Śpiewam, tańczę i jem pomarańcze...

A tak serio, z powstałych już dramatów chciałabym zagrać kiedyś Anitę w musicalu „West Side Story" i Małgorzatę w „Fauście". Marzy mi się też spektakl „Apetyt na czereśnie" Agnieszki Osieckiej.

Z Marią Baładżanow, wokalistką i aktorką, występującą m. in. w spektaklu „Baby" w reż. Iwony Woźniak na Chorzowskim Teatrze Ogrodowym, rozmawia Anna Miozga.

Anna Miozga: Od czego zaczęła się Twoja miłość do teatru? Od zawsze wiedziałaś, że kiedyś staniesz na teatralnych deskach?

Maria Baładżanow: Moja miłość do teatru? Wrodzona. Tak, jestem jedną z tych osób, które wychowywały się w teatralnych kulisach, a już w brzuchu mamy grałam na deskach teatru! I to jakiego! Teatru STU w Krakowie! Dzięki, mamo! Po drodze gdzieś się przed tym broniłam, wiedząc, jak ten świat wygląda, że nie zawsze jest kolorowo, że ciężko jest pod każdym względem. Ale ta miłość wygrała, skończyłam Szkołę Aktorską Teatru Śląskiego i tak oto jestem tu i tam, grając na scenach śląskich, mniejszych i większych. Prócz tego prowadzę warsztaty dla dzieci, zaczynam swoją przygodą z reżyserią, śpiewam, tańczę i jem pomarańcze...

Przejdźmy do spektaklu „Baby". Co w swojej bohaterce lubisz, a czego nie?

- W spektaklu Baby gram młodą dziewczynę, co ma ze 25 lat, która dopiero co zaczyna swoje samodzielne życie i wprowadza się do bloku pełnego stałych lokatorek. Bardzo lubię jej początkową naiwność, z którą tam przychodzi, że przecież mamy XXI wiek i nie trzeba się dopasowywać do istniejących już ram. Jej nowoczesność, życzliwość i otwarcie na świat: to lubię! Jednocześnie może to być czymś, co mi w niej przeszkadza. Charakter mojej bohaterki zmienia się bardzo z upływem czasu, co, mam nadzieję, jest widoczne. I to z jednej strony bardzo lubię, a z drugiej nie.

Na kim się wzorowałaś, budując swoją rolę?

- Może to zabrzmi dziwnie, ale na sobie [śmiech]. Sama kilka lat temu przeprowadziłam się na Śląsk, wpadłam w towarzystwo sąsiadek w podeszłym wieku i musiałam się jakoś przystosować. Szczególnie do grafiku mycia korytarza. No i historia miłosna mojej bohaterki: że poznaje Duńczyka, chce mu pokazać Katowice. To nie aż takie dalekie ode mnie...

W życiu codziennym zetknęłaś się ze zjawiskami, które przedstawione są w spektaklu?

- Oczywiście! Cały spektakl jest budowany na naszych doświadczeniach. W przeciwieństwie do moich koleżanek aktorek nie mam męża, toteż bardzo chętnie opowiadałam podczas pracy nad spektaklem o swoich rodzicach i dziadkach. Także wszystko, co się dzieje na scenie, spotyka mnie bardzo często. Włącznie z przeuroczymi sąsiadkami z Bytkowa, które zawsze wiedzą, że akurat wyjechałam za granicę, długo mnie nie było, albo że miałam gości. Serdecznie je pozdrawiam.

Którą scenę ze spektaklu „Baby" lubisz najbardziej, a z którą Ci najmniej po drodze?

- Każdą lubię! Każda scena jest napisana wspaniale, włącznie z momentami, kiedy pojawiają się śląskie pieśni. Uwielbiam ten spektakl od samego początku do końca. Jednakże jakbym miała wybrać moje top 3, to stanowczo będzie to przemiana Anki Pniok, kiedy to animuję publiczność, która bohaterkę dopinguje. Praca z żywym widzem to najfajniejsze, co może być. Numer dwa to ostatnia scena spektaklu, kiedy wyczekujemy mojego ukochanego. Ilość emocji, która jest we mnie w tym czasie, tak różnych, jest niesamowita.
Numer trzy to moja praca z kulaniem klusek. Bardzo ciężka przeprawa!

Na koniec porozmawiajmy o przyszłości. Jaka jest Twoja wymarzona rola?

- Taka w ogóle... to mam nadzieję, że ta wymarzona jest jeszcze przede mną. A tak serio, z powstałych już dramatów chciałabym zagrać kiedyś Anitę w musicalu „West Side Story" i Małgorzatę w „Fauście". Marzy mi się też spektakl „Apetyt na czereśnie" Agnieszki Osieckiej. A marzenia się spełniają, prawda?

Prawda. I tego Ci serdecznie życzę.

Tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung"



Anka Miozga
Materiał organizatora
31 sierpnia 2018