Szukać sposobu

W obu ostatnich spektaklach Grzegorza Jarzyny opartych na scenariuszach filmowych ugruntowany sukces przychodzący w sile wieku staje się dla bohaterów fałszywą skorupą, pod którą stopniowo tężeje wewnętrzny ruch myśli i uczuć, coraz bardziej oddalając je od rzeczywistości.

Poruszająca rola Danuty Stenki pokazuje swoistą przemoc postaci wobec aktora.

Potrzebny jest potężny impuls, na przykład pojawienie się Innego, żeby znów wejść w intensywny kontakt ze światem. W obu spektaklach główne kobiece role kreuje Danuta Stenka. W "T.E.O.R.E.M.A.C.I.E" gra Lucię, luksusową panią domu, w której spotkanie z Gościem wyzwala rozpaczliwe pragnienia erotyczne. W "Drugiej kobiecie" Wiktorię - sławną aktorkę, która uświadamia sobie, jakie zmiany powodowane wiekiem w niej zaszły, i próbuje je przezwyciężyć zewnętrzną szarpaniną: histeryzuje, gwiazdorzy, upija się. Ale - Stenka pięknie to pokazuje - raz jest to krzyk rozpaczy, a innym razem sztuczna stymulacja, sprawdzanie na zimno tlących się jeszcze możliwości. W intymnej przestrzeni garderoby przed ogromnym lustrem nieruchomieje, wpatruje się w siebie jak w obcą. Naciąga skórę twarzy, rozgrzewa mięśnie przed próbą, ale oczy wyrażają pustkę. "Nic nie czuję" - i z prywatnego, i z zawodowego punktu widzenia jest to dla aktorki diagnoza druzgocąca. Z trudem i oporami Wiktoria zaczyna pracę nad rolą Virginii, w której dostrzega swój autoportret - kobiety uciekającej przed kryzysem wieku średniego w romanse, alkohol i prochy.

Komplementarnym do lustra symbolem jest w "Drugiej kobiecie" pleksi. W innej ważnej scenie, stojąc przed pleksi, Wiktoria dopasowuje się do sylwetki młodziutkiej dziewczyny w płaszczyku i śmiesznym kapelusiku, która stała po drugiej stronie, przyklejona dłońmi i nosem - jak dziecko do szyby wystawowej - żeby zobaczyć wielką gwiazdę. Inaczej niż w filmie Johna Cassavetesa z 1977 roku "Opening Night", gdzie uwypuklono staczanie się Wiktorii w alkoholizm Virginii, Jarzyna wyraźnie koncentruje się na jej relacji z Talią (Justyna Wasilewska), która, biegnąc z autografem od drzwi teatru, ginie pod kołami samochodu.

Nie tylko śmierć zachowuje anonimową wielbicielkę w pamięci Wiktorii, aktorka dostrzega w Talii swojego młodzieńczego sobowtóra, przeszłość, a obecnie - dotkliwy brak i przeciwieństwo. W spektaklu Grzegorza Jarzyny młodość jest, jak zawsze, nieświadoma, a dojrzałość polega na dostrzeganiu upływającego czasu. Tej gorzkiej w smaku różnicy Wiktoria chce popróbować, ponownie odczuć to, co odczuwa impulsywna osiemnastoletnia dziewczyna, i przypatrzeć się z bliska temu, co uosabia. A później spożytkować to w pracy nad rolą.

Wiktoria Gordon akceptuje wszystkie koszty swojego zawodu, żeby postać, którą gra, była autentyczna. Może "pić, ćpać, nie spać", ale też eksperymentować z własną psychiką. Bez wahania decyduje się na masochistyczną dramę. Wyrusza do pogrążonego w żałobie domu Talii po jej zdjęcie, nie dostaje go, ale przygląda się obrzędowi pogrzebowemu, podczas którego rabin, wypowiadając słowa modlitwy, przecina więzy łączące żywych z umarłymi. Ona będzie je chciała odbudować. Talia, która pośmiertnie pojawi się w teatralnej garderobie, jest postacią wydobytą przez Wiktorię z zaświatów podczas dziwnego seansu spirytystycznego.

Jeszcze płaska i nieforemna, w sztywnej, rozpiętej do majtek różowej sukience-mundurku, niemal nimfetka. Naśladuje wyszukane gesty oraz sposób palenia papierosa swojej idolki, ale szybko wyzwala się spod jej wpływu. Rozpiera ją własna młodość, okrucieństwo, egzaltacja. Prowokuje. Obserwuje, jakie emocje wzbudzi opowiadaniem o chłopcach i starszych mężczyznach, którym ochoczo się oddaje. Nie widziała, jak - z determinacji, nie z podniecenia - Wiktoria trzykrotnie próbowała pocałunków, ale doskonale wyczuwa jej stan ducha. Talii wystarczy lekki podmuch, żeby płonąć. Dlatego kiedyś to ona chciała być Wiktorią, teraz Wiktoria pragnie być Talią. Młoda dziewczyna odkrywa nagle swoją przewagę: chcesz być mną, jesteś stara! Ich początkowa czułość przeradza się w instynktowną konkurencję, widmo dziewczyny zaczyna się panoszyć, dokuczać, dręczyć. Dlatego w drugim seansie spirytystycznym Wiktoria zadaje Talii powtórną śmierć. Aktorka ostatkiem sił topi dziwną zjawę w wannie. I odzyskuje więź z samą sobą. Choć z trudem przychodzi jej to uznać, Talia - uśmiercona młodość, do której tęsknimy - ma tylko tę niedostępną już dla Wiktorii emocjonalnośc. To mijający czas przynosi doświadczenia, które kształtują człowieczeństwo.

