Studium trudnej miłości

Angielski tytuł „Happy together" Wong Kar Waia pochodzi od utworu zespołu The Turtles, którego inna aranżacja składa się na ścieżkę dźwiękową do tego filmu. Chiński natomiast jest idiomem, który oznacza przedstawienie czegoś intymnego. Polski pozostał przy angielskim tytule, idąc za najprostszą interpretacją utworu „Happy Together", ironicznego komentarza do związku ludzi, którzy nie potrafią ze sobą żyć.

Kar Wai Wong wybrał ciekawy moment na przestudiowanie relacji dwóch mężczyzn, głównych bohaterów. Pierwszą rzeczą, którą opowiada narrator i połówka pary, Lai Yiu-fai grany przez Tony'ego Leunga, jest to, że kiedy Ho Po-wing (grany przez Leslie Cheunga) mówi mu, żeby zaczęli od nowa, Lai zawsze mu ulega. Ilustruje to naturalistyczna scena seksu. A historia opowiedziana przez Wong Kar Waia zaczyna się w Argentynie, gdzie chińscy kochankowie po raz nie wiadomo który próbują od nowa. Wtedy też zrywają ze sobą na dobre – chociaż ich drogi przetną się już niedługo. Lai będzie pracować jako naganiacz w barze tango, żeby zarobić na powrót do Hongkongu, a Ho zostanie kochankiem bogatego Amerykanina. Po ich kilku spotkaniach będą próbowali się ze sobą skontaktować bez łagodzących sytuację rezultatów, aż w końcu Ho zostanie pobity przez nowego lowelasa, a Lai będzie się nim opiekować w czasie rekonwalescencji.

Obserwujemy zatem nie degradację relacji albo początki historii miłosnej naszpikowane tzw. czerwonymi flagami, ale sytuację rozkładu lojalności, sympatii, relacji. Miłość może jeszcze gdzieś tam się tli, Ho ciągle łasi się do byłego (?) partnera, wskakuje na jego kanapę, flirtuje. Na Laiu nie robi to żadnego wrażenia, ale jego uczucia widać w czynach. Kiedy przez kaprys drugiego mężczyzny przeziębia się i słyszy prośbę, czy może coś dla niego ugotować, w wybuchu złości pyta, czy Ho jest w ogóle człowiekiem, ale później i tak zwleka się z łóżka i gotuje. Pracuje, by ich utrzymać, i staje się piekielnie zazdrosny, gdy domyśla się, że bohater Cheunga ma kochanków. Do tego stopnia, że ukrywa jego paszport. Ho chyba już go nie odzyskuje.

Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o toksycznej relacji. Takiej, gdzie jest miłość, ale gdzie nie da się ze sobą żyć. I częściowo dlatego ten film bardzo podobał mi się jako kino queerowe. Bo chociaż były fragmenty przypominające o tym, że związek bohaterów pozostaje w ukryciu albo że w normalnych sytuacjach zakłada się, że są heteroseksualni – ten film nie opowiada o kłodach rzucanych przez społeczeństwo pod nogi homoseksualnej parze. Opowiada o problemach pary, po prostu pary. Znajdującej się w specyficznym środowisku i specyficznej pary. Ale przez to skupienie się na właśnie na dwójce ludzi film rozpracowuje i przedstawia właśnie ich – bez, powiedzmy.

Jeden bohater wydaje się bardziej toksyczny od drugiego. Ho, który kończy i zaczyna znowu związki, zdradza i jest niestały. Lai pozwalał mu na to i męczył się. Wraz z trwaniem filmu ich więź staje się coraz bardziej krucha – i właśnie to i ich wspólne życie w Argentynie stanowiło główną oś fabularną filmu. Ich związek napędzał konflikt, który toczył się głównie pomiędzy sobą i w nich. Chociaż przez to obraz Kar Wai Wonga ma dosyć luźną konstrukcję, nie sprawia to, by podążanie za kolejnymi scenami było nieinteresujące. Wystarczy dać ponieść się reżyserowi.

Sceny w filmie bywają czarno-białe i kolorowe. Nawet po drugim seansie tego filmu nie mogę do końca zrozumieć, jaki jest klucz do zrozumienia tego rozdziału: wydaje mi się teraz, że albo czerń i biel były zarezerwowane dla wspomnień, a kolory dla scen dziejących się na bieżąco. 

Wizualnie najbardziej podobały mi się te sceny, które pokazywały samą Argentynę: złote słońce, sceny gry w piłkę nożną (?), scenę na dachu, wątek tango (i tańca i baru, w którym pracował Lai).

Często nie zauważam muzyki w filmie, ale tutaj znakomicie podkreślała nastrój filmu. Powracał w nim motyw „Chunga's Revenge" Franka Zappy, pojawiało się też tango i muzyka latynoska, no i tytułowe „Happy Together". Całość ścieżki dźwiękowej idealnie dopasowała się do obrazu i dynamiki historii.

Festiwal Pięć Smaków zadbał o wprowadzenie widza w każdy film, również ten. Każdą projekcję poprzedza wstęp informujący odbiorcę o wątkach w filmie. Szczególnie ważne dla mnie było zwrócenie uwagi na kontekst polityczny (którego nie wyłapałabym sama): obraz Kar Wai Wonga otwiera scena skupiona na paszportach i przynależności narodowej bohaterów – która była bardzo nieoczywista (w paszporcie Laia wpisana była przynależność brytyjska [zamorska]); w jednej z ostatnich scen pojawiła się wzmianka w telewizji o śmierci Sekretarza Partii Denga Xiaopinga w 1997 roku, która sprawiała, że przyszłość mieszkańców Hongkongu za granicą stawała się niepewna. Bardzo cieszę się, że każdy film na Festiwalu (nie tylko arcydzieła, takie jak Spragnieni miłości) jest poprzedzony taką prelekcją.

Bardzo cieszę się, że pomimo że ostatnia edycja Festiwalu Pięć Smaków zakończyła się w październiku, dalej odbywają się projekcje filmów na niej pokazywanych. Zwłaszcza że kino Wong Kar Waia po prostu warto oglądać. Bo można znaleźć u niego i piękne obrazy, i ogromną wrażliwość na swoich bohaterów, i majstersztyki audiowizualne, i elegancję w prowadzeniu historii. To też odnalazłam w „Happy Toghether".



Ewa Mazgajska
Dziennik Teatralny Warszawa
19 kwietnia 2022
Spektakle
(f) Happy Together
Portrety
Wong Kar-Wai