Spektakl o Hamlecie
Teatr im. Juliusza Słowackiego gotów jest na nowe wyzwania – wydaje się mówić najnowsza premiera na krakowskiej scenie. Bartosz Szydłowski zinscenizował „Hamleta" na podstawie scenariusza przygotowanego wraz z Piotrem Augustyniakiem,w oparciu o tekst Williama Shakespeare'a, a także „Studium o Hamlecie" Stanisława Wyspiańskiego.Stanisław Wyspiański podczas opracowywania koncepcji inscenizatorskiej „Hamleta" co prawda zniechęcił głównego aktora, który zachęcił go do interpretacji sztuki, ale odkrył dla siebie i pokoleń nowe przestrzenie w sztuce o duńskim księciu. Co najbardziej wyspiańskiego jest w dramacie Shakespeare'a w reżyserii Szydłowskiego? No właśnie... przestrzenie.
Hamlet Szydłowskiego to młody chłopak (Marcin Kalisz), zbuntowany przeciwko pośpiesznemu ślubowi matki (Hanna Bieluszko) i stryja (Wojciech Skibiński), zamazaniu portretu ojca jako dobrego władcy, męża i ojca, uwikłany w skomplikowane relacje z Gertrudą (scena rozmowy między matką i synem przypomina nieco masochistyczne zabawy dorosłych). Razem z Ofelią (genialna Agnieszka Judycka) spędzają czas w apartamentach pałacu na dyskusjach o pokoju na świecie. Na wieść o pojawieniu się ducha ojca Hamlet nie reaguje przesadnym entuzjazmem. Dopiero spotkanie syna z ojcem-zjawą pod postacią kilkuletniego chłopca (Tytus Grochal) w stroju kowboja – uosobienia niewinności i honoru – wyzwala u niego potrzebę zemsty. Zresztą plan swój realizuje nieśpiesznie. Może dlatego, że w zapamiętaniu odsuwa się od Ofelii – swojej muzy, drugiej połówki, katalizatora swoich wszystkich myśli. W inscenizacji dziewczyna jest zaprzeczeniem naszego wyobrażenia o Ofelii – wątłej, niewinnej, bezwolnej. Stoi za Hamletem, jest dokończeniem jego myśli, podrzuca kolejne wątki. I wyraża wypracowane przez nich manifesty w formie piosenek by John Lennon (m.in. „Imagine").
Przeciw czemu się buntują? Być może przeciwko całemu mikroświatowi, którego elementy znajdziemy na dworze: uzurpatora i żony króla, którzy uprawiają miłość w stylu sado-maso, kapłanów swoją postawą zaprzeczającym swojemu powołaniu, przekupnych przyjaciół, braci, którzy w blasku łaski władcy zapominają o pamięci zmarłej siostry. To świat pozbawiony cnót, a jedynym czystym elementem w tym pełnym brudu domu był dla księcia stary Hamlet. I o to jego wspomnienie syn zaczyna walczyć. Odsuwa od siebie Ofelię i poświęca ich związek. Ta izolacja nie robi im dobrze – Hamlet ma opinię niepoczytalnego, a dziewczyna przypłaca ją życiem.
Wyspiański był zwolennikiem uwspółcześnienia adaptacji „Hamleta". Checked – mamy wersję osadzoną we współczesności, nawet z popkulturowymi wątkami jak hipisi i księża-ojcowie. Co prawda Hamlet nie przechadza się po górnej galerii królewskiego pałacu Jagiellonów, ale fakt – książek jest dużo... Jest i przestrzeń: minimalistyczny zameczek królewski, upchnięty do dwóch kontenerów ułożonych piętrowo, w których Hamlet mieszka na górze, a Klaudiusz na dole, gigantyczna, niebieska (ach, ten „wyspiański" kolor!) otwarta dłoń. Świetna scenografia, monumentalne niemal dzieło Małgorzaty Szydłowskiej (niech przekona się każdy, kto w tej inscenizacji doszukuje się nepotyzmu), wykorzystujące znakomicie zaplecze techniczne Teatru. Bardzo smaczna była także choreografia (Dominika Knapik), zwłaszcza w jednej z pierwszych scen imprezy poślubnej nowej „młodej" pary królewskiej, a także konfrontacji Hamleta z Rosencrantzem (Mateusz Janicki) i Guildensternem (Dominik Stroka; jacy oni byli wspaniale fałszywi i wredni!). W punkt minimalna, nienachalna muzyka (Dominik Strycharski) i świetna reżyseria światła podkreślała punkt ciężkości scen. Mocno nawiązującym do współczesności było wsadzenie gdzie się da wizualizacji, a w zasadzie wideo na żywo z udziałem głównych bohaterów. Dawało to pozory bezpośredniej ich obserwacji, podkreślało dwuznaczność sytuacji.
Szydłowscy mają do dyspozycji bodaj najpiękniejszą scenę w mieście, której możliwości techniczne są znane teatralnym koneserom, świetną obsadę i najsłynniejszy na świecie dramat z oryginalnym odczytaniem (i najmodniejszym, bo Wyspiański jest teraz szalenie na topie). Nie jest to jednak spektakl porywający, chociaż śpiew Agnieszki Judyckiej był wart każdej chwili spędzonej na niekoniecznie wygodnym krześle na widowni. Natrętne i już chyba wyświechtane było docinanie księżom (zaraz, to miał być Rydzyk, czy Jędraszewski?), ale taki urok „mody". W pamięci pozostaje szalejący po scenie Horacjo (Krzysztof Piątkowski), iście szatański duet Rosencrantza i Guildensterna, fantastyczna Ofelia i przestrzeń. I ta kolosalna ręka (niebieska!!!) która w karzącym geście wznosi się nad bohaterami, niczym wszechwidzące oko Boga w filmie „Wielki Gatsby".
Tym razem finału nie będzie.
Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
16 listopada 2019