Szkolna przemoc wierzchołkiem góry lodowej

Jak reagować, gdy dziecko jest szykanowane w szkole, a nauczyciele dystansują się od problemu, obwiniając o niego rodziców? Sztuka Paco Bezerry jest próbą ukazania kwestii budzącej emocje z punktu widzenia rodziców szkolnej ofiary. Niestety, reżyser spektaklu nie znalazł dla niego adekwatnej do wagi problemu formy, tworząc płytką, trudną w odbiorze psychodramę.

Każdy ze szkolnych czasów pamięta sytuację, gdy jakiś kolega lub koleżanka stawali się ofiarą innych dzieci - nie od dziś wiadomo, że dzieciaki potrafią być bezwzględne i okrutne wobec jednostki, która nie potrafi przeciwstawić się grupie. Taka osoba bywa często ofiarą niewybrednych żartów, złośliwych uwag, wyzwisk, niekiedy także fizycznej agresji. Przecież gdy ma się kilka czy kilkanaście lat, trudno o asertywność i odpowiednią reakcję na agresję rówieśników. Niezwykle ważna wobec przejawów szkolnej przemocy jest reakcja dorosłych. I właśnie tej przygląda się Paco Bezerra, autor sztuki "Little Pony" inspirowanej traumatycznymi przeżyciami dwóch chłopców.

Rodzice Tomka muszą zmierzyć się z brakiem akceptacji ich syna przez szkolnych kolegów oraz z niechęcią nauczycieli, usiłujących bagatelizować problem i obwiniać ich za sytuację ich dziecka w szkole. Dzieje się tak dlatego, że Tomka wyróżnia z tłumu kolorowy plecak z postaciami kucyków Pony z popularnej kreskówki "My Little Pony", co stanowi pretekst do wyrażanej na różne sposoby agresji rówieśników. Fascynacja 10-letniego chłopca kucykami Pony traktowana jest jako przejaw jego dziwactwa i słabości, a noszony przez niego plecak z bohaterami kreskówki uznawany zostaje za prowokację i manifestację jego inności. Reakcje dzieci łatwo przewidzieć. Nikt nie siada z nim w ławce, nikt z nim nie rozmawia. Tomek stale jest obiektem drwin, wyzwisk i agresji, prowadzącej w pewnym momencie do sytuacji skrajnej.

Agata i Daniel to małżeństwo w średnim wieku, którzy wobec problemów dziecka przyjmują całkowicie odmienne postawy. Ojciec stanowczo angażuje się w obronę syna, na sugestię dyrektora szkoły, by złagodzić konflikt, przekonując dziecko do rezygnacji z drażniącego grupę plecaka, reaguje furią i agresją. Matka opowiada się za rozwiązaniem polubownym, uważając, że ich dziecko nie powinno wyróżniać się z tłumu i być narażone na ataki innych, nawet za cenę utraty swobody wyboru. W tej sytuacji próba zajęcia wspólnego stanowiska przez rodziców Tomka okazuje się zadaniem bardzo karkołomnym.

Reżyser spektaklu Teatru Wybrzeże, Rudolf Zioło, umieszcza bohaterów sztuki w symbolicznie nakreślonym za pomocą kilku ścian salonie ich mieszkania, w którego centralnej części znajduje się stolik z trzema krzesłami (wyróżnia się z nich to z fioletowym obiciem, należące do nieobecnego fizycznie na scenie syna) oraz fotel. Tę minimalistyczną scenografię przygotowała Katarzyna Stochalska. Pod stolikiem i z tyłu sceny pogłos wzmacniają dodatkowe mikrofony.

