Teatr jest jak ośmiornica

Z dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im. S. Wyspiańskiego w Katowicach ROBERTEM TALARCZYKIEM rozmawia MARIA SZTUKA

W 2005 r. ówczesny dyrektor, niestety już świętej pamięci, Henryk Baranowski zrezygnował, ze względu na stan zdrowia, z funkcji dyrektora naczelnego, pozostawiając sobie kierownictwo artystyczne teatru. Kolejny dyrektor, Tadeusz Bradecki podtrzymał tę tradycję. Natomiast pan zdecydował się na powrót do połączenia obu funkcji. Jest więc pan dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach...

- Tak potężna instytucja jak Teatr Śląski wymaga, moim zdaniem, pełnej synchronizacji działań na wszystkich

płaszczyznach, począwszy od artystycznej a skończywszy na ekonomicznej. Wprawdzie jednoosobowo firmuję wszystkie decyzje, ale dyrektor Krystyna Szaraniec zgodziła się pracować jeszcze przez ten sezon w teatrze i będzie moim zastępcą. Jej trzydziestoparoletnie doświadczenie, zapał i energia, którą niezmiennie tryska są niezbędne w prowadzeniu tej trudnej i skomplikowanej machiny, jaką jest Teatr Śląski. Cieszę się, że zechciała mi towarzyszyć w moim pierwszym a jej ostatnim sezonie w Teatrze Śląskim.

Osiem lat dyrektorowania sceną w Bielsku-Białej to była dobra szkoła?

- Zdobyłem tam bardzo cenne doświadczenie, nauczyłem się jak pracować z ludźmi. Wiele spektakli odniosło duży sukces, zaistnieliśmy na mapie teatralnej Polski i nie tylko - wyruszyliśmy z zespołem daleko poza granice kraju - to jest to, co docierało do widza i opinii publicznej nadając zespołowi Teatru Polskiego markę najlepszego w województwie. Natomiast jak ciężką pracą zostało to okupione, jakie problemy natury tak emocjonalnej jak i egzystencjalnej musiałem rozwiązywać po drodze - tego na szczęście publiczność nie wie. A przysłowiowe schody były wysokie, czasami nawet bardzo i nieraz dostałem porządnie po głowie i to z różnych stron. To było bardzo ważne a wręcz niezbędne doświadczenie, dzisiaj, obejmując Teatr Śląski, z wysoko podniesioną poprzeczką, ogromnymi wymaganiami, przyjmuję to wyzwanie o wiele spokojniej. Co nie zmienia faktu, że wiem jakie są oczekiwania wobec mojej osoby.

Na co się pan uodpornił?

- Nie sądzę, że jakaś tam wyliczanka kogokolwiek zainteresuje. Widz spogląda na fasadę i o wewnętrznych problemach - mam nadzieję, że będzie ich jak najmniej - nie chce i nie powinien wiedzieć. Kiedy obejmowałem dyrekcję teatru w Bielsku miałem zaledwie trzydzieści siedem lat, dzisiaj jestem dojrzalszy o osiem lat sprawowania funkcji dyrektora i co najważniejsze mam nadzieję, że nauczyłem się w odpowiednim momencie przewidywać skutki swoich działań, dostrzegać te, które są konieczne i nie wolno ich zaniechać, czy odkładać na później. Doświadczenie daje poczucie większego spokoju, siły woli, stanowczości...

Będzie pan bezwzględny...

- Raczej wymagający i niezależny. Teatr nie lubi demokracji. Wymaga indywidualnej wizji i determinacji, by do niej zmierzać. Ale teatr to przede wszystkim ludzie. Inni niż wszyscy, nadwrażliwcy, "galernicy wrażliwości" - jak pisała Maria Janion... Praca w teatrze jest pod wieloma względami nietypowa. Niemal każde słowo musi być precyzyjnie dobrane i przekaz powinien być przejrzysty i czytelny. Niezbędnym środkiem komunikacji staje się z jednej strony empatia, a z drugiej asertywność...

Zespół artystyczny w Śląskim jest znacznie liczebniejszy w porównaniu z Teatrem Polskim?

- W bielskim teatrze liczył dwadzieścia dwie osoby, a katowickim - trzydzieści dwie. Teatr bielski miał dwie sceny, katowicki - trzy.

