Świat staje na głowie
Oj dużo było z tym przedstawieniem kłopotów, zamieszania. Ale już jest - gotowe, świeżutkie. I naprawdę warte zobaczenia. Mowa o "Operze żebraczej" w reżyserii Wiesława Rudzkiego, najnowszej propozycji płockiego teatru.To właśnie tym spektaklem Wiesław Rudzki, od końca ubiegłego sezonu nowy zastępca dyrektora płockiego teatru do spraw artystycznych, miał zaprezentować publiczności pełnię swych możliwości. - Poczekajcie do premiery - uśmiechał się tajemniczo, kiedy pytano go o nową linię programową teatru, planowane premiery i w ogóle pomysły na płocki teatr.
Czekaliśmy więc i czekaliśmy. Początkowo ekipa teatru wzięła na warsztat "Operę za trzy grosze", jej forma (tonacja, typ instrumentów) okazała się jednak obwarowana tyloma zakazami i nakazami, że reżyser zmienił zdanie i na warsztat wziął XVIII-wieczny pierwowzór "Opery za trzy grosze"- "Operę żebraczą".
Próby trwały i trwały. Spektaklu nie zobaczyliśmy jesienią ani w grudniu, ani nawet w styczniu. Przy okazji - niestety - prócz owych prób na dużej scenie płockiego teatru działo się niewiele nowego. Na początku sezonu zaprezentowano farsę "Dzikie żądze", potem były: kameralny i niszowy (przygotowany przy okazji sesji naukowej) "Drugi pokój" Herberta i bajka dla dzieci.
Stanęło na tym, że Wiesław Rudzki w międzyczasie stracił swoje stanowisko. Ale pracy nad spektaklem nie porzucił. I bardzo dobrze - jak okazało się w sobotę.
Na początek kilka faktów. "Opera żebracza" to taka prawdziwa opera - postacie mówią coś i nagle zaczynają śpiewać. W dodatku powstała w XVIII wieku, epoce oper napuszonych, tragicznych i wstrząsających, traktujących o wielkich heroinach, ich bajecznie dzielnych ukochanych, sprawach wzniosłych i pięknych. Ale jej twórcy - angielski dramaturg John Gay i Johan Christoph Pepusch - nie poszli z duchem epoki. Wprowadzili na scenę trupę żebraków, którzy wystawiają spektakl o przestępcach, dziwkach, łapówkarzach i innej jeszcze maści łajdakach. Fabuła tej żebraczej opery, w ogólnym zarysie, wygląda tak: Macheath (w tej roli Adam Biernat), szef gangu złodziei i rabusiów, zdaje się uzależniony od cielesnych rozkoszy, bierze ślub z Polly (Agata Sasinowska), córką pasera, donosiciela i w ogóle okropnego drania, czyli Peachuma (Waldemar Czyszak). Teść chce się pozbyć zięcia, wydaje go więc policji. Młody żonkoś trafia za kratki, wprost w objęcia swej dotychczasowej kochanki, córki dyrektora lochów Lockita (w tej roli Piotr Bała), wściekłej z powodu ślubu z Polly, w dodatku ciężarnej, Lucy Lockit (gra ją Katarzyna Anna Małolepsza) Reszty nie zdradzimy, możemy powiedzieć tylko, że potem jest jeszcze lepiej.
Teraz plusy płockiej realizacji. Jest ich naprawdę wiele: "Opera żebracza" to spektakl z klasą (mimo zaskakująco dosadnego języka i humoru trącającego nieco o koszary). Wszystko sprawia wrażenie dopiętego na ostatni guzik, nic nie wydaje się przypadkowe. Aktorzy - dla wszystkich wielkie brawa - są wyraziści, zabawni i śpiewają naprawdę świetnie (wspaniale ogląda się na deskach płockiego teatru tyle nowych twarzy). Muzyka - serwowana przez zespół złożony z gitary, pianina, basu, perkusji i fletów (opracowali ją Tomasz Bajerski i Edward Bogdan) brzmi akurat. Jest nie za nowoczesna i niezbyt staroświecka, pozwala wyszaleć się wokalnie aktorom, choć nie daje o sobie zapomnieć. Scenografia, kostiumy - ciekawe, świeże, pomysłowe - wszystko to zasługa Oleksandra Overczuka. Do tego odrobina tańca (wymyślonego przez Katarzynę Annę Małolepszą), nieco XVIII-wiecznych podskoków, nieco wyczynów przypominających dokonania brytyjskiej grupy Stomp (tancerzy perkusistów), nieco Klaszczersów kabaretu Łowcy.B.
W płockim teatrze było już kilka spektakli muzycznych, niestety większość z nich nadawała się tylko do szybkiego zapomnienia. Na ich tle "Opera żebracza" to prawdziwa perła.
Teraz minusy. Deszczu metafizycznego nie było. Owszem, "Opera" jest zaskakująco aktualna, jest tam mnóstwo o stosunkach damsko-męskich, wszechwładnym pieniądzu, rządzie zalegającym z wypłatami. Świat w "Operze" stoi na głowie i wesoło jest, kiedy panie wystrojone w halki wyrażają się jak dorożkarze, albo kiedy rodzice robią córce awanturę, że wyszła za mąż z miłości, a nie z wyrachowania. Ale przyznajmy - jakaś supergłęboka nauka z tego nie płynie.
Owszem, to żaden zarzut, nie po każdym spektaklu musimy zastanawiać się nad istotą bytu czy zawiłościami ludzkiej natury. Ale dobrze byłoby, gdyby płocki teatr i taki niepokojący spektakl pokazał w tym sezonie swoim widzom. By w sumie wszystkie premiery złożyły się na całość tego, jak może wyglądać teatr. "Opera", ta stylowa perełka błyszczałaby o wiele jaśniej, zestawiona z czymś mocnym i współczesnym, polską klasyką odczytaną na nowo, przedstawieniem zupełnie awangardowym, czy choćby ponurym Ibsenem.
A do końca sezonu - wbrew pozorom - czasu nie zostało aż tak wiele.
Milena Orłowska
Gazeta Wyborcza Płock
10 lutego 2009