Świat według Różewicza

Świat jest wielkim śmietnikiem, w którym czai się śmierć - taką katastroficzną wizję przypomniał nam Marek Fiedor, wystawiając w Teatrze im. Jaracza sztukę Stanisława Różewicza Stara kobieta wysiaduje. Nowa inscenizacja pokazuje, że tekst Różewicza niestety jest proroczy. A najbardziej przeraża to, że od schyłku lat 60., kiedy sztuka została wydana, nasz świat ani trochę nie zmienił się na lepsze

Akcja dzieje się w dworcowej kawiarni, w której wysiaduje tytułowa Stara Kobieta (Barbara Marszałek). W rytm transowej emocjonalnej jazzowej muzyki prowadzi dialog z młodym mężczyzną Kelnerem (Dobromir Dymecki). Te dwie postacie od początku porządkują świat dramatu. Kobieta to natura, odwieczny instynkt, mądrość. Marzy o synu. Próbuje więc uwieść młodzieńca, by ją zapłodnił. I choć lekceważy harcerzykowate teksty Kelnera o ostatnich tendencjach, badaniach, opiniach, chwyta się historii o wynalazku cudownego preparatu na płodność. Dzięki niemu rodzą nawet stuletnie staruszki. Barbara Marszałek jako Stara Kobieta świetnie cieniuje nastrój. Płynnie przechodzi od czułej matki do zrzędliwej baby, a potem do namiętnej kobiety. Wyśmiewa męskie zabawy w wojnę, by po chwili powiedzieć z iskrą w oku: pieść mnie do speszonego młodzieńca.

W tej opowieści komizm miesza się z tragedią. Zagłębiamy się w ironiczny i groteskowy obraz świata, schodząc w coraz niższe kręgi piekieł. Okazuje się, że kawiarnia położona jest w centrum monstrualnego śmietnika. Przez uchylone okno wsypują się do wnętrza śmieci i odpady. Pojawiają się kolejne postacie - bywalcy kawiarni. Marek Fiedor, budując metaforę świata, Różewiczowską wizję osadził umiejętnie w naszej współczesności. Zamiatacze (brawa dla Radosława Osypiuka i Huberta Jarczaka) u Fiedora całkiem udanie rapują, wykrzykując apokaliptyczne proroctwa. Dziewczyny (Dorota Kiełkowicz, Izabela Noszczyk, Grażyna Walasek) odczytują nagłówki dzisiejszych gazet, które żyją m.in. wyborami i Harrym Potterem, by w dalszej części pojawić się w strojach kobiet muzułmańskich. Lekarz (Mariusz Słupiński) wymachuje kolorowym magazynem dla kulturystów.

Marek Fiedor skupił się na przede wszystkim na przekazie, na tym, co niesie tekst Różewicza. Szuka jednak dla niego nowego, bardziej współczesnego języka. Śmieci zalewające kawiarnię to manekiny stopniowo obnażane aż do kostiumów plażowych, fragmenty ciał, ludzkie odpady. Ciało stało się bogiem, a jednocześnie zostało uprzedmiotowione – trzeba wymienić jego fragmenty, poprawić, wymodelować tak, by było doskonałe. Bo panuje terror ciała i kult młodości – liczą się tylko jędrne piersi, smukłe nogi, piękna proporcjonalna twarz. To sens i treść wszystkiego. Co nie odpowiada obowiązującej normie, co stare, zostaje wstydliwie ukryte, jako pozbawione wartości odrzucone, wyrzucone na śmietnik. Jakby człowiek został zredukowany do swej powłoki, bez głębszej świadomości.

Inscenizacja Fiedora ma dobre tempo i rozwija się, zagęszcza, zmienia z każdą sceną. Przybywa śmieci (śmierci) – martwych ciał manekinów. Spokojne dźwięki zagłusza hip-hop i heavy metal, który rozdziera przestrzeń niczym wojenne eksplozje. Nośna muzyka Tomasza Hynka jest istotnym elementem kształtującym atmosferę przedstawienia. Wzmaga się zamęt, wartości - dewaluują. Religia nie przynosi pocieszenia, nie chroni świata przed złem. Ślepiec w kardynalskich szatach (Michał Staszczak) woła: Chłopcy nie strzelajcie! Ale nikt go nie słucha. Konwencjonalny język nie prowadzi do porozumienia. Pan (Mariusz Jakus) – intelektualista opowiada zapętlony wierszyk o psie, który padł ofiarą głupiego kucharza. Dyskurs zamienił się w bełkot bez treści. Nad wszystkim panuje przemoc i terror. Złowrogi prymityw Cyryl (Przemysław Kozłowski) rzuca rozkaz: rozbieraj się, ciuchy ułóż z boku! Intelektualista bezradny staje nagi i upokorzony. Śmierć triumfuje.

Jaką rolę w tej wizji pełni Stara Kobieta? Jest konkretną postacią z własną biografią, a jednocześnie każdą możliwą kobietą. Wysiaduje w kawiarni odziana w bluzki, kiecki, futra, korale i pióra. Rodzi synów, cierpi i trwa. Niczym Matka Natura. Ta postać symbolizuje dialog między pierwiastkiem żeńskim i męskim, między młodością i starością, między bezwarunkową miłością i szaleństwem świata, wreszcie między biologicznym instynktem rodzenia, odtwarzania życia i śmiercią. I to stara kobieta ma ostatnie słowo, kiedy już ludzki dramat naszego świata przewalił się przez scenę (kawiarnię). Nie zostawi syna, będzie go zawsze chronić, nie wypuści ze swojego łona. Nie wiadomo jednak do końca, czy mówi to (a właściwie śpiewa do rytmu uroczego tanga) jako Matka Ziemia czy Śmierć.



Bogdan Sobieszek
reymont.pl
19 listopada 2010