Tak mu w duszy gra
Jest jesień 2007 roku. Pośród degrengolady i bylejakości teatralnej nagle - bez fleszów paparazzich, bez nagłośnienia w mediach - wyrasta wspaniałe dzieło, "Via Sancta", co znaczy "Droga Święta".Opera sacra w trzech aktach - stacjach z wykorzystaniem kilku tekstów Karola Wojtyły. Spektakl prezentowany w przestrzeni pozascenicznej Opery Narodowej w Warszawie odgrywany był w kilku miejscach: w salach redutowych, w foyer górnym i dolnym teatru, i miał niejako charakter pielgrzymki. Przemieszczaliśmy się bowiem za artystami, jak gdyby pielgrzymując do kolejnych miejsc - stacji. A każda stacja to wielkie przeżycie artystyczne i duchowe. Tak w sferze tekstu (opartego na utworach Karola Wojtyły), wykonawstwa wokalnego, orkiestrowego i aktorskiego, jak i w sferze przepięknej, głębokiej, przejmującej muzyki Włodka Pawlika (kompozycje i fortepianowe improwizacje). Autor tego niezwykłego przedstawienia, Ryszard Peryt, poświęcił rzecz Ojcu Świętemu, Słudze Bożemu Janowi Pawłowi II.
Przywołuję dziś tamto wydarzenie artystyczne (którego żywot był bardzo krótki, zaprezentowano w sumie ze dwa czy trzy spektakle i na tym koniec), albowiem niedawno ukazał się nowy album Włodka Pawlika "Grand Piano" wydany przez ARMS Records. Zawiera dwie płyty. To już zupełnie inna muzyka. Tam, w "Via Sancta", Włodek Pawlik z wielką pokorą podporządkował swoją muzykę literze tekstu. Dla kompozytora tej opery słowo Karola Wojtyły było na pierwszym miejscu. Także i wykonawcy - aktorzy prezentujący owo słowo, mieli swoje należne, znakomicie wyeksponowane miejsce. Również soliści operowi, chór, orkiestra - doskonale, kreatywnie odnajdowali się w tej formie spektaklu i w niezwykle pięknej, wspaniale wybrzmiewającej muzyce Włodka Pawlika, która swoje apogeum osiągnęła w części trzeciej, stacji ostatniej zatytułowanej "Śmierć", rozgrywającej się w dolnym foyer. Znów przywołam pamięcią tamten obraz, by choć w tej formie na chwilę ów wielki spektakl fragmentarycznie powrócił.
Oto na szerokich, głównych schodach dolnego foyer Opery Narodowej umieszczono wielki krzyż. Po obu stronach zaś, na bocznych schodach ustawiono chór, w dole u podnóża krzyża dyrygent Grzegorz Berniak, a obok niego, przy fortepianie, Włodek Pawlik. Śpiewana w finale przez chór z towarzyszeniem fortepianu medytacja łacińskiej sekwencji "Stabat Mater" - można powiedzieć - miała w pewnym sensie charakter mszy z pięknie, głęboko i przejmująco śpiewanymi chorałami gregoriańskimi. Połączenie przez Włodka Pawlika chorału gregoriańskiego z elementami jazzu przyniosło zadziwiający efekt. Śpiew rozchodził się po całej przestrzeni Opery Narodowej, wybrzmiewał w każdym niuansie i pozostawał w nas nawet wtedy, gdy już po zakończeniu wychodziliśmy do domu. Nie do zapomnienia.
Teraz, kiedy słucham nowej płyty Pawlika, przypomina mi się tamta opera sacra. To wprawdzie zupełnie inna forma, inna muzyka, inne tematy, ale gdzieś w głębi odnajduję na chwilę znajome klimaty. Od własnej osobowości uciec nie można, choć byśmy wkraczali w diametralnie różne tematy. Zawsze jednak to, co piszemy, komponujemy, jest choćby częściowym, ale zawsze odsłonięciem i ukazaniem naszej osobowości. W tym, co tworzymy, jest kawałek naszego "ja". W "Grand Piano" znajduję sporo "ja" Włodka Pawlika, choć jest to zupełnie nowa, inna estetyka niż ta, w której dotąd tworzył. Można powiedzieć - nowa jakość, co świadczy o tym, iż kompozytor wciąż nosi w sobie tę świeżość poszukiwania twórczego.
Na dwóch krążkach powstał zapis fortepianowych impresji Włodka Pawlika nagranych podczas dwóch nocnych sesji w Studiu S1 Polskiego Radia. Nie ma tu żadnego wcześniejszego nutowego zapisu kompozycji. To rodzaj recitalu złożonego z solowych improwizacji. Artysta wypowiada się za pomocą fortepianu tak, jak mu w duszy gra. A gra mu - jak pokazuje ten dwupłytowy album - bardzo pięknie, czysto, z naturalnym wybrzmieniem. To jakby mowa duszy niczym nieskrępowana, wypływająca na szeroką wodę, sięgająca wielkich przestrzeni, a zarazem wyciszona, kameralna, skłaniająca do kontemplacji. Nad czym? Pawlik nie narzuca odbiorcy kierunku, otwiera przed nim jedynie swoje wnętrze artysty wrażliwego, o jakże bogatej, twórczej wyobraźni. Dynamika, ekspresja, wyciszenie, można powiedzieć, że mimo spontaniczności dramaturgia narracji jest wyrazista i znakomita.
To piąty już solowy album Włodka Pawlika. Artysta mówi, iż jest to rezultat gruntownie przemyślanej decyzji, aby zarejestrować unikalny proces tworzenia muzyki na żywo. Pozwolił sobie - jak powiada - dać się ponieść intuicji i wyobraźni. Nie ma tu nazw następujących po sobie improwizowanych utworów, chodziło bowiem o to, by ów zapis wolny był od skojarzeń literacko-formalnych. Użyto tu - zamiast tytułów poszczególnych części czy utworów - numerycznej kolejności, aby nie ograniczać i nie narzucać słuchaczowi jakiejkolwiek sugestii dotyczącej odbioru.
Pawlik jest zafascynowany fortepianem jako instrumentem i to się słyszy w tym albumie. "Fortepian jest dla mnie najbliższym medium, dającym irracjonalne poczucie, jakbym obcował z oddanym przyjacielem, rozumiejącym i wyrażającym estetyczne pragnienia w chwili, gdy jego czarno-białe klawisze i stalowe struny gotowe są na kontakt z palcami. Właśnie wtedy, w subtelnym połączeniu ludzkiego dotyku z materią stworzoną do wydobywania dźwięków następuje akt prokreacji, z którego rodzi się fenomen Muzyki" - twierdzi artysta.
W bogatym i znakomitym dorobku twórczym Włodka Pawlika jako pianisty i kompozytora album "Grand Piano" jest czymś zupełnie nowym. W dotychczasowej karierze pianisty-improwizatora nagrał już 18 autorskich płyt, ale tu język stylistyczny, środki wyrazu różnią się zasadniczo od wcześniejszych. Warto przypomnieć, iż Włodek Pawlik jest twórcą muzyki "wielogatunkowej". Ma w swoim dorobku także muzykę symfoniczną, wokalną, baletową, teatralną i filmową. Za misterium "Stabat Mater" otrzymał w 2005 roku prestiżową nagrodę Fryderyka w kategorii muzyka poważna. W ubiegłym roku uzyskał doktorat w swojej macierzystej Akademii Muzycznej w Warszawie, gdzie wykłada improwizację muzyczną.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
14 marca 2009