Stać ich na czynienie dobra

Kogo? Z pewnością nie wychodzące z fabryki robotnice, których widok przywodzi na myśl rok 1895 i pierwszy w dziejach kinematografii film. To włókniarki. Tak znaczące dla przemysłu, tak znacząco źle opłacane. Pracują w wykańczających warunkach za pieniądze, za które nie da się utrzymać. Tak Karoline (Vic Carmen Sonne) trafia z mieszkania, którego nie była w stanie opłacić, na poddasze, gdzie z sufitu dobijająco w rytm nędzy kapie woda. Jej los ma się odmienić, lecz niechciana ciąża i twarda ręka matki wybranka, tłamszą ostatnie nadzieje. „Dziewczynie z igłą" z pomocą przychodzi tajemnicza kobieta.

Scenariusz Magnusa von Horna i Line Langebek Knudsen skonstruowany jest tak, że losy bohaterek już wkrótce przetną się na dłużej. Całość jest skomponowana doskonale. Nic dziwnego, że ta duńsko-polsko-szwedzka koprodukcja jest nominowana do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.

Choć tytułowa igła zdaje się funkcjonować jako oczywiste odniesienie do wykonywanego przez Karoline zawodu, w scenie w publicznej łaźni nabiera drugiego dna. Staje się narzędziem do przeprowadzenia brutalnej (z braku wyboru) aborcji, która jednak nie doprowadza do zamierzonego celu. Pojawia się tajemnicza kobieta. Dagmar (Trine Dyrholm) pomaga dziewczynie, co więcej oferuje jej rozwiązanie problemu po porodzie – „Dbam o to, by dzieci trafiły do osób, które stać na czynienie dobra". Po takiej deklaracji można się spodziewać, że film to studium czynienia dobra. Nie do końca. Żadna z postaci nie jest czarno-biała, ich moralność oscyluje w odcieniach szarości. To film o wpadaniu w spiralę czerni.

Poza fascynująco atakującą emocjami fabułą, szczególnie zaskakuje w filmie warstwa wizualna. Już od początku zaprasza nieco halucynogennie obrazem kalejdoskopu nakładających się na siebie twarzy. To przedziwna jakby narkotyczna wizja, twarze zlewają się i przenikają, by ostatecznie zatrzymać maszynę losującą na wizerunku głównej bohaterki.

Cały film jest utrzymany w odcieniach czerni i bieli, jednak jak wspomniała kierowniczka produkcji Luiza Skrzek, na spotkaniu po projekcji filmu w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi, w rzeczywistości kolory były żywe i dobrane często tak by wyglądać jak najlepiej, ale dopiero wtedy, gdy pokryją się odcieniami szarości. Dzięki temu film ogląda się barwnie, choć bez kolorów. Jednak to, co widzimy na ekranie to w przeważającej części brud, nędza, błoto. W którym poniekąd metaforycznie zanurzone są postacie.

Niektóre sceny są wręcz drastycznie brudne i przerażające, jak np. poród na stercie buraków, odbierany przez, na chwilę tylko oderwaną od przeładowywania brukwi, przypadkową kobietę. Są momenty, w których chciałoby się odwrócić wzrok z poczucia, że z tą historią, która inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, lepiej nie mieć nic do czynienia. Wizualne oddanie Kopenhagi lat 20. XX wieku (choć granej także przez polskie miasta, w tym Łódź) w dużej mierze zawdzięczamy Michałowi Dymkowi – autorowi wybitnych, dogłębnie oddających klimat, zdjęć.

Nie bez znaczenia jest towarzysząca muzyka. W dramatycznych scenach jest to wręcz psychodeliczne dudnienie, buczenie. Rola niepozornych dźwięków zaskakuje widza, raz nieznośnie smutnym kapaniem wody, innym razem świdrującymi odgłosami karmienia piersią. Muzyka podkreśla dominujący nastrój wewnętrznych sprzeczności. Słowa: „Robisz dobrze" padają w filmie wielokrotnie. Nie sposób temu jednak w zupełności zaufać.

Choć mówi do nieziemsko przekonująca Dagmar, grana przez Trine Dyrholm. Gra aktorska głównej bohaterki to równie mocny aspekt całego widowiska. Jej mimika zapada w pamięć na długo, doskonale oddając brutalność współczesnego jej świata. Jest tak wiarygodna, że chciałoby się sprawdzić czy jest prawdziwa, niczym w scenie w cyrku, gdzie testowi poddawana jest dziura w twarzy skrzywdzonego wojną „potwora" (Besir Zeciri).

Przejmująca jest też rola Ereny (Ava Knox Martin) – córki Dagmar. Nieświadoma (czy na pewno?) świadkini wydarzeń w domu. Kochana i niekochana jednocześnie. Dostaje rykoszetem od czynów matki. Jest niczym aniołek... mieszkający w diabelskim domu.

Po wyjściu z sali kinowej wielce prawdopodobnym jest odczuwanie eksplozji emocji. One kiełkują przez cały film i z każdą minutą zbliżają się do eksplozji, wybuch nie jest jednak jednym momentem. To trwa. Nie zdziwcie się, jeśli zabierzecie go ze sobą do domu, bo „Dziewczyny z igłą" nie wyrzuci się tak łatwo z pamięci. Nie tylko ze względu na przejmująco duszącą fabułę.

Całe doświadczenie wizualno-muzyczno-fabularne dudni w umyśle widza, brutalnie, ale zachwycająco.
__

 

Data premiery: 27 lipca 2024

 



Maja Owczarek
Dziennik Teatralny Łódź
13 marca 2025