Relacja Agaty i Daniela od początku naznaczona zostaje pewną dysfunkcją - brak między nimi bliskości i emocjonalnego zaangażowania. Problem, któremu muszą stawić czoła, tylko pogłębia dystans, jaki ich dzieli. To wszystko nakreślone zostaje właściwie już na początku, gdy para droczy się między sobą o buziaka. Potem, gdy przyjdzie zmierzyć się z problemami dziecka, po takich gestach nie będzie już śladu. Ciężką, gęstą od emocji ciszę między bohaterami potęgują pojedyncze dźwięki, towarzyszące aktorom przez dłuższą część spektaklu, dopiero w końcówce przedstawienia staną się ciągiem niespokojnych, ilustrujących sytuacje sceniczne brzmień (autorem muzyki jest Marcin Nenko).

W tak kameralnej, rozpisanej na dwie postaci sztuce kluczowi są aktorzy, którzy muszą unieść ciężar tematu, co w gdańskim przedstawieniu udaje się tylko połowicznie. Silną osobowość sceniczną Daniela kreuje Grzegorz Gzyl. To w jego interpretacji z jednej strony impulsywny, zadeklarowany obrońca syna, z drugiej bezradny, nieodpowiedzialny duży dzieciak, usiłujący zaleczyć własne kompleksy. Katarzyna Kaźmierczak w roli jego żony Agaty gra apatyczną, defensywną i uległą kobietę, obwiniającą się o los dziecka. Z tej dwójki na scenie znacznie lepiej prezentuje się Gzyl, w postaci miotającego się we własnej niemocy ojca bardziej wiarygodny niż początkowo nijaka, później oferująca powierzchowne serialowe emocje Kaźmierczak, co zmienia się dopiero w finale spektaklu, gdy to Agata jest znacznie lepiej zagraną postacią niż Daniel, na którego wtedy ani aktor, ani reżyser zdają się nie mieć pomysłu.

Oboje aktorzy są jednak bezradni wobec formy spektaklu. Agata i Daniel chodzą nerwowo od ściany do ściany, unikają dotyku, spojrzenia, często znajdują się po przeciwległych stronach sceny, przypominając zwierzęta w klatce, co jest jedną z wielu niewerbalnych aluzji reżysera na temat sytuacji bohaterów. Jednak to, co stanowi trafną metaforę ich sytuacji, po kilkunastu minutach nuży, a z czasem staje się nieznośną manierą. Podobnie jak zastyganie aktorów w oczekiwaniu na akcent muzyczny. Wraz z czasem trwania spektaklu pomysły na zachowanie bohaterów stają się coraz bardziej dziwaczne. Gzyl ma na przykład za zadanie obsiąść każdą z poręczy fotela zanim na nim usiądzie albo stać się bezwolnym, pogrążonym w apatii, manekinem.

Bardzo ważnym kontrapunktem do sytuacji na scenie są projekcje wizerunku nastoletniego chłopaka, w różny sposób komentujące sytuację Tomka. Te przez dłuższą część spektaklu wyglądają niczym praca początkującego grafika (jedynie moment, gdy pojawiają się nieostre wizerunki innych dzieci, opatrzone napisami "agresor", "oprawca", "prowokator", wypada przejmująco). Z czasem nabierają one złowrogiego, upiornego kształtu.

Całość broni przede wszystkim niezwykle ważny temat, chociaż sztuka Bezerry jest bardzo przewidywalna, a jej autor na każdym kroku sugeruje prawdziwe podłoże problemów Tomka, czyli sytuację w jego domu rodzinnym. Jednak o pozbawionych jakiegokolwiek wsparcia wobec agresji rówieśników dzieciach i bezradności osamotnionych w walce o ich dobro rodzicach wciąż mówi się o wiele za mało. Dobrze więc, że Teatr Wybrzeże zabrał głos w tej sprawie, przygotowując spektakl skłaniający do refleksji nad losem szkolnych ofiar. Trzeba jednak zaznaczyć, że z racji swojej bardzo trudnej w odbiorze formy i brutalności (także pełnego wulgaryzmów języka) skierowany jest on tylko do rodziców.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
31 grudnia 2018
Spektakle
Little Pony
Portrety
Rudolf Zioło