Studium aktu zabijania królowej

Wolfgang Hildesheimer, eseista i dramaturg zachodnioniemiecki, swoją karierę literacką rozpoczął od pisania słuchowisk, z których jedno - "Spotkanie w pociągu" - opublikował w 1959 roku miesięcznik "Dialog". Bardziej jednak charakterystyczne dla jego drogi pisarskiej są dramaty, które uzupełnia w sensie prezentacji nowatorstwa ideologicznego referat "O teatrze absurdu", którego skrót możemy również przeczytać w drugim numerze "Dialogu" z roku 1960.

Twórczość dramatopisarska autora "Ofiary Heleny" zasadza się na szczególnym podejściu do pojęcia absurdu. Absurdu, traktowanego jako światopogląd, a nie aspirującego do stworzenia metody dramatyczno-teatralnej opisującej rzeczywistość. Absurdu, który na dwóch biegunach stawia człowieka i resztę ludzkości, człowieka, zgłaszającego swoje wątpliwości i ludzkość, która nie potrafi udzielić żadnych odpowiedzi, a jeśli już to robi to bardziej w formie substytutów sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem. W "Mary Stuart" mamy do czynienia z bezsensownością świata i ludzkiego życia sprowadzoną do refleksji bolesnej, sentencjonalnej i pełnej goryczy. Znakomicie to w swoim najnowszym przedstawieniu uchwyciła Agata Duda-Gracz na scenie warszawskiego Teatru Ateneum.

Wstrząsająca jest już pierwsza scena spektaklu, w której hieratycznie stojący kat (Przemysław Bluszcz) - to on, nie Elżbieta czy Darnley albo Rizzio, jest u Hildesheimera partnerem królowej, dlatego nie opuści sceny do końca - rozmawia ze strzępem ludzkiego ciała, jakim jest czekająca na śmierć i wijąca się w bólu Mary Stuart (Agata Kulesza). Przypomnijmy władczyni Francji i Szkocji, prawnuczka Henryka VII, ubiegająca się o tron Anglii obsadzony przez Elżbietę I, która wyda na nią w końcu wyrok śmierci zatwierdzony przez parlament . Za moment to wrażenie zostanie wzmocnione i spotęgowane - pojawią się najbliżsi z otoczenia królowej, potwierdzający tylko absurdalność panoszącej się wszędzie okropności i ohydy. Bardzo dobrze rozwiązane są sekwencje konfrontujące eksponowaną przez ofiarę przyzwoitość i uczciwość z mentalnością usługujących, sprowadzonych do hordy bandytów i rabusiów, którzy pod podszewką wierności królowej realizują swoje egoistyczne cele w walce o jej dziedzictwo. Zderzenie tych dwóch poziomów jest tym bardziej dojmujące, kiedy weźmiemy pod uwagę całe życie Mary Stuart, w którym nigdy nie było miejsca na lojalność, prawość i wielkoduszność. W ten sposób cały świat postaci scenicznych zostaje sprowadzony do ponurych i wynaturzonych figur, do organów i metafor wykorzenionych z jakichkolwiek wartości.

Agata Duda-Gracz, wygrywając ostrość kontrastów i gwałtowną mieszaninę konfliktów, nie zawahała się pokazać całej brzydoty przedstawianego świata - nie ma tu mowy o żadnym rodzaju dyskretności, o załagodzeniach i markowaniach sytuacyjnych, również w sferze erotyki. Drastyczność stosowanych środków wyrazu w spinaniu upadającego majestatu z menażerią skundlonych sług, zresztą w zgodzie z intencjami samego autora, jest momentami wstrząsająca, a konsekwencja z jaką reżyserka konstruuje kolejne obrazy okrucieństwa, nie ma żadnego związku - w moim mniemaniu - z manierycznością, o którą wielekroć się tę artystkę posądza. Dosadność i dobitność działań skonfrontowana z tragicznym momentem podbija to wszystko, co tkwi w absurdalnym wydźwięku dramatu Hildesheimera. Dramatu, który wymusza na aktorach wyeksplikowanie przeciwieństwa między tym kim jest sceniczny bohater, a kogo chciałby projektować w dynamicznym obrazie świata aspirującym do pozostania na kartach historii, a w rzeczywistości sprowadzającym życie do zwykłej szopki i własnej karykatury.

Agata Kulesza, w preparacjach do obrządku kaźni, znakomicie wygrywa partie zarówno dziecięcego jak i stetryczałego egocentryzmu oraz tromtadrację wynikającą z przekonania o nieodzowności wykreowania jak najbardziej sugestywnie swej ostatniej w życiu roli - wciąż nie pozbawionej sprzeczności papistki, która jednak kocha życie, tak samo mężczyzn jak i konie i psy, utalentowanej artystycznie intelektualistki, nie przywykłej do nieoswojonych obyczajowo edynburskich dworzan. W ten sposób Mary Stuart w interpretacji Kuleszy, wyrastająca jakby z pnia Ajschylosowej Klitajmestry z "Ofiarnic", staje się wewnętrznie zdynamizowana, mówi jakby wieloma głosami mieniącymi się zmiennością nastrojów. Jest jednocześnie piękna i odpychająca, majestatyczna i skończona. Równie wyraziste w wielogłosowym dialogu o niespełnieniach polityki, absurdach społeczno-religijnych czy porządkach władzy, są i inne postaci dramatu, wszystkie znaczone indywidualnym rysem, niekiedy cieniowanym ironicznym chłodem. Każdy z bohaterów - na szczególne wyróżnienie zasługują bez wątpienia Wojciech Brzeziński (Gervais), Tomasz Schuchardt (Głąb), Paulina Gałązka (Jane) - w swym wyjawianiu absurdalnych prawd i logicznych nieprawd próbuje na swój sposób konfrontować nas ze sceniczną brutalnością i brzydotą, kosztem nawet gwałtownego poruszenia naszych emocji skutkującego odrzuceniem, strachem, niekiedy też zamierającym na ustach śmiechem.

Wszystko razem - plastyczna reżyseria i scenografia, wypełniona sobą rola Kuleszy, podparta dobrą robotą aktorską partnerów, świetna muzyka Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka - tworzy spektakl, który mieni się pełną emocji wieloznacznością, próbującą godzić odległe żywioły, w próbie pokazania tego, co rozpostarte między nadprzyrodzonym smutkiem a ziemskim chichotem.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
30 lipca 2015
Spektakle
Mary Stuart