Spadkobiercy barona Münchhausena

Po kilkuletnich przymiarkach w miniony weekend doszło w końcu do premiery "Barona Münchhausena" w Białostockim Teatrze Lalek. Tytułowy bohater jest postacią marginalną. 0 jego niezwykłych perypetiach wspomina się półgębkiem. Głównym bohaterem jest testament, skądinąd fikcyjny. A to dopiero początek niespodzianek...

Wojciech Szelachowski, znany z cyklu "Krótkich kursów" (m.in. piosenki aktorskiej i wychowania seksualnego), raz jeszcze zastosował sprawdzony schemat: temat ogólny, narrator i dużo miejsca na wokalno-aktorskie popisy trupy BTL-u.

Spektakl "w duchu"

Jeżeli ktoś się spodziewał, że zobaczy w BTL-u, jak baron Münchhausen wyciąga się za włosy z bagna, nicuje wilka, poluje na ośmiołapego zająca czy jednym strzałem uśmierca stadko kuropatw, ten się może odrobinę rozczarować. Inscenizacja jest raczej musicalowa, niż fantastyczna, baśniowa. Żadnej próby łudzenia zmysłów dostępnymi w teatrze metodami nie dało się zaobserwować. Zresztą nie było takiej potrzeby. Zamiast inscenizować niezwykle przygody Münchhausena, opowiedziano o nich krótko, demonstrując jednocześnie znane wszystkim ilustracje Gustawa Dore. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o barona-fantastę.

Osią spektaklu jest odczytywanie fikcyjnego testamentu prawdziwego Karla Fiedricha Hieronimusa Münchhausena. Fundamentem scenariusza jest założenie, że baron, podróżując do Rosji, mógł bawić w Białymstoku, gdzie swą ostatnią wolę spisał i pozostawi! potomnym. W testamencie owym wyraził życzenie, by trupa aktorska przedstawiła określone sceny z dokładnie opisany sposób. BTL-owe przedstawienie jest owej ostatniej woli barona realizacją.

Wojciech Szelachowski wszedł w rolę duchowego spadkobiercy barona. Zamiast inscenizować jego niezwykłe przygody, stworzył własne historie utrzymane "w duchu münchhausenowskim". Jak w kalejdoskopie zmienia się czas i miejsca, w których rozgrywają się poszczególne sceny. Jedynym spoiwem jest wola barona oraz chęć bawienia i pouczania (bardzo moralnego) publiczności. By nikt nie zgłaszał zastrzeżeń, Zdrowy Rozsądek zamknięto w klatce - dosłownie (Artur Dwulit siedzi w klatce przy szatni), zgodnie z zapisem w" testamencie. Jakie to historie, opisywać nie można, by nie popsuć niespodzianki. Warto nadmienić, że lalkarze w żywym planie sprawdzają się znakomicie jako zespół, a Ryszard Doliński w legginsach i paradnym surducie sam w sobie jest wystarczającym powodem, by obejrzeć spektakl.

Ale o co chodzi?

Przy podziale spadku często tak bywa, że osoba, po której się dziedziczy schodzi na plan dalszy, a głównymi aktorami stają się spadkobiercy. Każdy usiłuje wyszarpać jak najwięcej, choć strategie są różne - od bezpardonowej walki, po odwołanie się do wyższych wartości. I tak właśnie dzieje się w spektaklu BTL-u. Aktorzy walczą o łupy (uznanie publiczności), a reżyser działa w słusznej sprawie obrony barona Münchhausena - pokazania, że nie był on blagierem, lecz fantastą, artystą. I wszyscy odnoszą sukces: publiczność żywo i radośnie reaguje na aktorskie parady, a Münchhausen w tekście Szelachowskiego (a właściwie braci Szelachowskich -Wojciecha i Macieja) wychodzi na mędrca, moralistę, w najgorszym razie starego nudziarza. Innymi słowy -pełny sukces. Pod warunkiem, że nie będziemy się naprzykrzać z pytaniem: co to wszystko ma wspólnego z baronem Münchhausenem, jakiego znaliśmy i lubiliśmy?



Jerzy Szerszunowicz
Kurier Poranny
5 listopada 2011