Jest pan aktorem, choć ostatnio głównie reżyserem, przypomnijmy chociażby "Ballady kochanków i morderców według Nicka Cave'a", "Cholonka", "Kometę, czyli ten okrutny XX wiek według Nohavicy" w Teatrze Korez, "Krzyk według Jacka Kaczmarskiego" według pana scenariusza w Teatrze Rozrywki, to na tej scenie zadebiutował pan jako reżyser w 1998 r. spektaklem "Ptasiek". W Teatrze Polskim zrealizował pan między innymi obsypany nagrodami: "Testament Teodora Sixta", "Żyda", reżyserował pan także w warszawskich teatrach Capitol, Kamienica, Rampa... można by tak długo jeszcze wymieniać, zakończmy więc głośną "Piątą stroną świata" - adaptacją debiutanckiej powieści Kazimierza Kutza na deskach Teatru Śląskiego - to także pana dzieło. A przecież nie można pominąć śpiewanych wieczorów, ponad stu tekstów piosenek, debiutanckiej płyty "Słowa" ... Czy dyrektor największej sceny teatralnej w regionie, znajdzie czas na pisanie scenariuszy, tekstów piosenek, tłumaczenia, granie, śpiewanie...

- Myślę, że w najbliższym czasie nie będę mógł sobie pozwolić na realizowanie się we wszystkich tych dziedzinach. Wszelką działalność wyjazdową zawieszam na jakiś czas "na kołku", czyli między innymi muszę ograniczyć reżyserowanie w teatrach warszawskich. Moja natura jednak na pewno nie pozwoli mi na wycofanie się ze wszystkiego, nie potrafię skupić się wyłącznie na jednej sprawie, może więc wydam kolejną płytę, coś napiszę, na pewno jednak z mniejszą intensywnością, niż to było w ostatnich latach, zdaję sobie sprawę z ogromu pracy, jaka czeka na mnie w Śląskim.

Najważniejsze zadanie, jakie sobie pan stawia.

- Zależy mi na tym, aby akcentować regionalizm w dobrym i szerokim znaczeniu tego słowa, a więc nie tylko górnośląski. Stale powtarzam i chcę utrwalać świadomość, że żyjemy w regionie, który składa się z czterech dawnych województw, rozpościerających się od Bielska po Częstochowę, to jak małe państwo europejskie, którego stolicą są Katowice. Teatr więc musi spełniać rolę teatru narodowego w wymiarze wojewódzkim. Podejmować tematy, które dotyczą wszystkich, choćby najmniejszych kręgów kulturowych. Mam na myśli zarówno szczególnie bliski memu sercu, ponieważ urodziłem się i mieszkam w Katowicach, Górny Śląsk ale także Podbeskidzie i jego pogmatwaną historię, w którą wplatają się losy Cieszyna, Bielska, Białej czyli Małopolskę, Zagłębie Dąbrowskie. Nie można także zapominać o ludziach, którzy przybyli tu z odległych stron Polski, czy zostali przesiedleni ze Wschodu, oni przecież pozostali i budują tu wielopokoleniowe domy rodzinne.

To znakomite założenia, ale jak chce pan to zrealizować?

- Jedną z pierwszych nowości będzie cykl spotkań, do prowadzenia których zaprosiłem Zbigniewa Białasa, autora "Korzeńca". Już od października będziemy mogli sobie opowiadać, może nawet kłócić się, czytać fragmenty sztuk, podejmujących tematy skomplikowanych losów mieszkańców tego regionu. Będziemy chcieli pokazać, że nasza społeczność zrodziła się nie tylko w specyficznym tyglu kulturowo-historycznym, ale jej zróżnicowanie wynika także z decyzji administracyjnych i włączenia w granice województwa różnorodnych wspólnot i ich wielowiekowych rodzimych tradycji kulturowych. Prócz tego główną osią programową będzie cykl "Śląsk święty/Śląsk przeklęty" związany ściśle ze Śląskiem, jego historią, mitami, rozpięty pomiędzy miłością a nienawiścią. Twórcy spoza naszego regionu będą się z tym rozprawiać. Tak więc stawiam na regionalizm, ale w wymiarze ponadregionalnym, europejskim. Tadeusz Bradecki i Krystyna Szaraniec nawiązali wiele cennych kontaktów zagranicznych, ja wnoszę porozumienie z teatrami z Włoch, Czech, Słowacji, Rosji. Chcę, aby Teatr Śląski funkcjonował w obiegu europejskim i nie chodzi tu wyłącznie o wymianę spektakli, przecież dzięki wejściu do strefy Schengen możemy poruszać się po niemal wszystkich krajach starej i nowej Unii Europejskiej, ale mam na myśli wymianę reżyserów, wspólne koprodukcje, premiery w kraju i zagranicą, działanie w ramach międzynarodowej grupy teatralnej, do której zaprosił mnie dyrektor Fondazione Teatro Picmonte Europa, Beppe Navello w czasie mojego ostatniego pobytu w Turynie. Tylko w ten sposób możemy wzajemnie promować naszą kulturę w macierzystych miastach teatrów zapraszanych do nas. To nie tylko znakomita okazja do wzajemnego poznania się, ale także do konfrontacji dokonań z innymi zespołami i wejścia Teatru Śląskiego w rzeczywisty kontekst europejski, gdzie bylibyśmy odpowiednio postrzegani.

