Szczęśliwy indywidualista
Z Mariuszem Ostrowskim - aktorem Teatru Jaracza w Łodzi, rozmawia Olga PtakOlga Ptak: Niedawno miała miejsce premiera twojego muzycznego monodramu Toporem w serce, który powstał w oparciu o twórczość Rolanda Topora. Jednak wybrano mało drastyczne fragmenty jego twórczości. Co o tym zadecydowało?
Mariusz Ostrowski: Nie robiliśmy tego spektaklu ze względu na szokowanie ludzi - choć występują także elementy, które mogą kogoś dotknąć, w szczególności osoby, które nie lubią patrzeć na mężczyznę przebierającego się za kobietę. Poza tym w spektaklu można usłyszeć dość drastyczny tekst o gotowaniu niewiniątka w tarapatach, który brzmi: „Wziąć niewiniątko, obedrzeć ze skóry, wyszydzić, skopać, zerżnąć, pokroić na równe kawałki i włożyć do rondla z kostką masła” - i nie wydaje mi się on specjalnie grzecznym. Jednak potraktowanie tych słów jako przejawu czarnego humoru Topora daje widzom uśmiech na twarzy. Nie szukaliśmy na siłę fragmentów, które by szokowały albo byłyby nie do zniesienia.
Forma tego spektaklu jest bardzo trudna – to ekshibicjonizm warsztatowy, bo jesteś na scenie sam i fizyczny, bo jesteś tylko w bokserkach. Czy aktor powinien stawiać sobie granice? Czy są takie formy aktorskie, czy działania reżysera, na które nigdy byś się nie zgodził?
Oczywiście. Wszystko zależy od kręgosłupa moralnego, estetycznego, który jako człowiek posiadam w sobie. Niezależnie od tego czy jesteś aktorem, czy nie każdy z nas ma taki kręgosłup, który wyznacza mu granice, jakich nie można przekroczyć. Największy problem jest zawsze z nagością. Być może ona już nie jest czymś szokującym w dzisiejszym teatrze, ale dla aktora zawsze to będzie przekroczeniem pewnego rodzaju tabu. Z jednej strony spojrzenie na rolę wymaga zrozumienia, że jako aktor wykorzystuję jedynie swoje ciało, swój głos, swoją psychikę do tego, żeby oddać się postaci, ale często jest tak, że aktor jako człowiek ma bariery i od tych barier zależy, na co jest się w stanie zgodzić w pracy.
Spektakle Lew na ulicy, Habitat oraz w film Jestem Twój to artystyczne przedsięwzięcia, które łączy osoba reżysera. Co sądzisz o sformułowaniu, że jesteś aktorem Grzegorzka?
Nie jestem aktorem Grzegorzka, jestem aktorem, który po prostu wystąpił u niego trzy razy. Oczywiście granie u dobrego reżysera jest nobilitacją dla aktora. U Scorsese gra bardzo często Leonardo DiCaprio, w Polsce też reżyserzy sięgają po tych samych aktorów. Wynika to z faktu, że dostrzegają w aktorze talent, a jednocześnie potrafią się z nim porozumieć, nadają na tych samych falach - podobnie jak między kobietą i mężczyzną następuje zespolenie duchowe, energetyczne. Wtedy łatwiej jest współpracować - beż żadnych oporów i barier. Oczywiście jeśli chodzi o przypisywanie reżyserom aktorów, jest to w pewnym stopniu naturalne, dlatego, że zarówno aktorzy, jak i reżyserzy mają swoje cechy fizyczno-psychiczne, swoje własne emploi. Widzowie wtedy mogą mieć tendencje do przypinania łatek, do dokonywania szybkich klasyfikacji. Mózg musi uporządkować rzeczywistość, szuka systemu, stereotypu, wokół którego może kogoś sklasyfikować. A zdarzają się na świecie tacy ludzie, których nie można przyporządkować do żadnych klasyfikacji i o nich właśnie mówimy: wariaci! (śmiech)
Przedsięwzięcia, o których mówiłam wcześniej, łączy także osoba Judith Thompson, która jest wyraźną fascynacją, inspiracją Grzegorzka. Czy na twojej drodze zawodowej znaleźli się dramaturdzy, którzy na ciebie mieli wpływ?
Chyba wolę się uczyć z książek lub z filmów niż ze sztuk teatralnych. Nie spotkałem się jeszcze z taką sztuką teatralną, która zmieniłaby moje spojrzenia na świat. Raczej są to jednak książki albo filmy.
Jakie?
Kocham Ala Pacino i wiąże się z tym pewna historia. Kiedyś za czasów taśm wideo i wideotek jako 15-letni chłopak wypożyczyłem film „Życie Carlita”. Obejrzałem ten film raz, następnego dnia drugi raz i oddałem. Po dwóch dniach nie wytrzymałem, wróciłem do wypożyczalni i wykupiłem ten film za jakieś horrendalne pieniądze. Można w nim zobaczyć najpiękniejszą scenę miłości, jaką kiedykolwiek widziałem w kinie - mam na myśli rozmowę pomiędzy Penelope Ann Miller i Alem Pacino, którzy rozmawiają przez szparę w drzwiach, po czym Al Pacino te drzwi rozwala. Zakochałem się w tym filmie i w tym aktorze, ten film ukierunkował moje spojrzenie, wpłynął na ukształtowanie mojej estetyki.
