Symbole zapisane w ruchu

Compagnie Pál Frenák istnieje od 1998 roku i stanowi węgiersko-francuski zespół, którego siedziba mieści się zarówno w Budapeszcie, jak i w Paryżu. Założyciel zespołu, od którego wziął on swą nazwę, w choreografiach z upodobaniem nawiązuje do konwencji cyrkowej, teatralnej, pokazu mody. Porusza delikatne struny kontaktów międzyludzkich oraz relacji człowieka ze środowiskiem. Nie inaczej było podczas prezentacji spektaklu "The hidden man"

Gromadzących się na widowni widzów witają kakofoniczne dźwięki. Warstwa audio przesiąknięta jest komunikacyjnym szumem, jakże typowym dla współczesnego społeczeństwa. Szumem, w którym giną wszelkie informacje i zdeformowanej, karykaturalnej i wynaturzonej formie przenikają do umysłów uczestników aktu komunikacyjnego. Zmieniają się znaczenia, prawdy i zasady. Świat pogrąża się w chaosie powodowanym ekstazą komunikacyjną.

Już pierwsze sekundy spektaklu zapowiadają ekstremalnie dynamiczny pokaz teatralno-gimnastyczny. Sceną otwarcia ukazującą człowieka walczącego z liną zwisającą z sufitu choreograf zaskoczył widzów zamaszystością i szybkością ruchów. Już po chwili na scenę zsuwa się po sznurze kolejny tancerz. Nieco później pojawia się trzeci i razem tworzą symultaniczne układy choreograficzne. Walczą z lianami, przypominającymi atakujące ich węże. Tancerze wijący się podczas opętańczego tańca w plątaninie lin są zobrazowaniem ewolucji, jaka dokonuje się w dziejach ludzkości. Liany występują najczęściej w wilgotnym lesie równikowym, stanowiącym właśnie kolebkę ludzkości. Ci akrobaci to zarówno pierwotni ludzie, jak i ci bardziej współcześni, uwikłani w gmatwaninę relacji międzyludzkich, zagubieni w labiryncie problemów.

I nagle następuje zmiana. Muzyka zmierza do końca imitując zdartą płytę, deformującą dźwięki. W jej takt tancerze zwalniają tempo i kładąc się na scenie giną w błękitnej poświacie. W kolejnej odsłonie widzimy trzech artystów załatwiających swe potrzeby fizjologiczne pod murem. Akompaniuje im orientalna muzyka. Zadurzeni w jej oparach tancerze pijanym krokiem przemierzają scenę, by w końcu usiąść i odpocząć. Tylko na chwilę, po upływie której rozpoczynają gimnastyczne zmagania z lianami, będącymi jedynymi oświetlonymi elementami na pogrążonej w mroku scenie. Drugim ośrodkiem akcji staje się tancerz ubrany w białą suknię baletnicy, który pojawia się nagle, wykonuje szereg układów choreograficznych i znika. Pastisz? Jak najbardziej! Gdy wszyscy schodzą ze sceny, rozlega się głos z offu przypominający ujadania rozwścieczonych psów, które rozrywają na strzępy wątłe ciało ofiary. Czyżby była to satyryczna aluzja do świata sztuki, w którym dominuje nieustająca walka o byt, o uznanie, o prym, w którym z zasady silniejsi, bardziej przebiegli „zjadają” innych, szczują….?

Humorystycznym akcentem oryginalnej historii o tancerzach jest scena ukazująca groteskowo przerysowane męskie członki sięgające aż do nieba. Przy dźwiękach piosenki, w której główny akcent położono na frazę „This is a man\'s Word” mężczyźni wdzięczą się do źródła swojej męskości oraz parodiują zalotne pozy nieśmiałych podlotków. Następnie chodzą na czworakach, niczym pierwotni człekokształtni mieszkańcy Ziemi.

Raz po raz, kakofoniczną mieszankę dźwięków przerywa proszący o ciszę głos, wyrażający poglądy mniejszości pożądającej spokoju i wytchnienia w dzisiejszej cywilizacji pośpiechu i chaosu. Głos niezrozumiany, odtrącony, wołający bezgłośnie.

