Teatr jak królicza nora
Wizyta w teatrze zawsze ma coś z zanurzania się w inny świat. W przypadku „niedoskonałej utopii" w reżyserii Noémi Oli Berkowitz to wrażenie jest szczególnie silne. Na scenę TR-u schodzi się z ulicy Marszałkowskiej pochyło w dół. W środku jest ciepło i jasno. Przestrzeń wypełnia spokojna muzyka.Granica pomiędzy sceną a widownią jest zatarta - usiąść można w dowolnym miejscu wokół kwadratowego podwyższenia. Aktorzy i aktorki przechadzają się, uśmiechając się do nas i do siebie nawzajem. Spektakl zaczyna się od przywitania wszystkich zgromadzonych osób - homo-, hetero- i biseksualnych, binarnych i niebinarnych. Teatr Berkowitz jest dla wszystkich. Na półtorej godziny stwarza wspólną przestrzeń do marzeń o lepszej rzeczywistości - do budowy queerowej utopii. Nikt nie łudzi się, że ta utopia będzie doskonała.
Osoby tworzące spektakl widzą ją raczej jako próbę wyobrażenia sobie i stworzenia świata, w którym nie byłoby narzuconych norm i stygmatyzacji tych, którzy się do nich nie dostosowują. Wspólnie marzą o miejscu, gdzie każda osoba mogłaby czuć się bezpiecznie i swobodnie. „niedoskonała utopia" jest jednocześnie konfrontacją z obecną rzeczywistością i z historią opresji osób nieheteronormatywnych. Dlatego w przedstawieniu wiele jest jeszcze smutku i bólu. Spektakl Berkowitz mówi też o tym, że droga do osiągnięcia prawdziwej utopii będzie długa i kręta, pełna pomyłek i błędów popełnianych mimo dobrych chęci. Znakomicie wyreżyserowana sztuka daje nadzieję, chociaż absolutnie nie wybiela rzeczywistości.
„niedoskonała utopia" powstała dzięki współpracy dwóch teatrów - TR Warszawa i monachijskiego Kammerspiele. Jej warszawska premiera odbyła się w październiku zeszłego roku. Obsadę tworzą czterej świetni aktorzy i aktorki - Tomasz Tyndyk i Justyna Wasilewska z TR Warszawa oraz Stefan Merki i Edith Saldanha z Kammerspiele, a także muzyk - Trace Polly Müller. Sztuka w dużej mierze składa się z prowadzonych przez nich rozmów. Nie bez trudności porozumiewają się mieszanką polskiego, niemieckiego i angielskiego. A jednak mimo braku wspólnego języka, tworzą zgrany zespół. Ma się wrażenie, że rozumieją się pomimo dzielących ich różnic. Z perspektywy widza, przeplatające się języki nie męczą, ale raczej dodają uroku i autentyczności przedstawieniu. Polskie i angielskie napisy, wyświetlane w kilku miejscach w sali, są przez cały czas dobrze widoczne.
Tekst sztuki, autorstwa Martyny Wawrzyniak i Oli Noémi Berkowitz, jest naprawdę świetny. Łączy w spójną całość przeróżne opowieści, spostrzeżenia, rozmowy. Wiele fragmentów spektaklu zapada w pamięć. Jednym z nich jest rozmowa aktorów i aktorek o tym, co w queerowej historii znaczy „prawdziwy bal". Cofając się aż do czasów swoich prababek, wspominają momenty wyzwolenia. Nawet najbardziej ulotne chwile buntu nabierają doniosłego znaczenia. Słyszymy: „Prawdziwy bal jest bardzo pilną herstoryczką w warszawską grudniową noc na komisariacie w 1927: 'homoseksualiści w liczbie 17, zachowują się w areszcie z całą swobodą a nawet odrobiną... kokieterji.", „Prawdziwy bal to zamieszki w Stonewall w 1969 r.", „Prawdziwy ballroom dzieje się teraz w Berlinie, w Katowicach, w Paryżu, w Detroit, w Lipsku... Te odmieńcze dzieciaki, dla których prawdziwy dom był zawsze po prostu balem. Prawdziwy bal to te wszystkie osoby, których nie ma w żadnych archiwach, których imion nigdy nie poznasz, i dzięki którym tych kilka imion przetrwało do wypowiedzenia, do wykrzyczenia, do wyszeptania, do wytańczenia." Bo "prawdziwy bal to kwestia przetrwania." Ten dialog, odbywający się w trzech językach, jest nie tylko bardzo dobrze zagrany, ale myślę, że ma też po prostu dużą wartość literacką. Pozwala spojrzeć na historię z drugiej strony - z perspektywy mniejszości raczej niż większości. Tego typu rozmowy są jednocześnie próbą otrząśnięcia się z historii opresji - jak opisują swoją pracę osoby zaangażowane w produkcję spektaklu.
