Spór o Jana Klatę czy o wizję narodowego teatru?

Nie mam nic przeciwko teatrowi Jana Klaty. Zastanawiam się jednak, czy miejscem manifestowania takiej wizji powinna być scena narodowa i czy w związku z tym zasadne było powierzenie twórcy tak radykalnemu jak Jan Klata dyrekcji "Starego".

Jeszcze nowy rząd PiS-u nie przejął władzy, a już padł postulat odwołania Jana Klaty ze stanowiska dyrektora naczelnego Narodowego Starego Teatru. Co zrobi nowy minister kultury, prof. Piotr Gliński, nie wiem, wiem natomiast jedno: źle się stanie, jeśli Jan Klata zostanie odwołany z powodów ideologicznych. Jeśli - jak formułują to inspiratorzy listu otwartego - powodem odwołania będzie argument, że prowadzi antypatriotyczną działalność.

Bo co oznacza teatr patriotyczny w czasach, gdy termin patriotyzm zastał zawłaszczony przez jedną stronę sceny politycznej, nie potrafiącej się uwolnić od ksenofobii i braku tolerancji? Akurat w kwestii współczesnego patriotyzmu zdecydowanie bliżej mi do poglądów Jan Klaty, które wyraził w sierpniu w interesującym wywiadzie dla "Newsweeka" ("Kibolski patriotyzm").

Powiem więcej: nie po drodze mi ze Stanisławem Markowskim (i jego otoczeniem), który niegdyś ze swą grupą zakłócił spektakl "Do Damaszku", a teraz jest inicjatorem listu otwartego w kwestii odwołania Jana Klaty. Widziałem i słyszałem, jak ta grupa zachowywała się podczas Nocy Poezji, zagłuszając na Rynku Głównym spektakl Jerzego Zonia i Bronisława Maja. Tym razem nie krzyczeli "Hańba", a "Precz z komuną", że nie będę cytował rozmaitych pogróżek.

Kultura czyli sfera wolności

Nie chcę wymiany dyrektorów teatrów czy innych instytucji kultury czynionych z pobudek ideolo i pod wpływem zmiany politycznych wektorów wiatrów. To groźne. To przeczy podstawowej idei sfery kultury, czyli wolności. Tak w zakresie światopoglądu, jak i artystycznych poszukiwań.

I żal mi aktorów, którzy zostaną, jak słyszę, poproszeni o podpisy pod tym listem otwartym. Nawet jeśli kompletnie nie po drodze im z Klatą, jeśli nie zgadzają się z jednostronną linią, jaką temu teatrowi narzucił, ze zniszczeniem tradycji tej sceny i uczynienia ze "Starego" teatru offowego, służącego tylko jednej teatralnej estetyce. Bo o pozostaniu czy odwołaniu - przepraszam za banał - powinny rozstrzygać kryteria inne niż polityczne. I nie listy otwarte przeciwników czy zwolenników, którzy już skrzyknęli się na Facebooku.

Problem Jana Klaty to skutek braku określenia, czym ma być scena narodowa i jakie ciążą na niej powinności, skoro ma wyjątkowy status i - dodajmy - wyjątkowe pieniądze.

I czy w związku z tym każdą wizję teatru, także skrajną, można na niej realizować?

Sam omijam Stary Teatr od lat z daleka. Nie interesuje mnie taka estetyka, nie mam ochoty obcować z takim teatrem. Zobaczyłem ostatnio "Wroga ludu" Ibsena w reżyserii Klaty i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że to nie mój teatr. I, paradoksalnie, dlatego zabieram głos, bo chciałbym, by narodowy teatr, jeden z dwu takich w Polsce, był także moim. I jakże wielu nie tylko z mojego pokolenia, którzy oczekują w teatrze innego języka.

I żeby była jasność: nie mam nic przeciwko takim spektaklom. Zastanawiam się natomiast, czy miejscem manifestowania takiej wizji jest scena narodowa i czy w związku z tym zasadne było powierzenie twórcy tak radykalnemu jak Jan Klata dyrekcji sceny narodowej.

Odeszli twórcy i widzowie

To sprawiło, że "Stary" przestał być teatrem wybitnego reżysera Krystiana Lupy, aktorów tej miary co Anna Polony i Jerzy Trela, że przestali w nim grać Leszek Piskorz, Iwona Bielska, Tadeusz Huk, Agnieszka Mandat... I że wielu teatromanów przestało teatr ów odwiedzać.

