Taneczny dialog z muzyką

Gdański Festiwal Tańca jest okazją, by spojrzeć na taniec z nieco innej perspektywy niż ta, którą zapewniają nam na co dzień trójmiejscy tancerze. Łączenie muzyki i tańca, na czym oparto tegoroczny program GFT, niejednokrotnie dało ciekawe efekty, choć większy niż zazwyczaj związek z muzyką dotyczył ledwie kilku przedstawień. Poziom festiwalowych prezentacji nie zawsze stał jednak na zadowalającym poziomie.

Festiwal podzielony został na dwie części. Pierwsza, konkursowa, obejmowała zmagania młodych tancerzy w pokazach solowych w ramach Międzynarodowego Konkursu Solo Dance Contest. Spośród 33 zakwalifikowanych do I etapu konkursu tancerzy do finału wybrano sześcioro z nich. Międzynarodowe jury konkursu zdecydowało się rozłożyć pulę nagród (6 tys. euro) na czworo tancerzy - po 2 tys. euro otrzymali Manuel Rodriguez z Hiszpanii i Marina Mazaraki z Grecji, zaś po 1 tys. euro Marion Alzieu z Francji oraz Stefano Fardelli z Włoch. W finale znalazł się jeden Polak - Dominik Więcek. Trójmiasto reprezentowała Agnieszka Kamińska z Teatru Amareya ze swoim solo "with-in" (w konkursie brał również udział były tancerz Bałtyckiego Teatru Tańca - Łukasz Przytarski). Taki, nieco kurtuazyjny werdykt osłabia prestiż nagrody, stanowi jednak szerszą przepustkę do promocji nagrodzonych artystów na innych europejskich festiwalach, co jest jednym z celów organizatorów konkursu.

Druga część festiwalu to przegląd spektakli tanecznych, poświęconych szeroko pojętym dialogom muzyki i tańca. Głównym punktem przeglądu był występ duetu Hauschka (pseudonim Volkera Bertelmanna) - Edivaldo Ernesto w spektaklu "An encounter of improvised music & dance". Ten pierwszy to obdarzony charyzmą i lekkością do improwizacji muzyk, drugi - wybitnie sprawny fizycznie i technicznie tancerz, potrafiący utrzymać energię i dramaturgię występu od pierwszej do ostatniej minuty, "grając" każdym fragmentem ciała. Niezwykła, imponująca ekspresja Ernesto budzi zaskoczenie, bo tancerz wytrzymuje szaleńcze tempo swojego występu. To może bardziej performance niż spektakl - Ernesto, wykorzystując swoje możliwości fizyczne, dialoguje z Hauschką, domagając się mniej lub bardziej intensywnego dźwięku, który staje się bodźcem do kolejnej, niezwykle wyczerpującej improwizacji. Obaj artyści pozostają ze sobą w ciągłym kontakcie i reagują na muzykę (Ernesto) i ruch ciała (Hauschka). To wirtuozerski popis obu z nich, choć zgodnie z nazwą "An encounter of music & dance" nie ma żadnej określonej historii. Jest to spotkanie dwóch wyjątkowych artystów, nie ograniczane koncepcją czy ściśle określonym scenariuszem a po prostu możliwościami ludzkiego ciała.

Z innych propozycji podkreślających ponadprzeciętną rolę muzyki wspomnieć należy o "Cargo" [na zdjęciu] - emocjonalnej opowieści o dramacie mieszkańca afrykańskiego Konga, zatańczone przez pochodzącego z tego kraju Faustina Linyekulę. Spektakl opierał się na opowieściach i tańcu do puszczanej przez siebie muzyki. Prościutka struktura spektaklu, zakończonego miniprezentacją zdjęć z rodzinnych stron tancerza, nużyła. Ciekawiej Linyekula wypadł w śpiewie i tańcu, choć i tu były momenty dużo słabsze.

Bardzo nierówny okazał się "Soul Project" połączonych łódzko-krakowskich sił Pracowni Fizycznej, EST i Hurtowni Ruchu w reżyserii cenionego choreografa Dawida Zambrano. Spektakl jest składanką popisów solowych 10 tancerzy, którzy sporadycznie aktywnie współuczestniczą w swoich występach. Ponieważ w przedstawieniu nie ma podziału na scenę i widownię, podczas występów kolegów tancerze zamieniali się w widzów. Improwizacja każdego wykonawcy dyktowana była czasem utworu muzycznego, do którego była wykonywana. Ponieważ poziom tańczących był bardzo nierówny, oglądaliśmy też bardzo zróżnicowane jakościowo występy.

