"Straszny dwór" w grottgerowskiej szacie

Postaci, jakby sprowadzone na scenę wprost z rycin Artura Grottgera. Zarówno w kostiumach Doroty Roqueplo, jak i scenografii Magdaleny Maciejewskiej dominują szarości, podkreślając klimat ogarniającego naród po upadku powstania styczniowego smutku. O klęsce roku 1863 nie pozwalają też zapomnieć liczne symbole zawieszone nad sceną. A przecież "Straszny dwór" to jednak z założenia opera komiczna. Choć oryginalnie polska.

W libretcie bliska Fredrze. Sama sytuacja zawiązująca akcję zdaje się być lustrzanym odbiciem tej z powstałych o trzydzieści lat wcześniej "Ślubów panieńskich"; tyle, że tu młodzieńcy a nie panny przysięgają sobie po wsze czasy wolny stan. Owszem, ich powód jest wzniosły. Chcą być w każdej chwili gotowi do walki z wrogiem. Ale czy sensowny? Wszakże postawa to wiodąca wprost do wyginięcia narodu...

Damazy i Maciej to jakby rozszczepienie Papkina. Wiele sytuacji wywołuje też skojarzenia z inną fredrowską komedią "Damy i huzary". "Straszny dwór" powinno się wystawiać, maksymalnie wykorzystując elementy humorystyczne tego dzieła. Co przecież sugeruje i sama muzyka.

Inscenizacja Jandy, choć urzeka wizualnym pięknem, nuży nienależną wcale temu dziełu nadmierną powagą. Nostalgiczne rozwlekanie akcji jest mocno przesadzone, w partiach śpiewanych zwłaszcza, wymuszające na orkiestrze spowalnianie tempa. Dyrygent Piotr Wajrak rekompensuje to publiczności wydobywaniem z partytury ciekawej głębi, podkreślaniem urody moniuszkowskiej muzyki, zespalając ją z urokliwością plastyki scenicznych obrazów.

Najciekawszym brzmieniowo elementem tej inscenizacji jest z całą pewnością Aria z Kurantem, śpiewana przez Stefana, w którego na scenie wciela się Dominik Sutowicz, tenor rzadkiej urody i siły. A i tło muzyczne zniewala pięknem, kiedy symulujące bicie zegara takie instrumenty jak flet, harfa, fortepian, czy dzwonek w echu naśladowane są potem przez smyczki. Dla tej jednej arii warto na to przedstawienie od czasu do czasu wracać...

A i partnerująca Stefanowi Patrycja Krzeszowska w postaci Hanny to jeden z najciekawszych sopranów, jakie w tej partii słyszałam kiedykolwiek ze sceny. No i aktorsko znakomita. Zresztą trzeba przyznać, że praca Krystyny Jandy z śpiewakami dała w tym przedstawieniu nadspodziewanie dobre efekty. Każda mina, każdy gest są od początku do końca uzasadnione i wyglądają bardzo naturalnie.

Kończący przedstawienie barwny mazur to symbol wolności. Dla bohaterów "Strasznego dworu" w wizji, dla nas w rzeczywistości...

Prezentacja spektaklu odbyła się podczas XXIII Bydgoskiego Festiwalu Operowego w Operze Nova.



Anita Nowak
teatrdlawas.pl
29 kwietnia 2016
Spektakle
Straszny dwór