Temat nie jest nowy, mówił o tym Bogdan Tosza, Henryk Baranowski, Tadeusz Bradecki... a na palcach jednej ręki można policzyć nawet wymianę spektakli pomiędzy teatrami: Śląskim, Zagłębia, nie mówiąc o Częstochowie czy Bielsku-Białej...

- Żyjemy w czasach natychmiastowego przepływu informacji i skracania dystansu. Mieszkańcy Katowic, mogą bez trudu pojechać na spektakl "Korzeniec" do Sosnowca, czy na "Gotland" do Chorzowa po przeczytaniu recenzji w sieci. Zaś zabrzanie na "Piątą stronę świata" do Katowic. Traktujmy miejsce, w którym żyjemy jako aglomerację, bez podziały na jednostki administracyjne. Dwu i pół milionową aglomerację. W Warszawie nikt nie prezentuje w teatrze na Woli spektakli z teatru na Targówku. Bo po co? Wystarczy wsiąść w tramwaj i przejechać na drugą stronę Wisły. Podobnie jest w naszej aglomeracji. Próbowałem stworzyć w Bielsku przegląd przedstawień nagrodzonych złotymi maskami, tak by widz w ciągu paru dni mógł je wszystkie zobaczyć. Zainteresowanie było mizerne. Dlaczego? Ci wszyscy, których interesuje teatr spektakle obejrzeli już na macierzystych scenach. Ale myślę, że niezłym pomysłem byłoby powołanie forum teatrów aglomeracji, byśmy mogli wymieniać się doświadczeniami.

Chce pan zmotywować śląskie środowisko literackie?

- Raczej ożywić i skupić wokół teatru różne środowiska twórcze: literackie, plastyczne, muzyczne itp. i to nie tylko z Katowic. Chciałbym, aby ci ludzie zaczęli utożsamiać się z tym miejscem, bo teatr ten winien być otwarty na wszystkie wielokulturowe wątki. Dlatego ściągam tutaj Artura Pałygę. Będzie on kierował warsztatami dramaturgicznymi. Może zrodzi się z tego coś ważnego. W 2015 roku Katowice będą świętować 150. rocznicę uzyskania praw miejskich, to dobra okazja do uczczenia urodzin znakomitą prapremierą. Jeśli tylko uda nam się pozyskać środki, Artur będzie prowadził europejskie forum dramaturgiczne i skupiał wokół siebie dramatopisarzy z całej Europy.

Dziś jeszcze o pieniądzach nie będziemy mówić.

- To dobrze, ponieważ jak na razie mamy budżet obcięty o piętnaście procent. To tak na dobry początek...

Kolejne wyzwanie to...

- Trzeba teatr zbliżyć do ludzi i sprawić, aby młodzi uznali go za swój. Zaprosiłem do współpracy Aleksandrę Czaplę-Oslislo, dziennikarkę "Gazety Wyborczej", która będzie pełniła funkcję kierownika literackiego i rzecznika prasowego teatru i będzie odpowiedzialna za przyciągnięcie mediów do teatru i teatru do mediów, abyśmy częściej się spotykali, może nawet czasem pokłócili, ale aby teatr nie był niczym oblężona twierdza, do której nikt, albo tylko nieliczni wybrańcy mają dostęp. Moim zdaniem brakuje gorących nazwisk, kontrowersyjnych tematów, otwarcia na młodych. O ile średnie pokolenie w miarę dostatecznie jest dopieszczone, o tyle wydaje mi się, że brakuje propozycji, które przyciągają młodych.

Czyli przede wszystkim młody odbiorca?

- Nie tylko, preferować będę eklektyzm, podobnie jak w Teatrze Polskim.

Nie można zapominać o dwóch podstawowych faktach. Po pierwsze, Teatr Śląski jest jedynym instytucjonalnym teatrem dramatycznym w Katowicach i to zobowiązuje, po drugie, widzowie są ogromnie zróżnicowani i ich oczekiwania są czasem diametralnie różne, ale na szczęście mamy do dyspozycji trzy sceny, to daje większe możliwości. Teatr musi mieć repertuar dla wszystkich, ale przede wszystkim własny rys, kod, charakter pisma jedyny i niepowtarzalny. Liczę szczególnie na cykl "Śląsk święty/Śląsk przeklęty".

W Teatrze Polskim za czasów pana dyrekcji nieraz zawrzało, o wielu wydarzeniach, choćby o spektaklu "Miłość w Konigshiitte" mówiła cała Polska. Czy lubi pan takie zawirowania, by nie powiedzieć sianie fermentu?