Większa rola muzyki, czy raczej warstwy brzmieniowej, cechowała także dwie premiery Trójmiejskiej Korporacji Tańca. W spektaklu-performance Aurory Lubos "Nie wolno" głosów użyczają dzieci tancerki, które powtarzają drastyczne w wymowie treści na temat współczesnego niewolnictwa - wyzysku kilkuletnich dzieci, pracujących nawet po kilkanaście godzin dziennie w krajach trzeciego świata (produkując wyroby chętnie przez nas kupowane, jak baloniki). Ostry sprzeciw wobec takich praktyk tancerka podkreśliła obecnością na scenie swojej kilkuletniej córeczki. To surowy, szczery spektakl. Aurora Lubos użyła dość odważnych, ale skutecznych środków, by o dramacie dzieci opowiedzieć bez powabu czy patosu w sposób prosty i zapadający w pamięć.

Inaczej jest w przypadku "Drzewa" Larysy Grabińskiej. Tancerka technicznie cały czas się rozwija, jednak reżysersko i choreograficznie powinna korzystać z pomocy bardziej doświadczonych kolegów. Drzewo w przedstawieniu ma być m.in. wyrazicielem miłości - już na poziomie pomysłu budzi to spore wątpliwości. Niestety, w spektaklu największym atutem tancerki okazuje się jej śpiew i zespół muzyczny, który gra na żywo podczas spektaklu, a scena, w której Grabińska przez kilka minut po prostu chodzi dookoła sceny najlepiej opisuje poziom choreografii tego przedstawienia.

Pozostałe spektakle do nurtu "SoundSpaceS" wtłoczyć można raczej tylko na siłę. Bardziej odpowiednim byłoby dla nich hasło związane z emocjami, w kilku przypadkach połączonych z relacjami damsko-męskimi. Najbardziej drastyczny przykład to "There is a name for it" w wykonaniu Edivaldo Ernesto i Judith Sánchez Ruíz. Tancerze kreślą z pozoru zwykłą relację, która z czasem potwornieje i przeradza się w pełną agresji walkę o dominację, zakończoną brutalnym pobiciem kobiety. On w szybkich płynnych ruchach, ona nieco wolniej i mniej dokładnie za pomocą ciała oddają (i wyolbrzymiają) emocje buzujące w każdym dłuższym związku. Spektakl prowadzony jest bardzo serio, a rozdzierający krzyk tancerki pod koniec spektaklu brzmi jak rozpacz pokonanego na polu bitwy wojownika. W odbiorze spektaklu jednak nieco przeszkadza dysproporcja w umiejętnościach technicznych Ernesto i Sánchez Ruíz.

Na podobny temat jest drugi po przedstawieniu Hauschki i Ernesto najjaśniejszy punkt festiwalu - "The Intention" zespołu NeonDance z choreografią Adrienne Hart. Julia Roberts i David Lloyd tańczą otoczeni niezwykłą, jak na teatry tańca scenografią, zbudowaną ze zwisających z sufitu rur. Ich taniec jest pełen gracji i miękkości. To opowieść o uczuciach, bliskości, odrzuceniu, złości, nienawiści, przemocy czy pojednaniu, tańczonych przeważnie wspólnie, przy bardzo dużym kontakcie fizycznym. Ten wysmakowany wizualnie i kompletny tanecznie spektakl wzbogaca bardzo dobra ścieżka dźwiękowa duetu Nils Frahm i Anna Müller.

Jako estetyczną ciekawostkę potraktować można dynamiczny, ledwie 15-minutowy spektakl "Black Swan" (Czarny łabędź) Japonki Misato Inoue. Tancerka najpierw "wykluwa się" z formy na oczach widza, by zaraz brutalnie zderzyć się ze światem i desperacko starać sobie w nim poradzić. Ten rozgrywany w konwencji horroru spektakl był jednym z ciekawszych tanecznie akcentów GFT.

Festiwal zakończył premierowy występ "AD" Krzysztofa "Leona" Dziemaszkiewicza, w którym za pomocą swoich performerskich działań Dziemaszkiewicz ponownie odkrywa to, co go nurtuje - bezsilność wobec formy, fizyczne ograniczenia ciała, kreację, przebranie.

Gdański Festiwal Tańca nie jest i nie ma być reprezentatywnym przeglądem tańca współczesnego, kojarzonego z teatralnym offem. To raczej próba zmiany optyki, odświeżenia spojrzenia na taniec dla trójmiejskiego środowiska tanecznego, które stanowi najliczniejsze (choć i tak niezbyt okazałe) grono widzów. GFT jest festiwalem bardzo niszowym, adresowanym do pasjonatów, teoretyków i praktyków tańca. Dla osób spoza tego grona w wielu przypadkach mało zrozumiały. Jego wartość jest jednak niepodważalna - jako jedyny w Trójmieście pozwala skonfrontować umiejętności naszych tancerzy i zaproszonych gości oraz pozwala obejrzeć taniec z różnych stron świata.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
17 czerwca 2014