Danuta Stenka oddaje wewnętrzne zmagania swojej bohaterki powściągliwymi, skupionymi gestami, natomiast wściekły bunt Wiktorii na próbach dotyka kwestii wieku od innej strony, są bowiem jeszcze inne koszty zawodu aktora. Wiadomo, że premierowy sukces (a o niego chodzi) zależy od obsady, dlatego sztuka o Virginii została napisana specjalnie dla Wiktorii. Ale wziąć nazwisko to mało - młoda profesjonalna dramatopisarka Marta (Agnieszka Podsiadlik) uczyniła aktorkę pierwowzorem postaci, kładąc główny nacisk na newralgiczny problem starzenia się. Wiktoria, bardziej niż inni, zdaje sobie sprawę nie tylko z trudnego procesu wewnętrznego, jaki będzie musiała przejść, budując taką rolę, ale i z tego, że ma dokonać publicznego samoobnażenia na scenie. Tyle że ta cała, pożal się Boże, wiwisekcja psychologiczna, której Wiktoria poddawana jest z twardą bezwzględnością, nie jest pochodną żadnej wielkiej Sztuki teatru.

Jarzyna nie próbuje fascynować nas zapleczem teatru, zrobiło się tam raczej tak, jak wszędzie. Widzowie z tzw. branży nie dziwią się sytuacyjnym scenkom zakulisowym: że za reżysera (Roman Gancarczyk) myśli dramatopisarka, że nieefektywne próby, kryzysy, banalne pogaduchy na papierosie, kłopoty z histeryzującą gwiazdą, wreszcie trzymająca się na cienkim włosku premiera, kiedy aktorka przychodzi pijana. Nie wiem, czy to puszczanie oka do widza czy demitologizacja współczesnego wyobrażenia o teatrze. To nie czasy, kiedy pan Kamiński przychodził do Wyspiańskiego rozprawiać o Hamlecie, i postać królewicza duńskiego wyłaniała się krok po kroku, osadzona w konkretach architektonicznych Wawelu. Dzisiejszy teatr wzajemnego poklepywania się, jak to pokazuje Jarzyna, oczekuje innego rodzaju obecności aktora na scenie. Odzwierciedla się to w pozostałych rolach. Groteskowych, sparodiowanych m.in. z "Miasta snu" Krystiana Lupy, gdzie podobnie jak tam aktorzy noszą swoje autentyczne imiona, balansując na cienkiej linii między fikcją a autentycznością i oficjalnie grając prywatnością. Nawet relacja Wiktorii z Adamem (Adam Woronowicz), obecnie partnerującym jej w spektaklu, a kiedyś partnerem życiowym, w kontekście pojednawczego finału wydaje się nawiązywać do związku Sandry Korzeniak i Jana Dravnela wplecionego w spektakl Lupy.

W ostatniej scenie "Drugiej kobiety" publiczność staje się bowiem widownią premiery Romana. Oglądamy ponownie kawałek ćwiczony na próbach, kiedy Wiktoria nie pozwalała się spoliczkować Adamowi, a teraz każe mu uderzać się raz za razem. Czyli nie dybuk, nie psychiczne przymiarki do roli, ale obecność na scenie - to jest z bolesną siłą doświadczana realność. A może to jednak ich prywatne porachunki? Danuta Stenka/Wiktoria/Virginia wyznaje w końcu przecież, że ma 53 lata - śmieje się przy tym przez łzy, obejmuje z Adamem, przychodzą inni, ukłony, oklaski i wzruszenie widzów.

Nie wierzę, że mamy zobaczyć w tej efektownej końcowej scenie pozytywny przełom w postawie aktorki, której udało się przyznać publicznie i przed samą sobą do wieku, zyskując serdeczną akceptację publiczności. Raczej jesteśmy prowokowani do zadania pytania o kierunek rozwoju sztuki aktorskiej: za co właściwie Wiktoria Gordon, odtwórczyni roli Virginii, otrzymuje na premierze owacje? Z perspektywy katartycznego dla aktorki finału spektakl opowiada o tym, jak przechodzi ona od wyczerpującej Method Acting w budowaniu postaci do formy półprywatnej, już chyba "postlupowej" obecności na scenie (wyniszczającej w inny sposób, tu akurat przynoszącej swoiste oczyszczenie).

Danuta Stenka gra mądrze i precyzyjnie, jak zawsze, ale trochę inaczej niż w swoich ostatnich rolach, gdzie stawała się niemal dybukiem dla postaci, która przejmowała jej ciało i przemawiała nawet innym niż jej własny głosem (choćby niedawny "Lód" Bogomołowa). W "Drugiej kobiecie" ten pancerz formy zdaje się lżejszy, sugeruje jakąś prywatność w roli. Ale to wciąż jest mistrzowska konstrukcja, wbudowana w metateatralne sztuczki Jarzyny.



Katarzyna Tokarska-Stangret
Teatr Pismo
3 stycznia 2015
Spektakle
Druga kobieta
Teatry
TR Warszawa