Świat za czołem, ukryty pod czaszką

„Peer Gynt" Ibsena to dzieło złożone, dynamiczne i kontrowersyjne. W niecodziennym obrazie skazany na niepowodzenie człowiek wiecznie poszukuje, choć sam do końca nie wie czego. Sztuka Rafała Sabary, nie unikając egzystencjalnych pytań oscyluje między wizją, histerią i ... nudą.

To ty, Peer?

Peer Gynt – wieczny buntownik z niezdrowymi ambicjami do bycia „kimś ponad", a nawet bycia ... prorokiem. Niestraszne mu zaprzedanie własnego honoru i godności gdy w grę wchodzi bogactwo i władza. Uległość wobec matki (Anna Tomaszewska) rekompensuje sobie lekceważeniem swoich kochanek. Próbuje odnaleźć miłość, lecz staje się bezwzględny i traktuje swoje wybranki instrumentalnie, chcąc udowodnić własną wyższość i moc. A jednak rozpaczliwie chce być dostrzeżony i kochany. Widać to choćby w przejmującej scenie, gdy kurczowo przytula się do pielęgniarki ubierającej go w fartuch w szpitalu psychiatrycznym, gdzie trafił w wyniku swoich szaleńczych wizji. Nie potrafi jednak docenić i wykorzystać momentu, w którym poznaje piękną Solvejg (Małgorzata Kowalska), która być może jest miłością jego życia.

Peer Gynt w sztuce Rafała Sabary grany jest przez dwie osoby (Krzysztof Piątkowski, Marcin Kuźmiński). Sygnalizuje to jego rozdarcie wewnętrzne, dwie strony osobowości. Nie są jednak budowane na zasadzie kontrastów i różnic, a raczej uzupełniają się komentarzami, podsuwaniem myśli i pojawianiem w odpowiednim czasie i miejscu. Peer wciąż staje jako bezradny przed problemem własnego istnienia i śmierci z nim związanej. Panicznie boi się, że umarł już za życia, że nie potrafi żyć naprawdę. Wciąż poszukuje własnego „ja", wchodzi w głąb świata ukrytego za własnym czołem, pod czaszką. Peer Gynt nie walczy jednak o coś, co przyniosłoby mu ukojenie i szczęście. Ma się wrażenie, że jest mu po prostu dobrze oraz wygodnie trwać we własnym niespełnieniu.

Między wizją, histerią i nudą

„Peer Gynt" posiada wiele atutów wizualnych. Zachwycająca scenografia Beaty Nyczaj z pochylonym drzewem, zaokrąglone ściany, winda pojawiająca się z podłogi czy wagon, w którym odbywa się wesele, pozostają w pamięci na długo. Udało się także sprawne wprowadzanie elementów humorystycznych i groteskowych, jak choćby „dobry wieczór" rzucone z ust nieboszczyka, który energicznie podnosi się z trumny. Piękne wizualizacje, gry cieni i efektowne operowanie światłem nie współgrają jednak z męczącym planem muzycznym (miszmasz popularnych piosenek, dyskotekowych hitów i ciężkich brzmień), niespójnością akcji i ze zwyczajną dłużyzną scen. Nierzadko drażniący jest także sposób opowiadania i prowadzenia dialogów z pogranicza górnolotnych wizji przeplatanych obłąkaniem i histerią. Mimo nasycenia imponującą wizualnością pozostaje znużenie oraz pewien niedosyt.



Agnieszka Bednarz, Stażystka od 11 marca 2013
Dziennik Teatralny Kraków
18 grudnia 2013
Spektakle
Peer Gynt