Spektakl zrealizowany przez Scenę InVitro
Pochwałą teatru kończy się ta opowiedziana z dystansem historia kryminalisty, śmieszno-straszna - a jednak oparta na życiorysie jednego z aktorów.Opowiadanie własnej biografii, która toczyła się na granicy prawa, a jakiś czas w tak osobliwym miejscu jak więzienie, nie jest w literaturze i teatrze niczym szczególnym. Niestety, dzisiaj trudno zaimponować oryginalnym życiorysem. Co gorzej, historii bandycko-więziennych jest bez liku, a każda na swój sposób oryginalna, jedne banalne i głupie, inne śmieszne, a jeszcze są przecież i te bardzo dramatyczne albo skłaniające do zadumy nad zawiłościami oraz paradoksami ludzkiego losu. Tak, każda taka historia, niezależnie od tego, w jakim stopniu jest prawdziwa, coś mówi o rzeczywistym, konkretnym człowieku. Lecz dlaczego mamy jej wysłuchać?
Twórcy spektaklu "Zły" Sceny InVitro w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego, napisanego na podstawie relacji Dariusza Jeża, zresztą aktora tego teatru, przez Grzegorza Kondrasiuka, dobrze sobie z tego zdawali sprawę. Zrobili sztukę zgrabną i klarowną, bez epatowania bandytyzmem, ale i bez nadmiaru moralizatorstwa. Zrekonstruowali życiorys, dla którego pierwowzorem jest właśnie Jeż, w narrację bardzo prostą i czytelną wrastania bohatera w przestępcze getto i identyfikowania się z jego wartościami. W opowieści przestępcy, którą poznajemy, mają swoje znaczenie także przemiany polityczne i społeczno-gospodarcze kraju, więc najnowsza historia Polski zostaje tu ukazana przez pryzmat człowieka marginesu, który też zmaga się z losem. Co więcej, u niektórych zapewne łezka nostalgicznych wspomnień kręci się w oku, kiedy słyszą o dawnych knajpach i kasynie w Lublinie (zostało zamknięte z braku klientów, co trochę świadczy o poziomie życia hazardowo-gangsterskiego na Lubelszczyźnie). Wprawdzie widzowie dowiadują się, że nie ma już dawnych honorowych zasad świata gangsterskiego i każdy każdego chętnie sprzeda, tym bardziej od czasu instytucji świadka koronnego, to jednak nie ta kwestia staje się fundamentem osądu bandytyzmu - i pointą sztuki. W finale bohater zwraca się do widzów, kończy kwestię pochwałą teatru i bezinteresowności ludzi, którzy go tworzą i tych, do których jest adresowany. W widzach budzi się świadomość, jak łatwo można znaleźć się na drodze, która nigdy do teatru nie zaprowadzi.
Główny ciężar aktorski wziął na siebie Przemysław Buksiński, w roli młodego a potem starszego Darusia jest znakomity. Sekunduje mu udanie Remigiusz Jankowski i sam Dariusz Jeż, też świetny, który przeszedł przemianę z więzienia trafiając do teatru - i nie boi się teraz nam o tym opowiedzieć. Za co należą się ukłony.
Grzegorz Józefczuk
Gazeta Wyborcza Lublin
24 grudnia 2009