Spowiedź klasy robotniczej
,,Koniec z Eddym" to spektakl oparty na powieści o tym samym tytule autorstwa Eduarda Louisa. Książka wydana w 2014 roku, nominowana do prestiżowej Nagrody Goncourtów. W samym tytule (w szczególności w oryginalnej wersji ,,En finir avec Eddy Bellegueule") obecne jest nawiązanie do zmiany tożsamości autora, do odcięcia się od pewnego etapu w jego życiu, którego symbolem jest rodzinne nazwisko i imię używane przez jego bliskich.Pierwowzór to kontynuacja intymnej spowiedzi francuskich przedstawicieli i przedstawicielek niższych klas społecznych rozpoczęty przez Annie Ernaux. Jednak prawdziwe przetarcie szlaków miało miejsce w 2009 roku, kiedy światło dzienne ujrzała książka ,,Powrót do Reims" Didier Eribona (która to również doczekała się swojej scenicznej interpretacji - w Nowym Teatrze w Warszawie). Eribon przedstawia robotnicze środowisko z nieco bardziej badawczej, socjologicznej perspektywy, chociaż są tam obecne również intymne historie związane ze wstydem dorastania w biednym i nietolerancyjnym otoczeniu. ,,Koniec z Eddym" to totalne zanurzenie w życiu prywatnym młodego Eddiego. Czytelnik czuje się, jakby czytał kartki pamiętnika gnębionego dziecka. Widzimy proces dorastania i kształtowania się nastolatka, który zupełnie nie pasuje do swojej patriarchalnej rodziny i przemocowego środowiska. A jak książka Louisa została zinterpretowana przez reżyserkę, Annę Smolar?
Otóż niesamowicie ciężki ładunek emocjonalny związany z historią Eddiego rozpływa się przez bardzo dziwny sposób opowiadania wybrany przez reżyserkę. W spektaklu mamy do czynienia z (niestety) częstym śpiewem aktorów. Jeśli jest to pastisz, to nie wiem czego i dlaczego akurat tutaj. Jeśli te piosenki były śpiewane na serio, to jeszcze gorzej. Jedyne, co widz czuje podczas tych pseudo-operetek, to poczucie żenady. Jak tylko zaczynamy cokolwiek czuć w związku z historią Eddiego, aktorzy zaczynają śpiewać i nasze współczucie musi odejść, a na jego miejsce pojawia się cringe. Ciężki ładunek emocjonalny można zbić śmiechem, ale to, co Smolar nam serwuje nie jest śmieszne. Pojawia się uczucie, które jest obecne przy oglądaniu kiepskich komedii romantycznych. Zażenowanie.
Wielkim plusem są kostiumy zaprojektowane przez Annę Met. Scenografka i kostiumografka stworzyła dla aktorów stroje z wielkimi garbami. Jest to niesamowicie oryginalny koncept, który oddaje metaforycznie sytuację bohaterów. Jednocześnie może to być dosłowna interpretacja życia francuskich robotników, którzy całe życie pracują swym ciałem w wyniszczających warunkach. Sam ojciec Eddiego musi wcześniej zakończyć swoją pracę w fabryce ze względu na schorzenia pleców.
Eddy Belleguele grany przez Daniela Dobosza stara się być stereotypowo męski, bo czuje, że społeczeństwo i rodzina tego on niego wymaga. Tam, gdzie przyszedł na świat mężczyzna jest przemocowy, agresywny, dużo pije, przeklina i pluje, gdzie popadnie. Eddy od dziecka wykazuje talent do odgrywania ról, wcielania się w postaci oglądane z telewizji. Komediowy talent Eddiego podoba się jego rodzinie. Ale kiedy tylko jego odgrywanie się kończy, a Eddy zaczyna być sobą, rodzina się niepokoi. Bo Eddy jest ,,zniewieściały". Dziwnie biega. Dziwnie ściera plamy. Wszystko robi ,,jak baba". Bardzo ciekawą sceną jest lekcja ,,męskich" gestów i dźwięków. Mimetyzm samczych ruchów. Ojciec Eddiego (genialny Rob Wasiewicz) uczy swojego syna (Dobosza). Ciało mężczyzny jest traktowane jako archiwum wtłoczonych w nie nawyków uważanych powszechnie jako ,,męskie". Bo ,,prawdziwy" facet musi siedzieć w szerokim rozkroku i drapać się po genitaliach.
Wracając do Roba Wasiewicza, jego solowa etiuda jest najlepszą sceną, która niejako ratuje cały spektakl. Śmiejemy się do łez, jednak mają one gorzki smak. Jak mówi ironicznie Wasiewicz, rolę ,,przemocowego przemocowca" dostał po warunkach. Eksperyment, w którym nienormatywne ciało reprezentuje postać stereotypowego heteryka.
