Straszna miłość

Tegoroczne, trzynaste już „Fanaberie" upłynęły pod hasłem „Straszny Teatr". Dziś można już stwierdzić, że wielu rzeczy i zjawisk, niekoniecznie nadprzyrodzonych, można się bać w polskim teatrze, ale na pewno nie nudy. Wybrane specjalnie na festiwal spektakle dostarczyły widzom mocnych wrażeń i poszerzyły pojęcie „ strachu", które było zarówno przez twórców, jak i widzów analizowane na panelach dyskusyjnych w klubie festiwalowym.

Wydaje mi się, że temat przewodni można podzielić na trzy aspekty, pierwszym z nich jest „ straszna miłość'. Już na pierwszy rzut oka jest to miłość odarta z romantyzmu, szczerości i altruizmu. Przykładem jest Janusz Witold ze sztuki „Kalibabki" w reżyserii Michała Siegoczyńskiego , cyniczny amant wykorzystujący psychicznie i finansowo kobiety. Ciekawym zabiegiem jest odgrywanie tej postaci przez aktorkę ( Beata Niedziela), nadaje mu ona uczuciowej miękkości i wzbudza w widzach litość dla uwodziciela. Towarzyszą mu na scenie dwie aktorki , które wcielają się w okradzione przez niego, nie tylko materialnie, ale głównie uczuciowo kobiety, rekonstruują opowieść o nim za pomocą kamery. Kadry pokazujące zmęczone twarze, spływający makijaż pogłębiają psychologizm scen i postaci, tak jakby filmy Barei połączyć z kinem Bergmana. Pokaleczone ofiary nie mają pretensji do swego prześladowcy, przeciwnie najchętniej wysyłałyby mu paczki do więzienia. Znakomicie odegrane przedstawienie ubarwione zostało songami – retro z lat 70 – tych i 80 – tych, do których aktorki wykonywały układy choreograficzne. Niesamowite były ich metamorfozy, z obrzydliwie naturalistycznych prostytutek w niemieckie turystki, z dziadków w kiczowate żony prywaciarzy. Pod podszewką komedii, gdyż pełno tu śmiesznych dialogów, postaci, gry słów, czai się warstwa melancholii. Okazuje się, że oprawca staje się ofiarą, zagubienie kamufluje bezwzględnością , a jego jedyną bronią staje się chora seksualność. Wszyscy w poszukiwaniu miłości poniżają się, ukazując atawistyczną stronę natury, jak w scenie orgii homoseksualnej w pociągu.

W kolejnym spektaklu „ Dracula. Vagina Dentata" z Teatru w Poznaniu pod lupę wzięto inicjację miłości. To jak trudno jest w dzisiejszym pop – kulturalnym świecie obnażyć swoje uczucia i nie pozostać śmiesznym i godnym pogardy. Doświadcza tego młoda dziewczyna Ala (Paweł Siwak) kuszona przez mitycznego Draculę ( hipnotyczny Piotr Dąbrowski), by wkroczyć na drogę grzechu i hedonizmu. Znowu postacie kobiece, gdyż genderowy Dracula balansujący na szpilkach też jest podejrzany, odtwarzane są przez mężczyzn. Charyzmatyczny i demoniczny wampir staje się jakby lustrem przerażonej sobą i światem dziewczyny, obrazem całego fejsbukowego pokolenia. Język, którym się posługują przypomina zlepek mowy ojczystej z czatów i esemesów. Zraniony brakiem głębszych wartości demon wbija sobie sam kołek w serce i osuwa się w tle kadrów z horrorów kina niemego, które jeszcze działały na widza. Gdyż od miłości do samotności droga niedaleka.

