Sukces bytomskiego "Upiora"

Opublikowana w 1911 roku we Francji powieść o upiorze w paryskiej operze doczekała się w ciągu niemal stu lat wielu filmowych i musicalowych przeróbek. Największą popularność zdobył film "Upiór w operze" Ruperta Juliana i Edwarda Sedgwieka z 1925 roku oraz musical Andrew Lloyda Webbera z 1986 roku. Twórcom filmu i musicalu sukcesu pozazdrościł inny amerykański kompozytor Maury Yeston, który wspólnie z Arthurem Kopitem skomponował musical "Phantom". Jego premiera odbyła się w 1991 roku w Theatre Under the Stars w Houston. Od tygodnia musical już trzeci raz gości na polskiej scenie, a jego wystawienia podjęła się, i to z powodzeniem, Opera Śląska w Bytomiu

Treścią musicalu jest melodramatyczna opowieść o oszpeconym człowieku, który chowa swoją twarz pod maską i ukrywa się w legendarnych lochach Opery Paryskiej, a potem zakochuje się w młodziutkiej śpiewaczce. To staje się początkiem całego ciągu zdarzeń prowadzących do tragicznego finału. I ten musical, chociaż stale pozostaje w cieniu dzieła Webbera, okazał się sukcesem swoich twórców. Wystawiono go już ponad tysiąc razy w Ameryce i Europie. Polska premiera odbyła się w poznańskim Teatrze Wielkim w lutym 1999 roku, w 2006 roku pojawił się na scenie poznańskiego Teatru Muzycznego z okazji obchodów 50-lecia tego teatru. Inscenizacja bytomska jest trzecią realizacją musicalu.

"Phantom" to opowieść o młodej, zdolnej śpiewaczce Christine, o odwołaniu starego dyrektora opery i zawistnych rządach żony nowego dyrektora, która chce być tam niekwestionowaną primadonną. Każdą młodą i zdolną artystkę traktuje więc jak osobistego wroga. Zarazem jest to rzecz o zakulisowych intrygach solistek oraz pikantnych smaczkach dotyczących możnych protektorów teatru i artystek.

Do pokazania tej teatralnej kuchni zaangażowano w Bytomiu Ireneusza Domagałę, któremu udało się wyczarować teatralny świat od kulis i od frontu. Mamy więc iskrzące wybuchy, tajemnice światła, dymiące mikstury z trucizną, spadający żyrandol i ruchome lustro. Udało mu się też stworzyć sugestię przepastnych głębi operowych lochów, gdzie od dzieciństwa żyje oszpecony Eryk, wielki esteta i miłośnik pięknego śpiewu.

Równie sprawna jest reżyseria tej inscenizacji. Daniel Kustosik za pomocą opuszczanych kurtyn płynnie przenosi akcję z jednego miejsca w inne, zapewniając całemu przedstawieniu właściwą dramaturgię i klimat. Podbudowuje je lekka mgiełka tajemnicy przykuwająca uwagę widza od pierwszego do ostatniego momentu akcji. Uznanie budzi konsekwentne prowadzenie postaci i sprawne operowanie tłumem w scenach zbiorowych.

Sukces bytomskiego "Upiora" to nie tylko sprawna reżyseria i efektowna scenografia, ale przede wszystkim dobra obsada. Z wielką przyjemnością słuchałem i obserwowałem Joannę Kśduczyk-Jędrusik, która lekko przerysowując, tworzyła z pasją obraz swojej bohaterki. Jej Carlotta jest pełnym obrazem primadonny w dawnym stylu. Wsłuchana we własny głos i siebie nie dostrzega niczego i nikogo, no chyba że to potencjalna konkurentka, a wtedy idzie w ruch cały zestaw sztuczek mający ją unieszkodliwić Przekonała się o tym młodziutka Christine Daae, której głos tak bardzo urzekł Eryka, że oddał jej serce. W tej niełatwej roli wystąpiła z pełnym powodzeniem Justyna Dyla. W pierwszych piosenkach (jednak bardziej właściwe byłoby użycie określenia ariach) musi pokazać że ma piękny głos, ale wyraźnie niedoszkolony. To bardzo trudne zadanie, z którym sobie dobrze poradziła. Równie dobrze jak z ewolucją śpiewu, poradziła sobie z przemianą z szarego Kopciuszka w primadonnę.

Sugestywny i wiarygodny obraz upiornego Eryka udało się stworzyć Tomaszowi Urbaniakowi, któremu brakuje co prawda aktorskiego szlifu, ale nadrabia go autentycznym emocjonalnie zaangażowaniem w kreowanie swojego bohatera, który zakochał się nie tylko w pięknym głosie. On uczynił go jeszcze piękniejszym, a wszystko dlatego, że tej fascynacji towarzyszyła wielka miłość do pięknej i wrażliwej Christine. Dyrygował Łukasz Wojakowski, którego w orkiestrowym kanale spotkałem po raz pierwszy. Niestety, nie było to spotkanie w pełni satysfakcjonujące, bo dyrygent nie zawsze był precyzyjny w prowadzeniu orkiestry i śpiewaków.



Adam Czopek
Nasz Dziennik
5 marca 2011