Solistka lepsza od reżyserki

Przed swoim reżyserskim debiutem operowym Agnieszka Glińska w rozmowie opisała Halkę jako "dzielną, zadziorną i wrażliwą dziewczynę, która chciała od życia czegoś więcej i natychmiast dostała po głowie".

Diagnoza poniekąd słuszna, ale na scenie widzimy coś całkiem innego. Obiecująco wyglądał początek, gdy znakomita w tej roli głosowo i aktorsko Ilona Krzywicka weszła już podczas uwertury, z ciekawością rozglądając się po nieznanym otoczeniu.

Niestety w dalszej części utworu reżyserka pokusiła się o łopatologię, otaczając Halkę i towarzyszące jej osoby grupą tancerzy-performerów, przebranych (podobnie jak goście na zaręczynach Janusza) w czarne suknie, i to zarówno kobiety, jak i mężczyźni, i odgrywających scenki rodem z zakładu dla obłąkanych. Po co było personifikować emocje bohaterki, podczas gdy ona najlepiej wyraża je sama? A wydawałoby się, że pierwotna wersja opery, krótsza (parę najbardziej popularnych arii i fragmentów Moniuszko dopisał później) i bardziej zwarta, z precyzyjnie narysowanymi postaciami (Janusz nie ma tu cienia litości wobec Halki, dopiero w wersji warszawskiej jego charakter został złagodzony), jest wdzięcznym materiałem nawet ze współczesnego feministycznego punktu widzenia.

Niestety, Glińska nie zaufała sile muzyki i powstał spektakl dość chaotyczny. Warte uwagi są jednak głosy solowe: poza tytułową bohaterką zwłaszcza Łukasz Klimczak jako Janusz i Kamil Zdebko - Jontek (w tej wersji baryton).



Dorota Szwarcman
Polityka
19 czerwca 2019
Spektakle
Halka (wileńska)