I w końcu miłość sadystyczna, chora relacja mistrz- uczennica we wciągającej okrucieństwem postaci sztuce Ionesco „Lekcja". Bezwzględny nauczyciel (Wojciech Kalarus) z początku elegancki i z odpowiednim dystansem do uczennicy (grzeczna i nieprzyzwoita zarazem Karolina Gorczyca) od pierwszego słowa rozpoczyna wyuzdaną, pełną symboliki grę . Dramat relacji chorego z samotności i pożądania mężczyzny z niewinną, ale szybko pojmującą zasady toczącej się bitwy dorosłości dziewczyny, rozgrywa się w domowych pieleszach dobrego, inteligenckiego domu. Publiczność niczym wścibscy podglądacze scen intymnych otacza skumulowaną w kwadratową nieckę scenę. Ten ludzki kokon potęguję jeszcze grozę metamorfozy kulturalnego z początku i chwalącego swą uczennicę profesora w sadystycznego mordercę. Świetnie zagrane pewność siebie i zadowolenie z atrakcyjności, z jaką działa na nauczyciela w sekundę zmienia się w zwierzęcy strach i przerażenie. Inne oblicze miłości, sadystyczne i skazujące obiekt swoich uczuć na unicestwienie.

Niejasną i niepokojącą rolę spełnia, dochodząca co jakiś czas, by strofować profesora, pokojówka (naturalna i grubiańska Jadwiga Jankowska – Cieślak). Choć jej kwestie są niewielkie, to wydają się być znaczące i są swoistym wyzwalaczem popędu ubranego w modny, mieszczański szlafrok mężczyzny. Warszawski spektakl niósł w sobie chyba najwięcej niedopowiedzeń i tajemnic ludzkiej natury. Służąca kojarzyła mi się z Draculą, oboje świetnie zdawali sobie sprawę ze słabości i nikczemności ludzkiej natury. Przeciwnie Jasiek (Paweł Wolak), z legnickiej sztuki „ Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł." , naiwny, prostoduszny wiejski chłop, niby trzymający w ryzach własną rodzinę, ale nie potrafiący przewidzieć niebezpieczeństwa ze strony innych mieszkańców wsi. W przedstawieniu legnickiego teatru przenieśliśmy się w świat z filmów Smarzowskiego,: czarny, brudny, pełen okrucieństwa wobec starszych, nietolerancji dla odstępców i samosądu za pomocą linczu. W ten jakoś funkcjonujący mikroświat wraca z więzienia Bogdan (Rafał Cieluch), pijak niegdyś katujący swoją rodzinę, teraz nawrócony i pogodzony z bojącą się go żoną. Licho jednak nie śpi, diabeł przechadza się wsią w postaci charyzmatycznego i demonicznego Grzegorza Wojdona i zaklina burą rzeczywistość w wizję rodem z programu 997. Zły uczynek, zabicie jednego ze Świadków Jehowy przez Bogdana wywołuje przerażające następstwa. Ten, wystraszony wyjściem zbrodni na jaw, próbuje powiesić Jaśka. Pomaga mu w tym jego żona, już uwikłana w łatwy mechanizm grzechu. Jest więc antymiłość bliźniego i toksyczna miłość małżeńska w stylu „ jak bije, to kocha". Ludzie wolą znajomego kata niż samotność i życie bez silnych emocji. Pytanie, czy sami są winni, czy może są naznaczeni i kuszeni przez diabła. Wszak bycie biernym i uległym też jest czynieniem zła. Poszukując desperacko miłości, musimy też otrzeć się o nienawiść, żeby poznać drugą stronę medalu. Prosta, wiejska filozofia, oddanie odwiecznej dychotomii panującej w świecie to z pewnością walory, które doceniła fanaberyjna publiczność, nagradzając legnicki spektakl pierwszą nagrodą.

Androgeniczny Drakula ginie z braku szczerej miłości, diabeł jak z pokazu Versace jest zadowolony z lekkości swego panowania na nędznym ziemskim padole, tylko ludzie wychodzą na tym najgorzej. Prawdziwe demony czają się przecież w naszych wnętrzach i nigdy od nich nie uciekniemy.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
4 grudnia 2015