Sweet dreams (are made of this)

"To, co ci powiem wyda ci się banalne, ale w sferze uczuć jesteśmy analfabetami. Uczymy się wszystkiego, co dotyczy ciała, rolnictwa w Pretorii, liczby pi, ale ani słowa o duszy. Nasza wiedza o nas samych jest przerażająco mała." - mówi Johan do Marianny w "Scenach z życia małżeńskiego".

Po premierze filmu Bergmana przez Szwecję przeszła fala rozwodów. Dramat brutalnie obnażał kryzys instytucji małżeństwa i hermetycznie chronionego życia mieszczan. Podobne konsekwencje może mieć "Burza" Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Spektakl, oparty na jednym z najważniejszych dzieł Szekspira, sięga do istoty człowieczeństwa i dotyka jej, cofając się w taki sam sposób jak ręka włożona w ogień.

Jakże nudne, zatęchłe, wulgarne i bezużyteczne wydają mi się wszystkie obyczaje tego świata.[1]

Chociaż szkielet sztuki pozostaje dość wierny oryginałowi, to przedstawienie rozpoczyna monolog Mirandy (Marta Nieradkiewicz) ubranej w suknię ślubną. Tylko projekcja na horyzoncie przypomina, że dziewczyna przybyła na wyspę jako dziecko. Teraz, na moment przed zaślubinami z Ferdynandem, wyrzuca z siebie słowa, układające się w łańcuch skojarzeń. "Kuszący - doznanie - flirt - bułka - kot - nóż - miraż - leksykon - słowo - książka - półki - dom - drzwi" Strumień świadomości wydaje się nie mieć końca. Kilka kroków za dziewczyną, na piaskowym kopcu, stoi Ariel - duch powietrza, którego rolę, podobnie jak w realizacji Warlikowskiego, odgrywa kobieta. Niebieska suknia faluje targana podmuchami wprost z elektrycznego wiatraka. To jak zapowiedź huraganu, który nadejdzie w jednej z ostatnich sekwencji. Scenografia zdaje się łączyć i streszczać siły natury: woda, pozbawiona oczyszczającej mocy, ziemia zamknięta w osobnych ziarenkach piasku, powietrze, które w każdej chwili z orzeźwiającej bryzy może zmienić się w groźny wicher. Tylko płomienie są gdzie indziej. Kleczewska wznieca pożar emocji, trawiący zranione dusze bohaterów. Oniryczna sceneria, stanowiąca mariaż samotnej wyspy, obcej planety i mieszkania w osiedlowym bloku, stanowi idealne tło dla uniwersalnych międzyludzkich rozgrywek.

Czyny przeciwne naturze rodzą przeciwny naturze niepokój

Szekspirowski Prospero to książę Mediolanu, bezprawnie pozbawiony tronu przez swojego brata, Antonia. Główny bohater zostaje wraz z kilkuletnią córką wysłany w morze na pewną śmierć. Po tym, jak udaje im się ujść z życiem, trafiają na bezludną wyspę, którą mężczyzna szybko poznaje i opanowuje. Dzięki własnej mądrości, Prospero podbija nowy świat, podporządkowując sobie napotkane istoty, czyli Ariela i prymitywnego Kalibana. Mag - artysta, którego imię oznacza "sprzyjające szczęście", ma ucieleśniać to, co w rodzaju ludzkim najlepsze i najbardziej szlachetne. W bydgoskim spektaklu jest zupełnie na odwrót - zdetronizowany monarcha (Michał Jarmicki) to po prostu życiowy rozbitek. Zamiast figury czarodzieja i mędrca, pojawia się sfrustrowany, otyły, podstarzały nieudacznik; trawestacja ojca rodziny Bundych z popularnego niegdyś serialu. Niechluj, który lubi obżerać się przed telewizorem i rozwiązywać krzyżówki. Ta doskonale skonstruowana postać obrazuje raczej zły sen aktora niż rolę, którą każdy chciałby mieć w teatralnym dorobku. Nietrudno się domyślić, że stosunki pomiędzy takim ojcem a dojrzewającą Mirandą są skomplikowane. On ciągle widzi w niej "swoją małą córeczkę", ona pozostaje rozdarta między pierwszymi namiętnościami a opresyjnym szacunkiem do ojca. Streszczeniem ich relacji jest scena, gdy Prospero ubiera córce własne spodnie. Oczywiście okazują się o wiele za duże, dlatego z naiwnością sięga po kolejną parę. Groteskowa sytuacja powtarza się do momentu, aż ojciec wpada na pomysł, żeby przewiązać spodnie sznurówką. Dzięki temu pasują jak ulał. I to jedyny czar, na jaki go stać.