Innym zapadającym w pamięć fragmentem „niedoskonałej utopii" jest monolog Justyny Wasilewskiej, która opowiada o doświadczeniu osoby LGBT+. Mówi, na przykład o konieczności chowania całej tożsamości w najciemniejszy zakamarek przed rozmową o pracę, na którą należy ubrać się „normalnie". „Kurwa, ja pierdolę" wzdycha z rezygnacją, a wtóruje jej spokojny głos gitarzysty, który chyba przede wszystkim sprawia, że wreszcie nie czuje samotna.
W tym i w innych momentach muzyka jest istotnym elementem spektaklu. Wspomaga tekst, a kiedy indziej spełnia funkcję przerywnika. Przyczynia się też do tworzenia wyjątkowej atmosfery „niedoskonałej utopii". Najwięcej siły jest w występie Trace Polly Müllera zamykającym przedstawienie. Muzyk zostaje wtedy sam na platformie ponad widownią. W ultrafiolecie, który sprawia, że jego ubranie i fragmenty makijażu świecą, śpiewa pieśń pełną energii. Światło w połączeniu ze świetną scenografią autorstwa Mirjam Pleines zmienia salę w magiczny, podwodny świat. Nad naszymi głowami kołyszą się ogromne meduzy wykonane z przezroczystego materiału i światełek. Reszta scenografii to elementy baru, ścianka z wymalowanymi czerwonymi ustami i ekrany, na których wyświetlają się animacje. Jakimś cudem, wszystkie te elementy tworzą naprawdę spójną całość. Właściwie dopiero pisząc o tym, orientuję się jak dziwaczne to połączenie. Projekt kostiumów, autorstwa Floriana Budera, jest równie udany. Stroje są wymyślne i oryginalne, ale zupełnie nieprzesadzone. „niedoskonała utopia" jest spektaklem niezwykle estetycznym, dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach.
Końcowa piosenka Müllera stanowi moment wyzwolenia. Spektakl nabiera wtedy szczególnie immersyjnego charakteru. Trochę wcześniej aktorzy rozdają publiczności żelki. Ich słodki smak współgra z tym, co słyszymy i widzimy. Potęguje wrażenie zanurzania się w świat sennych marzeń. Wasilewska opowiada o tym, że co noc śni jej się, że jest konikiem morskim. Za każdym razem schodząc coraz głębiej, spotyka stwory tak dziwne, że nawet nie potrafi ich nazwać. Nie mogąc zaś ich nazwać, nie potrafi ich ocenić, powiedzieć, czy są ładne czy brzydkie. One po prostu są. W tym dziwnym świecie, w którym wszyscy się znaleźliśmy, normy zniknęły. Za chwilę trzeba będzie się wynurzyć, pochyło w górę wyjść na Marszałkowską - z powrotem to rzeczywistości dużo mniej przyjaznej. Ale coś w nas z tego wieczoru niedoskonałej utopii pozostanie.
W jednym z wywiadów Berkowitz tłumaczy, że przez queer rozumie wiele rzeczy, między innymi wyrażanie siebie, bycie sobą w pełni. Queerowe myślenie może oznaczać podchodzenie do innych z ciekawością i empatią. Dla teatru, który tworzy Berkowitz podstawową wartością jest kolektyw, możliwość doświadczenia czegoś wspólnie z nieznajomymi. Taki teatr kreuje przestrzeń dla wspólnych pragnień. „niedoskonała utopia" jest momentami smutna, momentami dająca nadzieję. Pozostawiła mnie z uczuciem jakby ktoś mnie przytulił i powiedział, że razem jakoś sobie poradzimy. Myślę, że w dzisiejszej Polsce potrzebne są takie teatralne królicze nory, otwarte i bezpieczne dla wszystkich. Nie twierdzę, że taki teatr jest najefektywniejszym narzędziem politycznej zmiany, z resztą wydaje mi się, że nie ma ku temu pretensji. Fragment, który przytaczałam wcześniej zaczyna się od Stefana Merki stwierdzającego „To nie jest prawdziwy bal." Prawdziwy bal, prawdziwa walka wydarza się na zewnątrz.
A jednak sądzę, że taki teatr też jest ważny, chociażby dlatego, że można w nim poczuć się swobodnie. Myślę, że jest krokiem w stronę utopii.
Marianna Wicha
Dziennik Teatralny Warszawa
5 stycznia 2023