Szekspir nieposkromiony
Sceniczna interpretacja "Poskromienia złośnicy" powinna być traktowana analogicznie do badań nad komizmem w języku: jeśli nie ma się do powiedzenia niczego świeżego, powinno się milczeć. Tymczasem gdański Teatr Wybrzeże proponuje widzowi recytację tekstu (pozbawionego chwilami emocji i aktorskiego rozmachu) doskonale znanej sztuki, po raz kolejny stając się mistrzem niepotrzebnego mnożeniu bytów.Przestrzeń kameralnej sceny Malarnii zostaje powiększona o foyer, spełniające rolę pokoju Bianki. Tam też obserwujemy najżywsze i być może przez to najciekawsze wydarzenia (lekcje łaciny i muzyki). Na scenie właściwej natomiast toczy się nieprzerwanie wojna płci między Petruchiem-dresiarzem (Piotr Domalewski) a niezłomną – jak mogłoby się z początku zdawać – Kasią (Dorota Androsz). Problem „poskramiania” kobiety niepokornej jest w sztuce Szekspira o tyle trudny dla reżysera, że musi on zmierzyć się z pytaniem, w jaki sposób przedstawić na scenie upokorzenie kobiety przez mężczyznę, nie wzbudzając niesmaku czy sprzeciwu publiczności. Przecież już za czasów Szekspira „Poskromienie złośnicy” budziło tak skrajne emocje, że akcentowano budowę klamrową i efekt teatru w teatrze, tłumacząc tym krępujący, „męski” śmiech.
Na czym polega „wychowywanie” Bianki przez Petruchia w wizji Szymona Kaczmarka? Wydaje się, że na przekomarzaniu się z nią – do momentu, aż kobieta będzie miała dosyć i ustąpi. Tak dzieje się chociażby przy wyborze nowego stroju: Petruchio przynosi odrzucaną przez żonę różową sukienkę tak długo, aż ta, zmęczona sytuacją, wreszcie ją włoży. Granica między niepokorną Katarzyną a uległą Kasią zostaje jednak zatarta do tego stopnia, że nie wiemy, kiedy właściwie miał miejsce przełom i czym był on tak naprawdę spowodowany (czyżby wygłoszenie finałowego monologu o tak mocnym wydźwięku było następstwem owego machnięcia ręką? Czy to dla świętego spokoju Kasia rezygnuje z własnej osobowości, stając się sługą i własnością mężczyzny?). Jeśli tak, zabieg ten nie przekonuje, a finał sztuki rozczarowuje. Moment zakończenia wojny płci i sukces męskiej manipulacji umyka, bunt nie tyle więc upada, co przestaje brzmieć, zawiesza się, a zrezygnowana początkowo Kasia przyznaje rację mężowi z fałszywie brzmiącym entuzjazmem (jakże dalekie to od niezapomnianej kreacji Danuty Stenki…).
„U progu nowego tysiąclecia – pisze Małgorzata Sugiera – nikt już nie ma wątpliwości, że w wypadku sztuk scenicznych tyle samo (jeśli nie więcej) waży sposób wystawienia i kontekst odbioru spektaklu, co sam tekst”. Światowe sceny proponują multum spojrzeń na „Poskromienie” – od wkładania przedstawienia w nawias figury „teatru w teatrze”, wyraźne zarysowywanie ramy inscenizacyjnej i historii Okpisza (czysta zabawa w teatr neutralizuje negatywny wydźwięk spektaklu i pozwala Katarzynie wypowiedzieć finałowy monolog z mrugnięciem oka), po akcentowanie miłości pozwalającej zbuntowanej złośnicy dojrzeć do roli prawdziwej kobiety. W spektaklu Kaczmarka nie dzieje się nic, a jednocześnie widz nie traci z oczu Okpisza i świadomości bycia owym widzem (co spłaszcza nieco wizję Szekspira i zachwianie pewności odbiorcy co do miejsca, z jakiego ogląda on przedstawienie). Tekst zostaje po prostu wypowiedziany, a dramatyczna wizja kobiety jako skonwencjonalizowanej roli bezmyślnie powtórzona. Nie proponując wyraźnego rozwiązania, reżyser doprowadza nas tym samym do punktu wyjścia, powodując, że zamiast wizyty w teatrze ma się ochotę pozostać w domu, wzbogacając dramat chociażby lekturą opracowań Kotta.
Joanna Barska
Gazeta Szekspirowska
10 sierpnia 2009