Szekspirem współcześnie

Na dworze słońce jeszcze wysoko. Słychać pierwsze takty dobrze znanego prologu musicalu i dach Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego powoli zamyka się. W sali ściemnia się, słońce promień po promieniu znika. Muzyka wciąż gra. I to pierwsza i ostatnia scena, która naprawdę porusza w nowej wersji „Romea i Julii" Studia Buffo.

Kilkanaście lat temu w Teatrze Buffo powstał spektakl, który zadziwił i zachwycił publiczność. W ponadczasowej historii nastolatków, którzy kochają się, ale nie mogą być razem, zrzucono stroje z epoki, a język dawnego dramatu zastąpiono młodzieżowym slangiem i do dziś śpiewanymi utworami. Tancerze tańczyli breakdance, Merkucjo jeździł na motocyklu, a nastolatkowie z kijami w rękach ćwiczyli wschodnie sztuki walki. Widownię wypełniali uczniami z gimnazjów i liceów. Dziś jedna z najsłynniejszych historii Szekspira w reż. Janusza Józefowicza to zupełnie inny musical. Romeo i Julia wymieniają się SMS-ami, Tybalt zostaje szefem holdingu, a Rosalina to cyfrowa postać wytworzona przez media. Wszystko to oglądamy w okularach 3D, bo zamiast standardowej scenografii poruszamy się w trójwymiarowych projekcjach pełnych wieżowców, statków kosmicznych i przedziwnych konstrukcji. Zapewne, gdy przedstawienie prezentowane jest w Teatrze Buffo, widownia wciąż wypełniona jest uczniami z liceów, podstawówek i sądząc po reakcji dzieci oglądających przedstawienie podczas Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku, spektakl dalej robi na nich wrażenie. Mimo to najnowsza wersja „Romea i Julii" w jakiś sposób przeraża.

Naturalne jest to, że spektakl ewoluuje, zwłaszcza jeśli od początku głównym zamiarem jego twórców jest wpisane historii w dzisiejsze realia i podążanie z duchem czasu. Nie da się jednak patrzeć na najnowszą interpretację „Romea i Julii" Teatru Buffo bez wspominania o wersji sprzed kilkunastu lat. A wtedy oprócz wszystkich nowinek technologicznych oglądaliśmy dobre aktorstwo i słuchaliśmy perfekcyjnie wykonanych piosenek. Teraz na pierwszym planie znalazły się wizualizacje 3D, które nie zasłoniły mankamentów w umiejętnościach - głównie aktorskich - młodych artystów. A ci, choć nie dostali łatwego zadania (gra ze „scenografią", której nie widzą, do tego nieznana scena w GTS,) nie potrafili pokazać bardziej złożonych emocji, przez co nie sposób było im uwierzyć. Gubienie synchronizacji w pokazie wschodnich sztuk walki, słaba dynamika w niektórych układach tanecznych, nietrafione dźwięki w utworach wykonywanych przez Romea - w perfekcjonizm, do którego przyzwyczaiło nas Buffo, wdarła się typowa dla dzisiejszych czasów niedokładność. Obrazy w 3D i strugi deszczu wszystkiego nie przykryły, a efektowność zamieniało się w efekciarstwo.

W spektaklu brakuje elementu, który łagodnie łączyłby trudną współczesność z dramatem Szekspira i zniwelowałby poczucie ogromnego rozdźwięku między tymi światami. Przez chwilę wydawało się, że będzie nim postać Julii, delikatna dziewczyna, w zwiewnej sukience. Ta jednak przy postaci Romea, z dredami, smartfonem w dłoni, ubranego w kostium przypominający wojskowy mundur i wśród futurystycznych projekcji nie pasowała do żadnego z tych światów. Kiedy Romeo ucieka z miasta i słyszy od kolegi, aby wylogował się z facebooka, albo, że u Laurentego nie ma zasięgu, w sali słychać więc śmiech. Wpisanie w tragizm takich sformułowań powoduje spłycenie całej historii. W efekcie mówienie Szekspirem współcześnie w takim wydaniu jest trudne do przełknięcia. Gdy dochodzimy do końcowej sceny, samobójstwa tytułowych bohaterów, nie wiadomo czy śmiać się czy płakać (zwłaszcza przy niskim poziomie aktorstwa), bo może za chwilę znów padną słowa, które zbanalizują opowieść Szekspira. Nie da się pozbyć wrażenia, że twórcy tej wersji musicalu dosyć jednoznaczne i powierzchowne oceniają i pokazują świat współczesnej młodzieży zapatrzonej w ekrany telefonów i tabletów.

I tu pojawia się drugi element dysonansu. Bo może rzeczywiście tak jest? Obserwując dzieci na widowni, ożywione gdy słyszą rapującego dilera i starszą część publiczności chwytającą za smartofny tuż po wyjściu na przerwę, trudno się z tym nie zgodzić. Dlatego spektakl przeraża. Uświadamia, że miłość, powaga w ogóle to tego świata nie pasuje, łatwiej wszystko zbagatelizować, a uczucia przerobić w emotikon. Twórcy „Romea i Julii" zmienili przesłanie utworu Szekspira i przestrzegają przed odhumanizowaną rzeczywistością, w której trudno się rozeznać co jest naprawdę a co na niby. Tylko wciąż zostaje jedno pytanie: czy nie można spróbować przypomnieć, że są inne metody wyrażania uczuć, komunikowania się, a nie przybierać metodę mówienia w języku 2,2 tys. znaków?

Pierwszego dnia Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku, tym razem w nurcie off, znalazło się na szczęście przedstawienie diametralnie różne. W niezwykle ascetycznym, ale sugestywnym „Makbecie" słowackiego Divadlo Kontra bez problemu można było wyłowić poszczególne fragmenty utworu bez znajomości języka słowackiego. Peter Čižmár błyskawicznie przemieniał się z Makbeta w Banqua, za chwilę w Lady Makbet. Malował szminką usta, po czym rozmazywał ją i na dłoni zostawiał ślady przypominające krew, brał gałąź do ręki, to znów tłukł lusterko. Z takich drobnych, ale niezwykle sugestywnych znaków i gestów utkany został cały monodram. Aktor odkrywał kolejne warstwy tekstu, zmieniał co chwila napięcie i emocje, a jednocześnie precyzyjnie i konsekwentnie prowadził całą opowieść, nie gubiąc jej treści i sensu. Wszystko to wśród porozrzucanych foliowych worków na śmieci - właśnie dzięki minimalizmowi na scenie każde słowo i gest były wyostrzone, a widownia chłonęła kolejne fragmenty. W mikroskopijnym wręcz Teatrze w Oknie została sam na sam z surowym, niczym nie zagłuszonym słowem.

„Makbet" słowackiego teatru nie jest mordercą ani królem żądnym władzy. To raczej człowiek, który cierpi, wciąż szuka, jest w drodze. Pomimo wyraźnego nawiązania do dzieła Szekspira, twórcy monodramu zostawili sobie przestrzeń do interpretacji, a widowni możliwość spojrzenia w nieco inny sposób na dobrze znany sobie dramat.

___

„Romeo i Julia" - Studio Buffo w Warszawie - reż. Janusz Józefowicz
„Makbet" - Divadlo Kontra ze Słowacji - reż. Klaudyna Rozhin



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny
9 sierpnia 2018