinematografii jako wykonawca ballady "Nim wstanie dzień" w filmie "Prawo i pięść" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Dwa lata później nagrał kolejną balladę, którą przez lata będzie nucić cała Polska - "Deszcze niespokojne" ze słowami Agnieszki Osieckiej i muzyką Adama Walacińskiego rozpoczynały każdy odcinek serialu "Czterej pancerni i pies" w reżyserii Konrada Nałęckiego.

Wykonywał piosenki ze światowego repertuaru, m.in. "Il faut savoir" ("To trudna rzecz") Charlesa Aznavoura, śpiewał też ballady Bułata Okudżawy. Dużą popularność przyniosła mu śpiewana rola Higginsa w "My Fair Lady" - musicalu wystawionym w warszawskim Teatrze Komedia (1965), w którym wystąpił razem z Barbarą Rylską. - Jestem aktorem dramatycznym, który jednocześnie uprawia piosenkę i to go bardzo interesuje - wyjaśnił Fetting w Polskim Radiu.

Lekko ironiczny uśmieszek
Najciekawsze role teatralne stworzył w Teatrze Powszechnym za dyrekcji Zygmunta Hübnera (1974-84). Zagrał m.in: Philippeaux w "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej w reż. Andrzeja Wajdy (za którą dostał nagrodę na I Opolskich Konfrontacjach Teatralnych - Klasyka Polska w 1975 r.), senatora Logana w "Buffalo Billu" Arthura Kopita w reżyserii Hübnera, Charlesa Forestiera w "Bel-Ami i jego sobowtórze" Luciano Codignola w reżyserii Giovanniego Pampiglione, Hrabiego Henryka w "Nie-Boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego wyreżyserowanej przez Lidię Zamkow i Profesora w "Spiskowcach" Josepha Conrada w reżyserii Hübnera (1980).

Współpracował również ze Studiem Opracowań Filmów w Warszawie, w którym stworzył kilka wybitnych kreacji w dubbingu, m.in. w "Dwunastu gniewnych ludziach Lumeta" (polską wersję językową wyreżyserowała Zofia Dybowska-Aleksandrowicz). Był także lektorem w filmów dokumentalnych.

W stołecznych teatrach: Powszechnym, Współczesnym, Na Woli i Kwadrat zagrał kilkadziesiąt ról. Wystąpił w prawie 100 spektaklach Teatru Telewizji. Również w filmach pokazywał się często, m.in. w: "Popiołach" Wajdy, "Życiu raz jeszcze" Janusza Morgensterna, "Śmierci prezydenta" Jerzego Kawalerowicza, "Lokisie" i "Zazdrości i medycynie" Janusza Majewskiego. Wystąpił także serialach "Podróż za jeden uśmiech" Stanisława Jędryki, "07 zgłoś się" Krzysztofa Szmagiera i "Czarne chmury" Andrzeja Konica. - Ale jego możliwości i świetny warsztat aktorski nigdy nie były przez kinematografię wykorzystane do końca - ocenił Andruchowicz.

Podkreślił, że Fetting "dysponował szerokim wachlarzem środków artystycznych. Z powodzeniem grywał zarówno postaci pełne liryzmu, ciepła, szlachetności, jak i skrajnie negatywne, chłodne i cyniczne, które jednak mimo wszystko zachowały pewną dozę wdzięku. Charakterystyczny, lekko ironiczny uśmieszek dystansowały go od otoczenia i odtwarzanej postaci. Warunki fizyczne, wygląd zewnętrzny, elegancja spowodowały, że chętnie obsadzano go w rolach inteligentów".

Delikatność i autentyczność
Zdaniem Aleksandra Bardiniego, największą wartością aktora była jego autentyczność. - Fetting nie proponuje rzeczy niezgodnych ze sobą - mówił w Polskim Radiu w 1980 r. - Masa ludzi jest bardzo zajęta tym, żeby udawać kogoś innego niż jest. On tego nie miał – wyjaśnił. Podkreślił, że dominującą cechą Fettinga była delikatność. - On nie może postaci nie przepuścić przez siebie, przez ten filtr delikatności – podsumował Bardini.

- Mnie zawsze reżyserzy ciągną za uszy – więcej! A ja jestem tym, co mniej... Ale to już jest pewnie cecha mojego aktorstwa - ocenił Fetting. Być może z potrzeby zmiany i uniknięcia pewnego zaszufladkowania w 1980 r. aktor dość niespodziewanie wystąpił w telewizyjnym programie "Szukamy młodych talentów", w którym pokazał się jako człowiek pełen humoru i dystansu do samego siebie - m.in. grał na pianinie standardy jazzowe i razem z Andrzejem Rosiewiczem odtańczył "Zorbę".

- Nie pamiętam już, w jaki sposób doszło do tego spotkania, ale było to coś wspaniałego - on, taki zawsze poważny elegancki aktor, nagle zdjął buty i w samych skarpetkach zaczął tańczyć - powiedział PAP Andrzej Rosiewicz.

"Ciągoty do wygłupu mieszczańskiego"
- Kiedy byłem młodzieńcem, byłem potwornym wygłupem. Do dziś uwielbiam repertuar mieszczański - Rittner, Bałucki... Moje ciągoty do wygłupu mieszczańskiego były jednak przez reżyserów ukrócane - wyjaśnił Fetting kilka tygodni później Jerzemu Bienieckiemu w audycji "Gwiazdy estrady" (PR, 6 września 1980 r.) kulisy owego występu. - Miałem wielkiego stracha, oglądając to potem w telewizji - przyznał. Dodał, że spotkał się potem z ludźmi, którzy na temat tego programu mieli "krańcowe zdania".

Jedni powiadają: no panie Edmundzie?! Jako to pan, taki poważny aktor mógł wystąpić w takim programie... I to z Rosiewiczem, no nie!... Nota bene muszę powiedzieć, że ja Rosiewicza bardzo sobie cenię. Jest to dla mnie tak przeurokliwy i tak utalentowany człowiek, że ja życzę sobie, żebyśmy takich mieli na estradzie... A z drugiej strony jeden z bardzo poważnych ludzi teatru powiada mi: no słuchaj brawo, brawo!... Zobaczyłem zupełnie inne twoje możliwości. To jest dla mnie niespotykane, żeby po tylu latach do takich rzeczy dojść... I to w dodatku z Rosiewiczem, który jest przecież człowiekiem predystynowanym do estrady, nie tak jak ty - aktor par excellence dramatyczny

- relacjonował Fetting. - Bardzo mnie to po sercu posmarowało masłem. Szkoda, że to było przedsięwzięcie jednorazowe i umarło śmiercią naturalną - dodał.

- Mogę się dziś, po latach, zrewanżować panu Edmundowi podobnymi superlatywami i komplementami, ale żeby było krótko - był to facet przystojny, a my przystojni musimy się trzymać razem - zażartował Rosiewicz. - Trzeba kochać takich fajnych, utalentowanych, dobrych i miłych ludzi jak on - podkreślił już całkiem poważnie.

W latach 90. Edmund Fetting ograniczył pracę zawodową z powodu choroby serca. Zmarł 30 stycznia 2001 r. w wieku 73 lat. Spoczywa na Starych Powązkach w Warszawie



(-) (-)
Kurier PAP
1 lutego 2021
Portrety
Edmund Fetting