Sztuka czy lans
Nie zabiega o uwagę innych, nie zabiega o flesze aparatów szalejących paparazzi, nie lansuje się na Instagramie, nie wrzuca tam zdjęć jedzenia, które spożywa (może dlatego, że nie spożywa), ani selfie z wszystkich miejsc, w których przebywa (może dlatego, że przebywa w najsłynniejszym miejscu świata sztuki). Ma kilku ochroniarzy. Światowe celebrytki mogą jej pozazdrościć popularności. Kim jest najsłynniejsza kobieta świata?Kilka dni temu miałam okazję ją odwiedzić. Sprawia wrażenie skromnej i lekko zaskoczonej swoją popularnością. Może nawet rozbawionej. Ze stoickim spokojem patrzy na kłębiący się przed nią tłum.
Oczywiście Mona Lisa na obrazie Leonarda da Vinci. Skoro jesteśmy w okolicach Dnia Kobiet, a ja jeszcze świeżo po spotkaniu z tą panią, to warto pokusić się o kilka obserwacji socjologicznych. Bo przecież nie będę rozpisywać się o najsłynniejszej kobiecie świata. Każdy co najmniej średnio poruszający się w obszarze kultury, wie, o kim mowa, a jak nie wie, to sobie doczyta. Mnie bardziej interesują na potrzeby tekstu ci, którzy stali przed jej obliczem.
Tak się składa, że w miniony weekend miałam okazję zwiedzić Luwr i kilka innych słynnych miejsc w Paryżu. Dla własnej przyjemności obcowania ze sztuką. Odwiedziłam również Mona Lisę, bo nie wypada nie odwiedzić, skoro jestem tak blisko, na tym samym piętrze. Nie można stanąć zbyt blisko, bo taśma i kilku ochroniarzy skutecznie dbają o spokój tej damy. Stanęłam więc z boku i obejrzałam obraz na tyle, na ile pozwalała odległość. Ale centralnie kłębił się tłum, wcale nie po to, żeby podziwiać dzieło sztuki, ale po to, żeby je sfotografować, sfilmować i zrobić sobie selfie.
Obserwowałam kolejki do paryskich muzeów i zastanawiałam się, ilu w nich jest koneserów sztuki, a ilu koneserów selfie. Czy wszyscy, którzy odwiedzają znane muzea i zabytki, odwiedzają je, bo chcą zobaczyć wybitne dzieła, czy raczej chcą się pochwalić, że byli w słynnymi miejscu? Wielu, jeśli nie większość, z tych odwiedzających w rodzinnymi mieście nie bywa w muzeach. Nie zna lokalnej sztuki, lokalnych artystów, nawet nie ma świadomości, co się znajduje w jakim muzeum. Niektórzy nigdy nie przekroczyli progu żadnej instytucji kulturalnej w swoim mieście. Ale wielki świat to wielki świat, tym się można pochwalić, a nawet trzeba.
Dlatego z przykrością obserwowałam wielu zwiedzających, którzy nie skupiali się na oglądanych dziełach sztuki, ale na robieniu zdjęć. Na dobrym ujęciu dzieła, dobrym ujęciu siebie na tle dzieła, dobrym ujęciu siebie ze znajomymi na tle dzieła. Przed Mona Lisą kłębił się tłum z uniesionymi telefonami. Stali w ogromnej kolejce tylko po to, żeby zrobić zdjęcie z centralnego ujęcia, chociaż z boku można oglądać obraz bez żadnej kolejki, ale z boku nie wyjdzie fajne zdjęcie i co potem wrzucić na facebooka i instragrama?
Mam znajomych, którzy wrzucają swoje zdjęcia z każdego miejsca, w którym przebywają. Z widowni, foyer, wystawy. Potrzeba eksponowania siebie w mediach społecznościowych jest ogromna. Nie wrzucamy zdjęć czegoś fascynującego, co właśnie obejrzeliśmy, ale zdjęcie siebie na tle czegoś fascynującego. To my mamy być fascynujący. Szczególnie dla znajomych, którzy nas podziwiają w mediach społecznościowych. Zauważyłam, że niektórzy nauczyli się pozować niczym gwiazdy na czerwonym dywanie. Specjalne miny, specjalne pozy. Wielki JA w centrum uwagi. Narcyzm i ekshibicjonizm mają się dobrze.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na sztukę? Gdzie uważne patrzenie na geniusz artysty? Niektórzy przechadzający się po salach muzealnych mają wręcz znudzone miny. Pewnie woleliby innego rodzaju rozrywkę, ale nie wypada się przyznać. Więc cierpią w imię sztuki.
Inna sprawa, że ze sztuką różnie bywa. Zobaczyłam wielką trójkę muzeów w Paryżu – Luwr, Musée d'Orsay i Centre Georges Pompidou. Zobaczyłam też wielką trójkę w Madrycie - Museo Nacional del Prado, Museo Reina Sofia i Muzeum Thyssen-Bornemisza.
Muszę stwierdzić, że madryckie muzea zrobiły na mnie większe wrażenie, jeśli chodzi o dzieła, które tam zobaczyłam, szczególnie z początku XX wieku – surrealiści, kubiści, awangarda. W Museo Reina Sofia jest imponująca „Guernica" Picassa i wiele innych jego dzieł. W Prado jeden z moich ulubionych obrazów – „Las meninas" Velazqueza. Może Francuzi dominowali w impresjonizmie, ale to Hiszpanie stworzyli najciekawsze nurty w sztuce albo byli ich przedstawicielami. Nieważne, że niektórzy przyjechali do Paryża. Zmusiła ich do tego sytuacja w kraju, ale nadal mieli hiszpańską mentalność i talent. Wiele tych dzieł można zobaczyć właśnie w Madrycie.
Niestety, muzea madryckie nie mają takiego PR jak paryskie. Do Madrytu się nie jeździ tak często jak do Paryża. Po co odwiedzać madryckie muzea, skoro selfie stamtąd nie zrobi na nikim wrażenia?
Potrzeba lansu stała się wszechobecna, wszechogarniająca. Ale z drugiej strony czy tak bardzo potępiać tych ludzi? Jednak trochę poobcują ze sztuką, nawet, jeśli będzie ona na drugim planie. Może załapią bakcyla? Może będą chcieli odwiedzić kolejne muzeum? Może mniej popularne? Może jakieś dzieło przykuje ich uwagę na dłużej niż czas zrobienia zdjęcia?
Ta przemiła pani z portretu w Luwrze uśmiecha się, cierpi z powodu tylu fleszy i kamer, pozwala innym grzać się w blasku swojej sławy, wszystko w imię sztuki. Jest wyrozumiała, my też bądźmy. Cieszmy się, że są tacy, którzy zamiast lansować się przez złe czy prymitywne zachowania, lansują się poprzez sztukę.
Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
8 marca 2025