Szczęście, że znałam pierwowzór

Dokładnie rok temu odbyła się premiera spektaklu „Strach zżerać duszę", opartego na filmie Reinera Wernera Fassbindera z lat siedemdziesiątych. Znając twórczość niemieckiego reżysera oraz jej głęboki rodowód teatralny uznałam, że sceniczna adaptacja jego zamkniętego w czterech ścianach filmu, jest trafionym przedsięwzięciem. Owszem, mogłaby być, ale niestety nie jest.

Wcale nie dlatego, że inscenizacja Jakimiak nie jest zarówno teatralną trawestacją pierwowzoru, komentarzem do niego, jak i wariacją na temat dzieła Fassbindera. Nie ze względu na to również, że spektakl ma formę eklektycznej sklejki, która wymyka się spod reżyserskiej kontroli. Pozostaje po nim niesmak i duża doza rozczarowania przede wszystkim dlatego, że jest dość kompromitującym wtargnięciem w filmowy świat Fassbindera, czego same motywacje pozostają wyjątkowo mgliste.

To jednoaktowe przedstawienie łączy w sobie elementy rozmaitych konwencji – od spektaklu muzycznego, przez formułę wywiadu, aż po sztukę video. Daje się przy tym podzielić na cztery wyodrębnione części, z których każda przyjmuje inną formę, razem tworząc jednak niespójny bezład. Już pierwsza z nich budzi spore wątpliwości. Aktorzy witają widzów siedząc przy stoliku, przyjmując kolejno role dziennikarki, reżyserki spektaklu, jego współrealizatorów oraz samego Fassbindera. Silą się przy tym na interakcję z widzami, która pozornie ogranicza dystans pomiędzy nimi i widownią, zaś głównym zadaniem tego demaskacyjnego show ma być przybliżenie odbiorcom twórczości niemieckiego filmowca. Bohaterowie rozmawiając pół żartem pół serio, dostarczają w pigułce podstawowych informacji na temat reżysera i samego filmu z 1974 roku. W jej skład wchodzą między innymi kontekst Niemiec lat '70, poglądy lewicowe reżysera czy temat ukazywanych przez niego relacji międzyludzkich opartych na zależnościach ekonomicznych. Ten filmoznawczy katalog ma przypuszczalnie ułatwić odbiór spektaklu osobom, niezaznajomionym z twórczością Fassbindera. Odnoszę jednak wrażenie, że zabieg ten po pierwsze nie spełnia swojej funkcji, po drugie – jest dowodem na to, że przedstawienie błagalnie domagało się obronnego komentarza reżyserki.

Dalsza część przedstawienia poprzedzona zostaje projekcją fragmentów filmu „Strach zżerać duszę", zmontowanych z ponownie nakręconymi ujęciami, w których w rolę poszczególnych bohaterów wcielają się nasi aktorzy. W ramach tego uaktualniającego pomostu, rozciągniętego między dramatami społecznymi Niemiec lat 70 i współczesną polską rzeczywistością, poznajemy głównych bohaterów filmu – starszą sprzątaczkę Emmi i znacznie młodszego od niej marokańskiego gastarbeitera Aliego, którzy nie pojawiają się następnie w inscenizacji teatralnej Jakimiak.

Doceniam sam zamysł usunięcia ze spektaklu postaci, których wspólne losy są zasadniczą osią filmowego pierwowzoru. W zamian reżyserka pozostawiła na scenie rozmaite postaci poboczne, które tworzą niesprzyjające środowisko, w którym żyją Emmi i Ali. Spojrzenie na głównych bohaterów oczami szydzącego społeczeństwa, mogłoby być interesującym odwróceniem perspektywy. Niestety wykorzystany zabieg poskutkował jedynie dość uproszczonym, prześmiewczym obrazem, w ramach którego pobrzmiewają głosy narodowych kompleksów. Mają przypominać one, że pozostająca w tyle Polska boryka się dziś z problemem nietolerancji, z jakim cywilizacja zachodu walczyła już niemal pół wieku temu! Czy jest to jednak powód, aby konstruktywna analiza społecznych przyzwyczajeń zastąpiona została przez dość trywialną sceniczną drwinę z ludzkich postaw, które sprawdzone zostają jedynie do utartych stereotypów?

Jakimiak odgrzewa tylko powracające motywy, nie wnosząc swoim spektaklem żadnego nowego głosu. Powołuje się przy tym na film Fassbindera, dezintegrując go i wyabstrahowując całkowicie z przynależnego mu kontekstu społeczno-kulturowego. W moim przekonaniu usilna próba uniwersalizacji przekazu filmu „Strach zżerać duszę" w tym wypadku okazała się być bezskuteczna i nieprzekonująca, zaś sam spektakl zniechęcający do sięgnięcia po filmowy pierwowzór. Miałam to szczęście, że ów pierwowzór już znałam.



Dominika Zielińska
Dziennik Teatralny Warszawa
4 stycznia 2019