Świat w roli głównej
Czuję, ze teatr uzależnia. To wspaniałe patrzeć, jak tekst powstały w warunkach domowych ożywa w ustach aktorów, z całym anturażem, muzyką, scenografią. Ja miałam w dodatku to szczęście, że zostałam ciepło i życzliwie przyjęta przez reżysera i resztę zespołu.Z dramaturżką, autorką sztuki „Sztuka mięsa" rozmawiają Paulina Żebrowska I Ryszard Klimczak.
Dziennik Teatralny: Jutro premiera. Ma pani tremę?
Weronika Murek: Mam. Obawiam się o to zwłaszcza, czy widz dostrzeże, co chciałam w sztuce ukazać. Mam swoją autorską wizje, jak miało to wyglądać i nie wiem, czy ta wizja okaże się czytelna. Jednym słowem, czy ja i widz zobaczymy to samo.
Nie spodziewała się pani chyba, że jej autorska wizja zrealizuje się na scenie w całości?
Wszystko idzie w końcu przez filtr. Choćby reżysera. Konieczność kompromisu, to odwieczna udręka dramaturgów. Decydując się na współpracę z teatrem, wiedziałam dobrze, że praca nad spektaklem to w dużej mierze praca na tekście, który jest jego podstawą; to praca zespołowa, która wymaga kompromisów od każdej ze stron. Zaczynałam od pisania prozy. To było moje i tylko moje artystyczne oświadczenie, moja deklaracja. Tam się wyraziłam, tam wszystko było skutkiem moich własnych decyzji. Natomiast, w teatrze negocjujemy kształt dramatu. Byłam na to gotowa. Zresztą, negocjacje są dla mnie bardzo inspirujące. Okaże się, czy te połączone w jedno, dwie wizje, moja i Talarczyka, obronią się jako spójne i czytelne dla widza. Najważniejsza jest dla mnie użytkowość tego tekstu. Czy faktycznie spełni swoją role.
Właśnie, pozostańmy przy tej roli. Jakiej reakcji się pani spodziewa, z jaką chciałaby się pani spotkać? Jaką rolę sztuka ma odegrać - powiedzmy - w życiu odbiorcy?
Trudno mówić o tym w kilku słowach. Historia tego tekstu była dynamiczna, oczekiwania odnośnie do jego kształtu, wizji i roli zmieniały się właściwie przez cały czas trwania prac nad spektaklem, właściwie wciąż jeszcze nanosimy poprawki. Kiedy zaczynałam pisać „Sztukę mięsa", brałam pod uwagę wiele czynników: raz - że sztukę piszę dla Sceny w Galerii, dwa - to, że moja sztuka ujrzy światło dzienne pod hasłem „Tu i teraz". Ma więc być współczesna, przylegać do rzeczywistości. Nie ukrywam, że rozmijało się to dosyć znacznie z moimi dotychczasowymi zainteresowaniami artystycznymi. Moja książka była nieco retro, pierwszy dramat „Feinweinblein" był dramatem historycznym. Odpowiadając na pytanie, chciałam by „Sztuka mięsa" była krzywym zwierciadłem, w którym widz się przejrzy. Chciałam, by refleksja nad spektaklem towarzyszyła mu podczas opuszczania Galerii i – dajmy na to – podczas przechadzki przy sztucznym oświetleniu lampek choinkowych i neonów, pomiędzy billboardem a obwieszczeniem o wyprzedaży. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Bardzo istotne jest, że „Sztuka mięsa" to teatr światów, nie bohaterów. Postaci mojego dramatu nie posiadają indywidualności, funkcjonują na prawach jednostek zredukowanych do chęci posiadania i aktu nabywania. Słowem, są to konsumenci. To świat jest bohaterem „Sztuki mięsa", a właściwie trzy jego fragmenty, które w sztuce się zazębiają. Ciekawa jestem, na ile będzie to dla widza dostrzegalne.
W spektaklu występuje postać Klauna. Jaka funkcja została mu przez panią przypisana?
Klaun jest postacią wyróżniającą się na tle marionetkowej reszty. On jest sprężyną wydarzeń, on wprawia w ruch konsumpcyjną maszynę. To Klaun uruchamia światy, a jednocześnie te światy rozsadza. To spójnik i wytrych. Z tym, że maszyna raz wprawiona w ruch, wymyka się jakiejkolwiek kontroli. Klaun jest punktem orientacyjnym, osią, kompasem, według którego orientują się trzy światy „Sztuki mięsa".
Zespół pracujący nad sztuką tworzą artyści. Każdy z nich ma własną wizję, jak się domyślam, wizję nie zawsze zgodną z pani koncepcją. Jak sobie pani z tym poradziła?
Bywało ciężko, trzeba było wielu kompromisów. Co mnie jednak cieszy to, że ostateczne każdą decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Wiele było dyskusji, trwały one wręcz nieustannie. To nie było tak, że ktoś komuś cokolwiek narzucił. Wypracowywaliśmy te kompromisy. Zresztą, cenię sobie to doświadczenie nie tylko z uwagi na profesjonalizm zespołu. Poznałam wielu wspaniałych ludzi. Tę współpracę uważam za udaną także w wymiarze czysto osobistym, towarzyskim.
Pracowała pani ze znakomitym zespołem. Świetne okoliczności na debiut. Jak doszło do współpracy?
Dyrektor Teatru Śląskiego, Robert Talarczyk zadzwonił do mnie z propozycją.
Robert Talarczyk reżyseruje pani sztukę. W kwestii trzonu tekstowego był autorem sugestii czy raczej ingerencji?
(Śmiech) Talarczyk to godny przeciwnik. Z wielu sugestii skorzystałam, jednak warstwa słowna, kształt literacki tego tekstu są tylko moje. Nie dałam się (śmiech). Cenne były za to wskazówki dotyczące aspektu użytkowego, tak zwanej wystawialności.
Scenografia. Miała pani na nią jakiś wpływ?
Nieznaczny, ale istotnego wpływu się nie spodziewałam. Scenografia współgra z duchem sztuki, elementy kampu, komiksowość i makabry współgrają z klimatem sztuki, jednocześnie odklejając ją nieco od rzeczywistości. O taki efekt mi chodziło.
Chciałaby pani kontynuować pracę w teatrze?
Myślę, że tak. Czuję, ze teatr uzależnia. To wspaniałe patrzeć, jak tekst powstały w warunkach domowych ożywa w ustach aktorów, z całym anturażem, muzyką, scenografią. Ja miałam w dodatku to szczęście, że zostałam ciepło i życzliwie przyjęta przez reżysera i resztę zespołu.
Dziękujemy za rozmowę i do zobaczenia na premierze.
Trzymajcie za mnie kciuki!
Weronika Murek – urodziła się w Bytomiu, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, mieszka w Katowicach. Zadebiutowała w Wydawnictwie Czarne zbiorem opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina". Zwolenniczka krótkich form, przeciwnika ozdobników, posiadaczka nieograniczonej wyobraźni, którą nudzi proste odwzorowywanie rzeczywistości. Wygrała Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną sztuką "Feinweinblein". Weronika Murek znalazła się w gronie nominowanych do 23. edycji Paszportów Polityki za 2015 rok w kategorii literatura.
Paulina Żebrowska , Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
18 grudnia 2015