Szwajcarska precyzja Damięckiego
Max Frisch to szwajcarski architekt, pisarz i dramaturg, w którego utworach dostrzegano wpływy poetyki Bertolta Brechta i Thorntona Wildera. Centralnym motywem jego prozy jest problem współczesnego inteligenta i zachowania, bądź utraty, własnej tożsamości. Lubił dociekać, czy możliwa jest ucieczka od tożsamości i przeznaczenia, zdeterminowanych osobowością, wspomnieniami i inteligencją człowieka. I ten właśnie temat pojawia się w najnowszej premierze warszawskiego Ateneum, czyli "Grze w życie".Można powiedzieć, że Ateneum powraca do tego utworu po pół wieku, bo w 1968 roku odbyła się tu polska premiera znacznie rozszerzonej jego wersji pt. "Biografia". W 1985 roku Frisch przeredagował dramat, ograniczając liczbę aktorów z 35 do pięciu. Po latach widać, że skróty okazały się niewystarczające. Sztuka, zwłaszcza w pierwszej części, dłuży się niemiłosiernie.
Główny bohater Hannes Kuermann zyskuje prawo rekonstrukcji własnego życia tak, by przylegało do jego wyobrażeń. Warto jednak dodać, że szansę tę otrzymuje człowiek, który szczyci się już pewną pozycją życiową, dorobkiem naukowym, intelektem; człowiek, który zna już pewne kanony moralne, przyjęte w świecie normy postępowania.
Starając się "przy drugim podejściu" uniknąć popełnionych wcześniej błędów, zapomina jednak o sferze uczuć, która wymyka się spod kontroli.
Spektakl wyreżyserowany przez Rosjanina Aleksandra Kaniewskiego jest za długi, ale ma kilka atutów obsadowych. Pierwszym i najważniejszym jest Grzegorz Damięcki. Po raz kolejny mogę napisać, że to aktor wciąż niewykorzystany i niedoceniany. Obdarzony talentem, wyobraźnią, wielką wrażliwością i niezwykłą aktorską "muzykalnością". To dzięki niej potrafi on z niebywałą finezją oddać niuanse osobowości swego bohatera, psychologa behawiorysty.
Miłość, bezradność, determinacja to tylko niektóre z nich, odegrane często jednym spojrzeniem czy gestem. Warto zwrócić też uwagę na partnerującą mu Magdalenę Schejbal, która coraz ciekawiej prezentuje się jako aktorka teatralna. Tu bardzo interesująco wcieliła się w postać niewiernej żony, fascynującej, tajemniczej, do końca nieokreślonej. Sporą porcję humoru wnosi do tej opowieści Ewa Telega, zwłaszcza w postaci służącej zafascynowanej swoim panem i słabo znoszącej konkurencję. Zbyt komediowo, a nawet farsowo, potraktował swą postać alter ego głównego bohatera Krzysztof Tyniec. Najwięcej zastrzeżeń mam jednak do scenariusza, bo ta wielowarstwowa układanka kilkakrotnie zapętla się tak bardzo, że trudno dostrzec w tym jakąkolwiek logikę.
Jan Bończa-Szabłowski
Rzeczpospolita
23 maja 2018