Scenografia zaprojektowana przez Zoltána Gyorgyovics’a jest skromna, lecz stworzona z rozmachem, ponieważ zwisające z sufitu liny, doskonale podświetlone, będące symbolicznym wyobrażenie tarzanowksich lian, stanowią atrakcyjny wizualnie pomysł scenograficzny. Liny w newralgicznych momentach spektaklu jaśniały niesamowitym światłem, odcinając się od skąpanej w niebieskiej poświacie ziemi. Janos Marton operujący oświetleniem stworzył oryginalną wizualizację będącą pięknym „obrazem w ruchu”.

Operowanie światłem i cieniem przypomina iście Rembrandtowski styl. Konotacje pojawiają się w momencie, w którym mrok panujący na scenie rozjaśnia nikłe światło, ujawniając trzy krzesła znajdujące się po lewej stronie sceny, zajmowane przez trzy nagie korpusy. Beznogie i bezrękie ciała usadowione na postumencie stanowią urzekający widok. Po chwili przeznaczonej na kontemplację, torsy ożywają i delikatnie drżą dotykane alabastrowymi dłońmi. To piękny i godny zapamiętania kadr. Dzięki wyjątkowej reżyserii światła i cienia, stosowania iście malarskiego światłocienia i oświetlenia stopniującego napięcie oraz efektu sprawiającego, że postaci wyłaniają się hierarchicznie z mroku, scena ta przypomina nieco obraz Rembrandta van Rijn’a „Zabity wół w rzeźni” czy „Rozpłatany wół”. Emanuje z niej turpistycznie ujmowane piękno, które można kojarzyć z kantowskim pojęciem wzniosłości pojawiającym się w sytuacjach granicznych.

Finał został rozegrany w iście nowomedialnym, postnowoczesnym stylu. Człowiek siedzący wewnątrz białej muszli przypominającej tę, która utrwaliła się w malarstwie za sprawą obrazu „Narodziny Wenus” Sandro Botticellego rodzi się z chaosu, a nowomedialne bóstwo kataloguje go, opatrując kodem kreskowym. Muszelka przypomina także talerz, dzięki czemu odczyt może być wielowymiarowy. Obraz ten można również zdekodować jako symboliczne przedstawienie człowieka współczesnego, konsumenta, który popadł w przesadny konsumeryzm i ubezwłasnowolniony przez opresyjną kulturę sam stał się przedmiotem konsumpcji, podanym na talerzu historii. Kultura jawi się tu jako Baumanowska spółdzielnia spożywców.

Wraz z pojawieniem się człowieka rodzącego się z konchy, zmianie ulega linia melodyczna. Wśród kakofonicznych odgłosów słychać dźwięk tłukącego się szkła. Po chwili ciało siedzącego w muszli mężczyzny pokrywają setki napisów. Nie są to bezładne, chaotycznie wyświetlane wyrazy, lecz wizualizacja listy obsady oraz osób realizujących taneczny projekt, przypominająca tę, wyświetlaną zawsze na zakończenie projekcji filmu. Napisy wyświetlane na ciele tancerza przypominają kod kreskowy, którym opatrzone są dziś wszystkie towary. Także i on został skatalogowany i utrwalony na wieki.

Należy także podkreślić rolę muzyki dobranej przez Fabrice Planquette’a, która podkreśliła wymownym akcentem koniec zapadającej w pamięć prezentacji. Magiczn wersy piosenki Franka Sinatry „The good life” głoszące: Well, just wake up, kiss that good life goodbye… wymownie spięło spektakl w całość i zakończyło stawiając kropkę nad przysłowiowym „i”.

Giętka, falista lina używana do proksemicznego „malowania” gestem i światłem oraz ruch zdecydowanie rozwijający się w płaszczyźnie pionowej czynią spektakl horyzontalnym pokazem sprawności, w który wpleciono aluzyjne obrazy. Wśród nich można odszukać płótna takich mistrzów jak Rembrandt czy Botticelli. Węgierski spektakl „The hidden Man” to świetny pokaz ekwilibrystycznych umiejętności, którymi posłużono się celowo, by ukazać skomplikowanie struktury myślowej człowieka-artysty. To ewolucja ludzkości ukazana w pigułce. Spektakl wart zapamiętania i docenienie z uwagi na olbrzymi wysiłek, jaki artyści włożyli w jego przygotowanie. To także satyra na życie tancerza, gdyż w spektaklu ujęto różne przystanki na krętej drodze artystycznej kariery.

Compagnie Pal Frenak (Węgry) The hidden man



Magdalena Mikrut-Majeranek
Fabryka Tańca - Gazeta Festiwalowa
15 lipca 2011