Seansowi rodzicielskiej czułości i troski przypatruje się zobojętniały Kaliban (Michał Czachor). Wyobcowany jak nierozważnie adoptowane dziecko, ukrywa się pod namiotem z koca i rozgrywa komputerowy mecz piłki nożnej. Monotonię codzienności przerywają mu zaloty Mirandy. Jej seksapil to klisza teledysków, wymuszone zachowanie dorastającej uwodzicielki. Przekroczeniu granicy dorosłości zapobiega ojciec, który w niespodziewanym wybuchu gniewu rozpaczliwie stara się przywrócić porządek. Nazywa Kalibana łachem i zarzuca mu niewdzięczność. Podczas napadu agresji, Prospero tłucze w ziemię spodniami, które trzyma w ręce. Jest żałosny i bezradny, chociaż ze wszystkich sił stara się być groźny. "Byłeś dobry, dawałeś jeść, wody, lubiłem cię wtedy, pokazywałem ci wszystko na wyspie" - odpowiada Kaliban, nie rozumiejąc jego złości. Ta pierwsza burza wywołuje u widza silne poczucie dyskomfortu. Oglądamy z bliska rodzinną awanturę, która powinna budzić co najwyżej niezdrowe zainteresowanie, jednak wytworzone na scenie na emocje wydają się niepokojąco znajome.

Rozumiem furię w twoich słowach, ale nie rozumiem słów

Doświadczenie oczyszczającej ekspresji jest najważniejszym ze wszystkich, jakie towarzyszą spektaklowi. W scenach konfliktów postacie nie przebierają w improwizowanych słowach. Padają zupełnie współczesne obelgi i wyzwiska. Zatargi niebezpiecznie zbliżają się do granicy patologii, a uczucia wirują jak w kalejdoskopie. Kleczewska proponuje świat, w którym każdy stan psychiczny zostaje natychmiast uzewnętrzniony w geście lub mowie. Skompromitowany język nie potrafi jednak zamknąć emocji w słowach. Liczy się sam akt artykulacji; ton głosu, brzmienie, sytuacja. Sens słów nie ma żadnego znaczenia. Takie ujęcie języka często pojawia się w interpretacjach "Burzy". Reżyserka zdecydowała się dopełnić je o spojrzeniem psychologicznym, wykorzystując podczas pracy z aktorami kontrowersyjną metodę ustawień rodzinnych Berta Hellingera. Zasada terapii jest prosta: osoba, która poddaje się leczeniu, wybiera spośród obcych, obecnych na warsztatach osób, reprezentantów swojej rodziny i ustawia ich w przestrzeni tak, aby można było zrozumieć wzajemne powiązania. Wybrani i ustawieni reprezentanci odczuwają energię oraz przeżycia wewnętrzne osób, które reprezentują. Takie działanie natychmiast ujawnia ważne informacje o relacjach w rodzinie. Prowadzący zaś obserwuje reakcje reprezentantów i pomału szuka rozwiązań, przesuwając osoby i sugerując im wypowiadanie określonych słów. Uzewnętrzniają się dawne urazy, a do głosu dochodzą najsilniej skrywane traumy. Twórca metody ustawień uznawany jest przez naukowców za hochsztaplera. Jego pozycję w środowisku specjalistów przekreśliły podejrzenia o sympatię dla nazizmu i otwarcie antysemickie wypowiedzi.

