Starcie gigantów sceny

W piątek zakończyły się 49. Kaliskie Spotkania Teatralne. Festiwal wciąż ma się dobrze i ciągle przyciąga uwagę publiczności, która choć przez chwilę chce się ogrzać w cieple wielkich artystów - pisze Michał Danielewski

Festiwal to w Kaliszu wydarzenie nie tylko artystyczne, ale również towarzyskie. To kreator dobrze rozumianego snobizmu na sztukę teatralną, wydarzenie, w którym należy uczestniczyć, jeśli chce się uchodzić za osobę zainteresowaną kulturą wysoką, impreza, która łączy na teatralnej widowni licealistów z emerytami, polityków z księżmi, miejscowych artystów z lokalnymi biznesmenami. To okazja, żeby zrobić sobie zdjęcie z Anną Dymną czy Jerzym Trelą, sposobność, by ogrzać się przez chwilę w cieple wielkich artystów.

Twierdzić, że cały Kalisz żyje festiwalem, to może przesada, ale co roku ten festiwalowy tydzień uwzniośla miasto, jest swego rodzaju świętem. I budzi emocje. Długo będę pamiętał scenę, kiedy po wyjściu z przedstawienia "Król umiera, czyli ceremonie" pewna pani przez dobre pięć minut próbowała wytłumaczyć swojemu mężowi, jak doskonały był spektakl artystów z krakowskiego Starego Teatru. Mąż trwał przy swoim - nie podobało mu się - a cała wymiana zdań zakończyła się ognistą - choć krótkotrwałą, mam nadzieję - kłótnią. Przypuszczaliście, że teatr może być jeszcze tak istotną sprawą dla kogoś więcej niż tylko krytyków teatralnych?

Kaliskie Spotkania Teatralne zakończyły się w piątek pokazem "Słodkiego ptaka młodości" Teatru Wybrzeże w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Niestety, nie jest to dobry spektakl. Widz prawie cały czas ma wrażenie, że w tej adaptacji sztuki Tennessee Williamsa wszystko jest średnie: średni jest pomysł na zakorzenienie dramatu we współczesności (Boss Finley, narodowokatolicki polityk trzęsący miastem, ma syna geja i narkomana, którego emploi do złudzenia przypomina Wojciecha Wierzejskiego, a młodzieżówka partii Finleya kojarzy się z Młodzieżą Wszechpolską), średnio wychodzi tworzenie napięcia w spektaklu (potrzeba dużej wyobraźni, by uwierzyć, że para młodych bohaterów naprawdę kiedyś się kochała i że istnieje pomiędzy nimi jakakolwiek więź) i równie średnie jest zainteresowanie widza tym, co dzieje się na scenie. Na szczęście jest w spektaklu Wiśniewskiego rola znakomita, kreacja, która trzyma przedstawienie w ryzach i nie pozwala mu się rozpaść na kawałeczki drobnych, średnich scen. Chodzi o Dorotę Kolak, która wcieliła się w postać Alexandry del Lago, podstarzałej gwiazdy filmowej, zapijającej świadomość upływu czasu i własnej starości. Kiedy Kolak pojawiała się na scenie, napięcie i temperatura wzrastały o połowę.

Na szczęście pojawiała się często - i właściwie tylko dzięki niej dało się przetrwać "Słodkiego ptaka młodości" bez zgrzytania zębami. I całkiem zasłużenie Dorota Kolak zdobyła grand prix za najlepszą rolę żeńską (choć równie znakomita była Dorota Segda odtwarzająca służącą Julię w "Król umiera, czyli ceremonie").

Jury - w składzie Maria Maj, Krzysztof Dracz, Michał Zadara - grand prix za najlepszą rolę męską przyznało Jerzemu Treli za wcielenie się w króla w "Król umiera, czyli ceremonie" w reżyserii Piotra Cieplaka, a nagrodę za rolę drugoplanową otrzymała Irmina Babińska za role Chóru - Normy Pierwszej i Starca w spektaklu "Elektra" Eurypidesa w reżyserii Natalii Korczakowskiej z Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. Poza tym nagrody otrzymali również m.in.: Lidia Schneider za role Chóru - Normy Drugiej i Klitajmestry w spektaklu "Elektra" oraz Arkadiusz Buszko za rolę Alberta i Marcin Łuczak za rolę Tomka w spektaklu "Rowerzyści" Volkera Schmidta w reżyserii Anny Augustynowicz z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi i Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Za rok czeka nas jubileuszowa, 50. edycja Kaliskich Spotkań Teatralnych. To okazja wyjątkowa i pewnie organizatorzy będą chcieli przygotować festiwal najlepszy ze wszystkich dotychczasowych. Będzie ciężko, bo tegoroczna edycja zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko.



Michał Danielewski
Gazeta Wyborcza Poznan
18 maja 2009