Straszna śmierć

O tym, że horror nie musi wcale obfitować w efekty specjalne i ociekać krwią, przekonaliśmy się podczas tegorocznych Fanaberii teatralnych u Szaniawskiego. Makabra wydarza się także w życiu pozornie normalnych ludzi, w przyzwoicie funkcjonujących społecznościach. Tak jak w wiejskiej osadzie w spektaklu legnickiego teatru. Jej autochtonom na początku nic nie można zarzucić oprócz prostactwa i drobnych przywar, ale Diabeł zapowiadający kolejne wydarzenia już zaciera ręce, gdyż bez wielkiego wysiłku znajduje w ludziach doskonałych uczniów.

Choć akcja zaczyna się w wigilijnej porze czynienia dobra bliźnim, to mieszkańcy wsi udowadniają, że zło leży immanentnie w ludzkiej naturze. Znajdują się ofiary, na których mogą wyładować złość i frustrację : świadkowie Jehowy. Do wioski przybywa niczym zwiastun Zła, Bogdan, pijak i kat wyżywający się na swojej rodzinie, rzekomo przeżywający katharsis. Postacie są przedstawione karykaturalnie, jak z obrazów Dudy – Gracza. Scena weselna, w czasie której podrygują w konwulsyjnych ruchach przypomina raczej dance – macabre. Grzech rodzi grzech, jedno morderstwo natychmiast implikuje kolejne. Ofiarą, nawróconego na drogę Diabła Bogdana, staje się przypadkowy Świadek Jehowy, a następnie wraz z maltretowaną żoną mordują w bestialski sposób niewinnego i uczciwego Jaśka. Ofiara staje się katem, sceny przemocy przypominają kadry z filmów o polskiej wsi. Wyświetlane na ekranie jako tło grafiki sielankowej wsi, tylko potęgują kontrast z mrocznymi wydarzeniami. Dokonany samosąd ostatecznie przesądza wygraną księcia ciemności, który przewrotnie składa podziękowanie za tak doskonałych wykonawców swej woli, do niczego przecież nie zmuszanych.

Ten współczesny moralitet ubrzydza i upraszcza świat i ludzi, kierujących się atawistycznymi popędami. Być może nie bez związku jest tu też bliskość natury, w której słaba jednostka nie ma prawa przetrwać.

Inaczej powinno być wśród kulturalnych, wykształconych, takich jak profesor z „Lekcji" Ionesco. Tytułowa lekcja, metafora życia, rozpoczynająca się fałszywymi, uprzejmymi konwenansami , coraz bardziej odkrywająca jednak karty nienawiści i agresji. Gombrowiczowskie drwienie z form i układnej komunikacji oraz wywlekanie na wierzch bebechów podświadomości czyniło ten spektakl chyba najtrudniejszym i najbardziej niedocenionym spektaklem „Fanaberii". Zadanie śmierci drugiej osobie jest czymś niezmiernie łatwym, niepostrzeżonym, powód też zawsze się znajdzie, gdyż w naturze ludzkiej dominuje agresja i gniew, choćby wobec głupoty. Czy profesora z „Lekcji" ( mroczny i nieprzewidywalny Wojciech Kalarus) i jego dziwną gospodynię ( groteskowa Jadwiga Jankowska – Cieślak) możemy określić psychopatami, czy przeciwnie to my widzowie świetnie potrafimy się maskować. Sztuka porusza w nas warstwy lęku i niepewności wobec samego siebie.

Pelcia, barykadująca się w kuchni Marty Morskiej ( Joanna Szczepkowska) świadomie odcina się od współczesnego świata, nie godząc się na jego zasady, a raczej ich brak. Czy może popełnia symboliczny akt samobójstwa jako sprzeciw wobec konieczności szybkiej kariery i lansu w postaci cwanego agenta ubezpieczeniowego ( Jan Jurkowski) . Dla niego śmierć ma sporą wartość, wręcz namacalną, potrafi na niej zarobić i namówić innych do swoistego hazardu : „ kto pierwszy, my czy oni". Żyć trzeba szybko i na sprzedaż, trawestując Wajdę, inaczej nie ma to sensu. Wietrzy interes życia w zdziwaczałej kobiecie, rezygnującej z bywania na „ściankach" i na salonach, chce „wkręcić" ją w reality show. Tekst tego spektaklu to także oznajmienie śmierci archaicznego języka i wyparcie go przez slang młodych yuppie. Zostajemy jednak z tajemnicą, gdyż w kuchni, azylu żyjącej wojną Pelci, zapala się światło. Czyżby ofiarą dwóch starszych kobiet ma zostać wyrachowany młodzieniec , zwabiony w ich zmyślenia jak w sieć pajęczą?
Śmierć zbiorowa, holocaust, o której tak bardzo chciał donieść światu Karski ze spektaklu „ Karskiego historia nieprawdziwa" została wyśmiana, zbagatelizowana. Ważniejsze były konie, o które zapytał Karskiego zatroskany Winston Churchill. Aktorzy i twórcy, ratunek od tragedii absurdu niezrozumienia Karskiego znaleźli w konwencji surrealistycznego komizmu. Przenieśli widzów w idealny świat, świat cukru pudru, jak oznajmia na wejściu przebrany za kosmitę Robert Mania. Nie ma w nim miejsca na śmierć, chorobę, strach i wojnę. Wszyscy doskonale się bawią w nieustannej rewii, w której postacie polityki mieszają się z gwiazdami estrady. Michale Jackson, Freddie Mercury, Goebbels, Hitler, wszyscy odeszli z różnych powodów niezrozumieni . Karski również.

Na pewno zrozumieć poezję Mickiewicza pomogli współczesnej, młodej publiczności artyści z grupy „Wieszcze niespokojne" (Jan Czapliński, Justyna Chaberek, Jan Burzyński, Jakub Borczyk, Bartek Borowiec) . W swym szalonym, transowym koncercie „Mickiewicz live" ma się poczucie jakby rzeczywiście podnosił się on z grobu niezrozumienia i patriotycznego patetyzmu. Wersy jego poematów w hip – hopowej aranżacji nabierają ekspresji i współczesnego oddziaływania. Może to ostatnia deska ratunku, by wieszcze nie umarli na wieki, strasząc młodzież pustymi oczodołami liter.

I wreszcie horror przez duże „H", opowiadanie Gogola na podstawie ukraińskiej legendy w interpretacji Teatru Zagłębie z Sosnowca. Ciemność, błyski ognia, opowieści mrożące krew w żyłach. Gdzieś na pograniczu jawy i snu błąkają się młodzi studenci, w przepięknej scenografii wschodniej wsi, w starej cerkwi próbuje zbadać prawdę o „żywym trupie". Czy ich filozoficzny racjonalizm przegra ze zjawiskami paranormalnymi jak lewitujące czarownice i ożywionymi potworami rodem z ukraińskiego folkloru. I nawet widzowie o mocnych nerwach w scenie zasuwania nad widownią czarnej kotary, mającej jakby odgrodzić nas od realności, osiągali granice wytrzymałości.

Na pewno nie każdemu odpowiada taki rodzaj teatru, werystyczny, oddający poprzez scenografię klimat i atmosferę grozy, od której współczesny człowiek tak daleko odszedł. Jednak to już temat na oddzielny artykuł, o tym, czy na tyle odeszliśmy już od teatralnej dosłowności, długiej narracji na rzecz metafory i symboliki, że nawet próba reanimacji tego zombie raczej drażni i śmieszy niż przeraża.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
10 grudnia 2015