W tym szaleństwie jest metoda

Mimo wszystko, adaptacja metody Hellingera w przestrzeni teatru daje fenomenalne efekty. Chociaż w swojej istocie bazuje na odgrywaniu ról, to dostępne w internecie nagrania z sesji pokazują, że wyzwolone emocje graniczą z histerią. Za sprawą opartej na improwizacjach pracy z aktorami, Kleczewska odkrywa mechanizmy poznania, przyswojenia i odrzucenia. Bohaterowie "Burzy" spełniają fantazję na temat świata obyczajowej odwilży. Zdają się zupełnie pozbawieni impulsów samokontroli, kierują nimi pierwotne instynkty i pragnienie emocjonalnej transgresji. Kaliban, Stefano (Piotr Jankowski) i Trynkulo (Małgorzata Witkowska), w fontannach taniego szampana, odgrywają miłosny trójkąt. Szala ciężkości ciągle przechyla się w stronę relacji homoerotycznej, więc kobieta musi zwrócić na siebie uwagę. To rozpad cywilizowanej formy kontaktów międzyludzkich pozwala jej żebrać o seksualne zaspokojenie, a mężczyźnie daje prawo bezczelnie ją wyśmiać. Wszystko, co nie wypływa z autentycznego przeżycia, jest tylko konwenansem, bowiem człowiek w niczym nie różni się od zwierzęcia. Jest dziki i agresywny. Można go wytresować jak psa, którego również nie zabraknie na scenie. Będzie elementem jednego z koszmarów, ponieważ "Burza" inspirowana jest w dużej mierze snami mieszkańców Bydgoszczy, które na prośbę twórców, przysyłali do teatru.

Jesteśmy z tego samego materiału, co nasze sny

Jedyna logika, jaką możemy odnaleźć w spektaklu to właśnie logika snu. Podczas spotkań Mirandy i Ferdynanda zawsze wybrzmiewa ten sam dialog: "Jak masz na imię? Kochasz mnie?" - dwukrotnie pyta dziewczyna, a ukochany zapewnia ją o sile swojego uczucia. Chociaż ich ślub odbywa się na początku spektaklu, to pierwsze spotkanie nastąpi dopiero później. Pierwszy pocałunek będzie syntezą sztucznego oddychania i pożerania. Nieujarzmione ciała ulegną buntowniczym popędom. Zakochani opluwają się wodą i pozwalają jej przepływać z ust do ust. Poznanie musi być sensualne i fizyczne, według Kleczewskiej rozmowa nie może powiedzieć nic o drugim człowieku. W surrealistycznej izolacji wszystko wydarza się po raz pierwszy, a zarazem jedyny. Zamiast magii Prospera, wybrzmiewa magia performatywności. Tak jak na bezludnej wyspie wszystko trzeba zacząć od nowa. Prawa rządzące kosmosem należy poznać za pomocą każdego ze zmysłów. Nikt nie pyta o związki pomiędzy starym a nowym światem, nikt nie próbuje przywrócić moralnego porządku. Przez większość spektaklu Prospero siedzi na krześle z tyłu sceny i obserwuje (albo śni) świat, który - być może - chcąc, nie chcąc stworzył.

Reszta jest milczeniem

Najnowszy spektakl bydgoskiego teatru to wiarygodne sprawozdanie z wyprawy na samotną wyspę- człowieka. Zachwycające w sferze wizualnej, zabiera odbiorcę w podróż pełną doznań granicznych. Świetne aktorstwo całego zespołu sprawia, że "Burza" jest jak sen, z którego budzimy się zlani zimnym potem. Jednocześnie pozwala zaistnieć zachowaniom, na które w skrytości ducha często mamy ochotę, lecz brak nam spontaniczności, by się na nie odważyć. Fizyczne doświadczenia aktorów są na tyle intensywne, że z łatwością przenikają do empatii odbiorcy. Chociaż wszystko krąży w okół człowieka jako jednostki, przedstawienie sugeruje również wiele innych tematów, jak na przykład powstawanie mechanizmu dominacji w grupie, kwestia odpowiedzialności za dawne winy albo momenty inicjacji i przekwitania seksualności. To wszystko stanowi jednak temat na osobną rozprawę.

U Szekspira rachunek krzywd zostaje ostatecznie wyrównany, a Prospero odejmuje czar szaleństwa rzucony na brata i jego towarzyszy, którzy trafili na wyspę po sztormie rozpętanym przez Ariela na rozkaz pana. W ostatniej scenie spektaklu Kleczewskiej aktorzy żegnają się z własnymi problemami: "ze strachem, upokorzeniem, obżarstwem" Terapia dobiega końca, po burzy znów nastaje spokój. Nie za sprawą magii, lecz dzięki obecności widzów, w imieniu których wydarza się całe to szaleństwo.



Magda Szpecht
g-punkt.pl
14 lutego 2012
Spektakle
Burza