Szermierka w balecie

"Romeo i Julia". Walka zwaśnionych rodów, a przede wszystkim, tragiczna, lecz wieczna miłość. Dzieło Williama Shaespeare\'a, znane każdemu, w XXI wieku stanowi poniekąd wyzwanie dla reżyserów. Jak je przedstawić, by zainteresowało widza, nie stało się monotonne? Opera Wrocławska w koprodukcji z Teatrem Wielkim w Łodzi poradziła sobie z tym za pomocą minimalizmu i to w każdym aspekcie

Balet "Romeo i Julia", zamówiony przez moskiewski teatr, Siergiej Prokofiew stworzył po powrocie do ukochanej ojczyzny w 1934 roku. Muzyka powstała bardzo szybko, jednak początkowo została odrzuca, ponieważ była nietaneczna. Jak wielu kompozytorów, także i ten reprezentant neoklasycyzmu, został zmuszony przez socrealizm do uproszczenia swojego języka muzycznego. Mimo to, Prokofiew w inteligentny sposób potrafił ominąć cenzurę. Wprowadził na grunt baletu, jako jeden z pierwszych radzieckich kompozytorów, ludzkie uczucia, ubierając je w obrazy. Jego muzyka stała się bardzo dynamiczna, bogata w ekspresję, kontrastowa, lekka, ilustracyjna. 

Warto również dodać, że Siergiej Prokofiew był, razem z Leonidem Ławrowskim, współautorem libretta. Ostatecznie, prapremiera baletu odbyła się 11 stycznia 1940 roku w Sankt Petersburgu w Teatrze im. Kirowa.

Premiera w Operze Wrocławskiej odbyła się 18 grudnia w reżyserii Jerzego Makarowskiego, bardzo doświadczonego choreografa oraz Ryszarda Kaji (dekoracje, kostiumy), którego wrocławska i nie tylko publiczność pamięta z fantastycznej scenografii "Skrzypka na dachu" wystawionego w Hali Stulecia w październiku 2008 roku. Twórcy "Romea i Julię" zaprezentowali w nowej inscenizacji ukazującej najważniejsze momenty z życia kochanków. Postawiono nacisk na ruch i kolory. Dekoracja stanowiła tło, będąc jednocześnie balkonem, łóżkiem, ołtarzem, miejscem śmierci. Minimalna i niezmienna.

Przywołując w wyobraźni przedstawienia Rosyjskiej Szkoły Baletowej, ten spektakl odbiegał od ich podstawowych reguł. Dało się zauważyć mniej sztuki baletowej, a więcej gestów. Stanowił połączenie teatru i baletu dramatycznego. Ewidentnie za długa była początkowa scena walki (szermierki) zwaśnionych rodów. Mankamentem był również brak scen zbiorowych. Ciekawym pomysłem było rozgraniczenie rodzin kolorami czerwonym i zielonym, a także barwowe wyodrębnienie głównych bohaterów.

Jako Julia wystąpiła młodziutka Nozomi Inoue, a w Romea wcielił się Sergii Oberemok. W obydwu kreacjach raził brak swobody w ruchach. Wyćwiczone gesty pozbawione były emocji, zachwytu, rozpaczy, niemocy. Droga od młodzieńczej nieświadomości szekspirowskiej Julii ku śmierci w tej inscenizacji jakby poniekąd była niewyrażona, niezrozumiana. Pozostali członkowie baletu odegrali swe role godne pochwalenia pod względem technicznym. Ich ruchy były pełne gracji oraz lekkości. Interesującym pomysłem było wprowadzenie na scenę narratora-aktora, który w tej skróconej wersji prowadził widzów ku tragedii kochanków. W jego postać wcielił się Giendii Rybalchenko z łódzkiego zespołu.

Szkoda także, że wieczór ten musiał się obejść w Operze bez żywej muzyki. Dla wykonawców było to lepsze rozwiązanie, ponieważ od początku ćwiczyli w stałych tempach. Nagranie z płyty CD bostońskiej Orkiestry Symfonicznej pod batutą Seija Ozawy, mimo że rewelacyjne, to jednak było to tylko nagranie.

Pomimo pewnych niedociągnięć, całość wypadła imponująco, barwnie oraz intrygująco. Warto zobaczyć ten balet nowej, intrygującej inscenizacji.



Patrycja Nowak
Dziennik Teatralny Wrocław
29 stycznia 2011
Spektakle
Romeo i Julia