Tam, gdzie kończy się śmiech

"Księżniczka na opak wywrócona", spektakl w reżyserii Jana Englerta, wystawiany na deskach Teatru Narodowego w Warszawie, jest imitacją komedii mistrza hiszpańskiego baroku, a autorów ma właściwie dwóch: Pedro Calderona de la Barca i Jarosława Marka Rymkiewicza. Hiszpański twórca napisał dwie wersje komedii - "El acaso y el error" ("Przypadek i błąd"), druga - "La senora y la criada" ("Pani i służąca"). Autorską wersję Rymkiewicza, polskiego poety, eseisty, dramaturga, krytyka literackiego i profesora nauk filologicznych, pisaną białym wierszem, trudno byłoby nazwać wiernym odtworzeniem oryginału. Przetłumaczył on drugą wersję dramatu Calderona, ale wykorzystał również niektóre pomysły z tej wcześniejszej, całość zaś ubarwił wierszem Naborowskiego i Morsztyna oraz posłużył się słynnym, niezapomnianym monologiem ze sztuki "Życie jest snem" Calderona ("La vida es sueňo"). "Czym całe życie? Szaleństwem! Czym życie? Iluzji tłem, snem cieniów, nicości dnem. Cóż szczęście dać może nietrwałe, skoro snem życie jest całe. I nawet sny tylko są snem".

Czy to świat śni się nam

Czy to my się śnimy sobie? (Edyta Geppert)

"Księżniczka na opak wywrócona", to historia wzajemnej miłości księżniczki mantuańskiej Diany i Roberta , którą zniweczyć próbują plany rodziców. Reżyser, Jan Englert, akcję sztuki umieścił w czasach nam współczesnych. Księżniczce Dianie przeznaczono na męża księcia Fisberta, a książę Roberto musi poślubić Florę. W tym samym czasie służąca Gileta, prosta chłopka, córka ogrodnika, postanawia odmienić swoje życie. Niepomna na ostrzeżenia męża Perote, po otrzymaniu sukni od księżniczki Diany, sama staje się Dianą. Jakim sposobem? Mylona z nią z powodu stroju, chętnie wykorzystuje sprzyjające okoliczności. I tak oto pani zostaje sługą, a służąca księżniczką. Nawet Perote gubi się w tej sytuacji i nie potrafi rozpoznać żony. Liczne komplikacje, kolejne nieporozumienia i pomyłki pociągają za sobą nagłe zwroty akcji i coraz zabawniejsze konsekwencje. W końcu Gileta sama zdaje się już nie rozróżniać, co jest snem, a co jawą. Jednak, jak na komedię omyłek przystało, wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu. Tylko czy aby na pewno?

Doskonale napisany tekst, gry słowne, błyskotliwe dialogi, moim zdaniem same w sobie gwarantują udany spektakl. Miłosne pomyłki i perypetie, komiczne zamiany ról, doprowadzone do absurdu, nieprawdopodobne, to prawdziwa satyra na romansowe komedie i teatralne mody. Reżyser nie cofa przed parodią historycznych spektakli: Diana - u Calderona galopująca na koniu - u Englerta pojawia się na skuterku, a skojarzenia nasuwają się od razu - to przecież na tę samą scenę, w 1974 roku, w pamiętnym przedstawieniu "Balladyny" Hanuszkiewicza, Goplana - Bożena Dykiel wjeżdżała na ryczącej hondzie; parodią hollywoodzkiego musicalu - niesamowite popisy wokalne aktorów; kiczowatych konwencji goszczących w teatrze - karuzela, fontanna, która w odpowiednich momentach strzela strumieniem prawdziwej wody, wyrosłe na oczach widza tańczące słoneczniki, spadające z nieba płatki róż podczas sceny miłosnej. Reżyser wciąga w zabawę publiczność, aktorzy zwracają się do widzów, by nieustannie przypominać, że to tylko teatr i wszystko jest grą. Podkreśla to jeszcze postać przewijającego się "reżysera", który podpowiada postaciom kiedy wejść, dba o zmianę dekoracji i inne szczegóły.

A wszystko z wyczuciem, by w końcu, w drugiej części spektaklu pokazać dużo więcej niż calderonowskie "życie jako sen oraz świat jako wielki teatr". Gileta, grana przez Ewę Konstancję Bułhak, którą widz poznaje jako wulgarną, nieciekawą prostaczkę, o męskim typie urody, strzelająca wierszem Rymkiewicza jak z karabinu maszynowego, w jednej tonacji, nagle przeżywa przemianę. Ubrana w wieczorową suknię, staje się wielką damą, co teraz podkreśla sposobem wysławiania się, zachowaniem, manierami. I tu kończy się śmiech, przychodzi czas na refleksję, bolesną - Gileta zaczyna mieć świadomość tego, kim tak naprawdę jest człowiek. Ubogi na zawsze pozostanie ubogim, nic nie znaczącym pionkiem. To majątek, strój, pozycja decydują o wartości człowieka. Gorzkie . W przejmującej scenie, bardzo ostrej, Gileta w jednej chwili zostaje odarta z sukni i snów. Jej słowa nie są już przesycone humorem, ale smutkiem, tragiczną prośbą o przyznanie prawa do odrobiny ludzkiej godności. Na próżno. Nikt się za nią nie ujmie. Okrucieństwo kłaniających się jej, jako rzekomej Dianie, każe prostej wieśniaczce, teraz zhańbionej i świadomej niezmienności tej sytuacji, z powrotem wrócić na dawne miejsce w hierarchii. Ewa Konstancja Bułhak gra tu brawurowo! Doskonale oddaje wszystkie cienie i blaski kreowanej postaci, pokazuje aktorstwo w wielkim stylu. Grzegorz Małecki, jako Perote, mąż Gilety, znakomicie dotrzymuje jej kroku, śpiewając, dowcipkując, bawiąc wszystkich widzów. Małgorzata Kożuchowska, mantuańska księżniczka Diana, która niezwykle dobrze czuje się w komediowej roli, kolejny raz udowadnia, iż jej możliwości aktorskie są naprawdę wszechstronne. Podobnie Piotr Adamczyk, jako Roberto, nieco lalusiowaty książę, superbohater, Batman z dorobionymi ramionami, wyśpiewujący w duecie z Małgorzatą Kożuchowską, niemal budzi mój zachwyt.

Gra świateł współbrzmiąca z pomysłową scenografią Barbary Hanickiej, podkreślającą charakter owego pastiszu dekoratorskich mód i "świecącego" kiczu ostatnich lat, urocze kostiumy, a do tego stylizowana muzyka Macieja Małeckiego, dopracowane układy choreograficzne, składają się na całość spektaklu doskonale wyreżyserowanego, przemyślanego i zasługującego na niemilknące brawa.



Anna Czajkowska
Teatr dla Was
16 lutego 2012