Sceną, która ukazuje szklany sufit robotniczej klasy i niemożność wyrwania się z klasowości jest wizyta siostry Eddiego (Dominiki Biernat) u szkolnego doradcy zawodowego. Obserwujemy sytuację, w której siostra Eddiego opowiada o tym, jak chciałaby pójść na studia, zostać nauczycielką hiszpańskiego, podróżować, mieszkać w dużym mieście. Jednak jej dziecięce marzenia zostają szybko zmiażdżone przez doradcę zawodowego. Oceny dziewczyny nie są wystarczająco dobre by dostać się na prestiżowe studia. Potrzeba kursów doszkalających, a to kosztuje. Robotnicze rodziny nie mają pieniędzy na dodatkowe, płatne formy edukacji. Doradca sugeruje kurs fryzjerski, pozwalający szybkie rozpoczęcie pracy, z której będzie można się utrzymać. Bo w robotniczych rodzinach najważniejsze jest, by jak najszybciej zacząć zarabiać pieniądze. Nikogo nie interesuje długofalowa edukacja, czyjeś marzenia. Liczy się tu i teraz. Proza życia. Dorzucenie kilku groszy, żeby móc kupić chleb. I tego typu obrazy powinny trafić do szerszej części społeczeństwa, aby pokazać jak głęboka jest klasowość i jak trudne (czasami wręcz niemożliwe) jest wyjście z tego systemu. Tymczasem jesteśmy zalewani pięknymi historiami Kopciuszków i innych geniuszy, którzy ciężką pracą przeszli drogę od pucybuta do milionera. Pamiętajmy, że czasem mimo najusilniejszych starań, ciężko jest wyrwać się z łap determinizmu ekonomicznego.
Jednak Edouard Louis stanowi wyjątek. Uciekł od swojej robotniczej przeszłości i rozpoczął paryskie życie wśród intelektualistów. O drugiej części życia autora opowiada scena w restauracji, w której to Edouard siedzi w gronie francuskich snobów, którzy stanowią jego nowe środowisko. Wyobraźcie sobie najprostsze stereotypy o Francuzach, pomnóżcie przez 3 i tym właśnie jest owa sceny. Bo bogaci Francuzi to przecież żabojady, rozmawiający tylko o rocznikach win i stołujący się wśród potraw o skomplikowanej i niezrozumiałej wymowie... Jednak interesującym fragmentem tej sceny jest rzucone przez Marcina Pempusia ,,pokaż nam jak biegasz" będące do odniesieniem do tego, jak kazali mu to robić jego szkolni oprawcy w rodzinnym miasteczku, aby móc śmiać się z Eddiego i mieć powód do jego pobicia. Dzięki temu widzimy, że agresorem jest się niezależnie od pochodzenia. Będą oni i w biednych, robotniczych rodzinach, i wśród najwyżej, paryskiej arystokracji.
Edouarda (czyli bohatera w drugiej, postrobotniczej fazie swego życia) gra Sonia Roszczuk. Z jednej strony rozbijanie dwóch osobowości Eddiego (jego dwóch etapów w życiu) na dwójkę aktorów rozdziela grubą kreską te dwa okresy francuskiego pisarza. A wydawać by się mogło, że przemiana zachodzi zawsze powoli, pewnymi etapami. We współczesnym Eduardzie jest nadal coś z tamtego Eddiego, a Eddy na pewno znał już i miał coś w sobie z Eduarda. Jednak owe rozbicie emocjonalne, trudność w łączeniu dwóch światów bardzo dobrze oddaje scena, w której Roszczuk, co chwila wychodzi z kolacji z arystokratycznymi inteligentami by spędzić czas ze swoim ojcem. Scena pokazuje nam, jak trudno stać, gdy jedna noga znajduje się w biedzie, w przeszłości, w rodzinie, która nie do końca go rozumie, a druga noga jest w teraźniejszości, w środowisku inteligenckim, akademickim, które również nie w pełni potrafi zrozumieć. Eddy czy Eduard całe życie będzie czuł się jak emocjonalny imigrant, nigdy nie będzie ,,chez soi".
Scenie, której zdecydowanie należą się oklaski za tempo i energię aktorów (Biernat i Dobosz) jest scena odgrywania dziecięcej zabawy w królewskie romanse. To podczas tych niewinnych zabaw, Eddy odkrywał, że interesują go nienormatywne (w jego środowisku) role i zachowania w relacjach romantycznych.
Ostatnia scena spektaklu to długi pocałunek między aktorkami. Ta scena zastępuje historię przeżyć seksualnych Eddiego ze stodoły. Kto czytał książkę, ten wie, jaki ładunek emocjonalny kryje się w jego inicjacji seksualnej. Jak była ona brutalna również w swych konsekwencjach (kiedy dowiedzieli się o tym rodzice). Tutaj jednak zostaje to zamienione na piękną, pełną troski i zaufania historię homoseksualnego pocałunku. To nie jest historia, która przytrafiła się Eddiemu. Być może jest to historia, której reżyserka życzy innym homoseksualistom. Tego już możemy się tylko domyślać.
Wierne adaptacje są nudne. Jednak zupełna zmiana zabarwienia emocjonalnego dzieła jest dla mnie zupełnie bez sensu. Oprócz kilku scen, czy kilku linijek tekstu nie poczułam nic. Mimo, że sama książka była dla mnie obarczona bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym. Niestety interpretację Smolar oceniam jako nieco zmarnowany potencjał historii Edouarda Louisa.
Aleksandra Szczęsna
Dziennik Teatralny Warszawa
12 października 2023