Już w maju 2014 r. w artykule "Stary Teatr. Szczątki. Bilans szesnastu miesięcy dyrektora Jana Klaty" pisaliśmy o zarzutach, jakie wysuwały przeciwko dyrektorowi związki zawodowe, zarzucając mu m.in. "notoryczne łamanie postanowień Układu Zbiorowego", "narażanie na szwank dobrego imienia Narodowego Starego Teatru", "wprowadzanie atmosfery terroru i strachu", mówiące o "dyskryminowaniu i represjonowaniu pracowników poprzez nieuzasadnione zmiany czasu oraz warunków pracy".

Był i zarzut "traktowania firmy państwowej, dotowanej z pieniędzy podatników jak prywatnego folwarku". Wtedy ministerstwo kultury milczało. Ale rozumiem, to z woli ówczesnych decydentów Klata objął dyrekcję.

Niewiele się zmieniło

Z tego, co nam wiadomo, niewiele się zmieniło. Mogłyby o tym opowiedzieć wiele osób, panie z działu obsługi widowni, aktorzy, także ci, którzy ostatnio się wycofali, jak Jerzy Święch, czy grający za nowej dyrekcji wiele ważnych ról Wiktor Loga-Skarczewski, ubiegłoroczny laureat Nagrody im. Leona Schillera.

Odeszli i inni, m.in. również ci, którzy wcześniej zwolnieni wygrali z teatrem proces w sądzie pracy.

To Krystian Lupa mówił

0 "niedopuszczalnym sposobie traktowania ludzi" i "dyktatorskim cyrku", wskazując, iż Jan Klata nie nadaje się do kierowania zespołem z powodów osobowościowych. Można by do tego dodać nieumiejętność organizowania pracy i złe zarządzanie instytucją, o czym świadczyło odwołanie niemal w ostatniej chwili premiery spektaklu "Nie-boska komedia. Szczątki", przygotowanej przez 0livera Frljića. Po serii niedorzecznych powodów swej decyzji ostatecznie dyr. Klata przyznał, że nie wiedział, co ten reżyser robi. To rzucenie rolami przez kilku aktorów nie było dla niego powodem, by się wcześniej zainteresować?! Już pomijam fakt, ile ten osobliwy eksperyment kosztował.

Ostatnio, jak słyszę, inny reżyser przerwał próby na miesiąc, a teraz aktorzy galopują z nimi, byle nadrobić stracony czas bez przesuwania daty premiery.

Potrzebna rzetelna analiza

I właśnie bilans, ujmujący całość funkcjonowania teatru, powinien wziąć pod uwagę nowy minister kultury dokonując rzetelnej i spokojnej analizy. Ale podstawowe jest pytanie o to, czym ma być scena narodowa. I czy może to być miejsce negowania tradycji i tak jednostronnie sprofilowane, co powoduje wykluczenie niemałej części teatromanów.

I to są kryteria do rozmowy za lub przeciwko Klacie, nie jakiekolwiek plebiscyty i listy. Zresztą Jan Klata świetnie czuje się w takiej mętnej wodzie i od początku rozgrywał ów nieszczęsny protest, który zakłócił spektakl "Do Damaszku" w kategoriach politycznych. I pewnie chętnie przystałby na status ofiary polityki. W teatrze, jaki uprawia, byłby to certyfikat mocno przydatny.

Powołanie Jana Klaty na dyrektora "Starego" zrodziło wiele emocji i znaków zapytania - także z powodu sposobu, w jaki to się stało. Byłoby wskazane, by teraz decyzję podjęto roztropnie, czego chciałbym się spodziewać po nowym ministrze, profesorze socjologii.

I jeszcze jedna uwaga: nie przekonują mnie argumenty Jana Klaty, który w sobotnim "Dzienniku" mówił o wysokiej frekwencji, o kilkudziesięciu nagrodach. Łatwo mieć taką frekwencję, gdy się wpuszcza widzów za wejściówki po kilka złotych, a nawet dwa! Jan Klata może sobie na to pozwolić, kilkunastumilionowa dotacja pozwala nie tylko na taką rozrzutność. A nagrody? Nawet jeśli było ich tyle (bo doliczyć się nie mogę) potwierdzają jedynie, że teatr, jaki uprawia Klata ma swoich zwolenników, co bynajmniej nie unieważnia pytania o istotę sceny narodowej.



Wacław Krupiński
Dziennik Polski
23 listopada 2015
Portrety
Jan Klata