Co cię oburza we współczesnym teatrze?
W sferze zawodowej oczywiście brak profesjonalizmu. A kiedy oglądam spektakl jako widz natychmiast wyłapuję wszelkie brudy, ponieważ skażenie naszym zawodem polega na tym, że nie jesteśmy w stanie obejrzeć przedstawienia, całkowicie się na sferę warsztatową zamykając. Poza tym wszystko jest kwestią gustu. Kolega opowiadał mi o spektaklu dotyczącym Holocaustu, w którym ludzi sikali sobie na głowę - byli to aktorzy, którzy przeżyli obozy i to było szokujące. Tylko że mnie coś takiego w teatrze nie interesuje, na szczęście nigdy nie grałem w spektaklu na podstawie tekstu Sary Kane i jestem z tego powodu szczęśliwy. Nigdy nie musiałem na swoją koleżankę czy kolegę krzyczeć: „Ty głupia k****!” i z tego jestem bardzo zadowolony.
Jak to jest być częścią najlepszego zespołu aktorskiego w Polsce?
Nie wydaje się to niczym szczególnym, jeśli jest się wewnątrz takiej struktury, ale niezwykle miło to usłyszeć z ust innych ludzi. Na ogół ciekawi aktorzy są także ciekawymi ludźmi. Tu w Łodzi spotkałem bardzo ciekawych ludzi i dobrych aktorów, ma to duże znaczenie ze względu na edukację teatralną, bo jesteś w stanie się rozwijać, co jest szczególnie ważne dla młodego aktora. Trafiając do słabszego zespołu, twój rozwój może się zatrzymać lub iść do przodu za cenę bardzo ciężkiej pracy i indywidualizmu, który przez większość ludzi będzie postrzegany jako coś negatywnego. Zazwyczaj jest tak, że ludzie, którzy mają większe ambicje, aspiracje, w słabszym zespole nie są lubiani, dlatego, że nie pasują do całości, nie godzą się na marazm teatralny, na złe gusta. Kiedy myślę o takich ludziach bardzo im współczuję i radzę im bardzo szybko uciekać z takich zespołów. Teatry, które nie mają ambicji, są skazane na porażkę, bo w tym zawodzie bez ambicji i chęci dbania o jakość bardzo łatwo wpada się w koleiny, z których potem ciężko wyjść.
W Jaraczu jest wiele indywidualności scenicznych, które wnoszą na scenę swój własny charakterystyczny rys i to się bardzo rzuca w oczy. Czy to się nie kłóci z zespołowością?
Zespołowość buduje się przez indywidualności. Indywidualność nie musi być utożsamiana z egocentryzmem. Indywidualność postrzegam jako ludzi o różnym rodzaju energii, jaką wnoszą na scenę - im więcej różnych typów, tym większy wybór dla reżysera. Poza tym to niezwykłe spotykać się z tak różnymi osobami. Szarość mamy za oknem, spotykamy się z nią każdego dnia, np. w banku czy w sklepie, gdzie ludzie przyjmują cię jako jednostki instytucjonalne i bardzo trudno odnaleźć w nich jakąkolwiek indywidualność. W teatrze mamy tę łatwość, że panuje tu duża otwartość, ludzie potrafią się bardzo szybko ze sobą dogadać, lepiej się poznać i dzięki temu sprawnie pracować. I tak powstaje dobrze rozumiana zespołowość.
Masz doświadczenie w pracy w filmie, w serialu i oczywiście w teatrze, a więc aktorsko sprawdziłeś się w różnych formach. Jakie są twoje artystyczne marzenia?
Młody aktor zawsze ma jakieś marzenia, zazwyczaj dotyczą one odpowiedzialnej, dużej roli. Miesiąc temu spełniło się jedno z moich marzeń, ponieważ bardzo chciałem zaśpiewać solo na scenie. Podczas pracy nas spektaklem narodziła się niezwykła forma - taneczna (choreografowie i reżyserzy tego spektaklu - Witold Jurewicz i Kamila Jankowska), a jednocześnie silnie aktorska, i z tego jestem zadowolony, bo było to moje marzenie. Chciałbym dostawać role, z których można wyciągnąć wszystko, ponieważ materiał jest tak dobry, tak porywający, że od inwencji reżysera i swojej własnej zależy, co z tego powstanie.
Ale chyba większym wyzwaniem dla aktora jest stworzenie ciekawej roli z pozornie banalnej postaci?
Wyciągnięcie czegoś interesującego ze słabiej napisanej, mniej skomplikowanej roli jest trudniejsze, bo wymaga od reżysera i aktora większej wyobraźni i sprawności, aby móc wydobyć z danej postaci pewne smaczki, jest to wyzwanie.
Czy Ty często trafiasz na swojej zawodowej drodze na takie wyzwania?
W ogóle patrząc na swoją drogę zawodową, mogę powiedzieć, że mam niesamowite szczęście, ponieważ trafiają mi się same ciekawe role. Nigdy nie dostałem roli, której bym się wstydził lub której nie lubiłbym grać. Każdy spektakl, w którym biorę udział, uważam za dobry. Dlatego jestem szczęściarzem.
Olga Ptak
Dziennik Teatralny Opole
20 stycznia 2009