Tato

Ojciec jest pierwszym mężczyzną w życiu każdej kobiety... Jeżeli rzeczywiście ma w nim swoje miejsce. Niekiedy córka jest tylko wypełnieniem jakiejś pustki w życiu mężczyzny, a całą jego uwagę przykuwa praca. Ofiara dziecka zostaje złożona na ołtarzu obowiązku ojca. Czy takie poświęcenie odniesie zamierzony skutek? Rozważania te snuje Agata Duda-Gracz w spektaklu "Ojciec", granym w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.

Do miejsc docieramy przechodząc przez całą szerokość sali – miejsca dla widzów usytuowane są w obrębie sceny, po lewej i prawej stronie znajdują się łącznie trzy wysokie drabiny, na szczytach których stoją pogrążeni w półmroku ludzie. Szepczą raz po raz „ćśś...”, zupełnie jakbyśmy wchodzili do świątyni. Skojarzenie jest trafne – to świątynia sztuki, warsztat rzeźbiarza, tworzącego w natchnieniu lub amoku. Mistrz (Tomasz Międzik) leży na podłodze tyłem do widowni, panuje cisza przesiąknięta czekaniem. Rozrywa ją krzątanina – pomocnik (Tomasz Wysocki) w spodniach z szelkami, młoda dziewczyna (Karolina Kominek), kobieta (Ewa Worytkiewicz). Wszyscy przemierzają przestrzeń sceny ruchem prowadzonym po liniach i kątach prostych, w rytm wypowiadanych słów, różnobarwnych świateł, ogólnie – harmideru. „Jeszcze raz”, prosi leżący mężczyzna. Faktycznie, wejście postaci wydaje się być powtórzone z niewielkimi zmianami. Mistrz podnosi się – w długiej koszuli, roboczym fartuchu, kontynuuje pracę nad rzeźbą, umiejscowioną na stole. Rzadko poświęca uwagę czemuś innemu niż sztuce – obiady z żoną są jej monologiem okolicznościowym dotyczącym aktualnej sytuacji ekonomicznej, a zbliżenia traktuje jak krótką przerwę w pracy. Silnym ciosem jest dla niego śmierć małżonki w trakcie porodu, który przeżywa tylko ich córeczka.

Dziewczynka szybko wpasowuje się w rolę ”strażniczki domowego ogniska”, pozostawioną jej przez matkę: z zabawką przytwierdzoną do sznurka błąka się po pokoju, usiłując ukryć objawy nieuchronnego dojrzewania. Wobec emocjonalnego chłodu ojca, który bez reszty oddaje się pracy i nie poświęca jej zbyt wiele uwagi, kieruje swoje pierwsze ukryte pragnienia w lubieżne ramiona pomocnika – podstarzałego gwałtownika. Raz jeden udaje się jej porozmawiać z ojcem przy okazji rzeźbienia portretu nagrobnego. Dziewczyna tłumaczy mu, iż jego figury są dalekie od ukazania naturalności śmierci – zupełnie jakby Kostucha została również oszukana. Od tej chwili w umyśle artysty zacznie panować przekonanie o konieczności realistycznego pokazania obiektu we własnych dziełach. Gdy dostaje poważne zlecenie na wykonanie rzeźby ukrzyżowanego Chrystusa, cały wysiłek poświęca pracy nad podobizną, ukazującą świeżość  martwego ciała. Kolejne próby to kolejne niszczone figury, nie spełniające oczekiwań Mistrza – w warsztacie rośnie frustracja i smutek. Dopiero przypadkowe spotkanie z młodym mężczyzną, beztroskim Jurem (Krzysztof Piątkowski), daje natchnienie do dalszych prób; młodzieniec zostaje jego modelem, pozując nago na leżącym krzyżu. Między nim a córką rzeźbiarza rodzi się uczucie, tuż pod nosem jej ojca i pomocnika – byłego kochanka. Jednak Mistrz nadal nie potrafi stworzyć rzeźby doskonałej – jego próby stworzenia dzieła jak najbliższego ideałowi sięgają coraz bardziej radykalnych i drastycznych form. W finale nad sceną zawisa krzyż z żywą figurą, której z pięciu ran ścieka krew. Cel został osiągnięty. Końcowy obraz to rodzinna scena rodzajowa – trzy rzeczywistości nałożono na siebie: krzątająca się zmarła żona w śmiertelnej koszuli, miotająca się córka w sukni ślubnej, rozedrgany mistrz... wszystkie łączy krzyż wiszący u powały: ofiara została poniesiona i wpisała się w dzieje tej rodziny...

„Ojciec” w reżyserii Agaty Dudy-Gracz jest spektaklem monumentalnym. Ta monumentalność przytłacza, od samego początku, czyli przejścia przez całą długość sceny, pod uciszającymi głosami żywych posągów, z miejsca deprymującymi widza. Następnie konieczność równoległego śledzenia owych rzeźb, które z wysoka i z wyższością spoglądały na zmagania mieszkańców domu Mistrza. Jest w tym coś z mitologicznego patronatu bóstw, które snują osnowę tego świata z wydawanych przez siebie dźwięków i słów. Czasami tylko dochodzi do łamania tych płaszczyzn – córka rzeźbiarza w odruchu silniejszego uczucia wspina się po wysokiej drabinie i, stając w twarzą w twarz z figurą świętego Sebastiana, namiętnie ją całuje.

Technicznie sztuka jest godna pochwały: świetna reżyseria światła wartościuje niekiedy obrazy w symultanicznych scenach, które udaje się pokazać poprzez wykorzystanie głębokości sceny. Inne ciekawe efekty to: zaznaczone pory dnia, niekiedy stopniowanie jasności w zależności od atmosfery, podkreślenie nałożenia czasoprzestrzeni w początkowej scenie poprzez wprowadzenie seta z rażącym połączeniem kolorów lamp, a także zbudowanie klimatu warsztatu artysty, który tak naprawdę trudno umieścić w jednej epoce. To odczucie zbudowane jest także przez kostiumy, które można przypisać zarówno do czasów współczesnych, jak i do stylów minionego wieku. Muzyka potęguje wrażenie – oparta głównie na śpiewie żywych rzeźb, utrzymanym w stylu chorału, dająca efekt naturalnego dopełnienia obrazu prezentowanego na scenie. Również aktorsko sztuka jest udana – ciekawe postaci stworzyli przede wszystkim Tomasz Wysocki, Ewa Worytkiewicz (zwłaszcza jako upiór żony) oraz Tomasz Międzik. Nieco świeżości wprowadza Krzysztof Piątkowski, którego Jur przeciwstawia się napięciu, jakie nosili w sobie mieszkańcy warsztatu. Karolina Kominek, czyli wiotka i delikatna Córka, była na granicy między tymi dwiema postawami.

Spektakl powstał na podstawie dzieła Oskara Tauschinskiego „Świętokradztwo”. Czym mogło być tu owe świętokradztwo – sięgnięciem po świętość człowieka, aby stworzyć dzieło idealne? Wykoślawieniem motywu ukrzyżowania, do którego prawa uzurpował sobie rzeźbiarz z powodu chorej ambicji? Warto poszukać własnej interpretacji. Warto zobaczyć ten spektakl.



Maria Anna Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
31 maja 2012
Spektakle
Ojciec