- Nie uważam tego za metodę, ale trzy sceny, to dostatecznie dużo, aby od czasu do czasu, na którejś z nich zawrzało. Nie wszystkie doświadczenia z Bielska można zaadaptować w katowickim teatrze. Scena w Malarni, moim zdaniem, znakomicie nadaje się na działania eksperymentalne. Powinna więc być sceną najostrzejszą i bezpruderyjną, i nie chodzi mi tu bynajmniej o nagie ciała, bo tych już się naoglądaliśmy, ale raczej o wymiar społeczny, egzystencjalny, w mniejszym stopniu polityczny. Ale tylko w wymiarze ogólnym, nie doraźnym. Bo zaczynam zastanawiać się, czy tego typu wyzwania są jeszcze skuteczne, czy przynoszą zamierzone efekty? Kolejny spektakl o polskim antysemityzmie, Nangar Khel, Smoleńsku, Krakowskim Przedmieściu, pedofilii wśród księży, martwych niemowlętach? Takie doraźne spektakle żyją jak motyle, są kolorowe, fruwają zwracając uwagę wszystkich a po paru miesiącach nikt o nich nie pamięta i wszystko wraca do punktu wyjścia, nic się nie zmienia, nie zostaje żadna refleksja, mam więc wątpliwości, czy warto? Bardziej interesuje mnie człowiek i jego uwikłanie we współczesną historię, która nigdy nie jest prosta a która jednocześnie stymuluje nasze decyzje i zachowania. Jakie będą propozycje reżyserów, których zaprosiłem do współpracy, tego jeszcze nie wiem, jeśli zdarzy się pomysł na włożenie kija w mrowisko, jestem pewien, że nie odmówię, ale z góry nie zakładam, że właśnie takich spektakli poszukuję, czy takie preferuję.

Co więc nas czeka w nowym sezonie?

- Zaczniemy w październiku. Będzie to polska prapremiera na Scenie Kameralnej, dwuosobowe przedstawienie pod tytułem "Nikt nie przychodzi do nikogo" Petera Asmussena, znakomitego dramatopisarza skandynawskiego, autora "Plaży" i współscenarzysty filmu "Przełamując fale". Na scenie zobaczymy Barbarę Lubos i Andrzeja Dopierałę w reżyserii Pawła Partyki. Dodatkowym atutem będzie obecność autora

na premierze. Może uda nam się odwiedzić z przedstawieniem rodzinny kraj autora - Danię, byłaby to znakomita okazja do zainaugurowania działalności europejskiej witryny teatralnej. Kolejnym, mam nadzieję, że mocnym uderzeniem będzie "Lot nad kukułczym gniazdem" w mojej reżyserii, premierę planuję w listopadzie, poprzedzi go 13 października koncert z okazji urodzin teatru: "List do pana Balzaca", będą to piosenki inspirowane literaturą - znajdą się tam między innymi motywy z "Lalki", "Pachnidła", natomiast w listopadzie odbędzie się premiera polskiej wersji "Chewingum revolution. Rewolucja balonowa", przedstawienia inspirowanego monodramem Julii Holewińskiej, które zrealizowałem w Teatro Astra w Turynie. Spektakl powstał w ramach projektu kulturalnego, realizowanego przez Fondazionc Teatro Piemonte Europa, publiczność włoska miała już okazję obejrzeć przedstawienie 20 lipca podczas festiwalu Teatro a Corte. Oficjalna premiera włoskiej wersji będzie miała miejsce 6, 7, 8 listopada w Turynie. To jest zaczyn naszej polsko-włoskiej współpracy, w której uczestniczy Fundacja TPE, Teatr Astra, Teatr Polski w Bielsku-Białej i Teatr Śląski. W Katowicach na premierze gościć będziemy dyrektora Fondazione TPE Beppe Navello, który w noc sylwestrową pokaże swój przedpremierowy spektakl "Cinema", będący hołdem dla kina niemego, a w którym wystąpią polscy artyści. Planujemy w przyszłości wspólną realizację przedstawienia we włosko-polskiej obsadzie, które będzie grane na różnych scenach Europy. Oczywiście jeśli pozwolą nam na to fundusze. "Cinema" w nowym roku ma odbyć tournee po Włoszech, Francji i krajach Beneluxu.

Kogo zaprosi pan do współpracy?

- Arkadiusz Jakubik przygotuje spektakl o Ryszardzie Riedlu - "Skazany na bluesa", będzie on otwierał cykl "Śląsk święty/Śląsk przeklęty". Mam nadzieję, że pojawi się Ewelina Marciniak, która zadebiutowała na scenie w Bielsku--Białej i hurtem zgarnęła wszystkie najważniejsze nagrody teatralne w kraju. Rozmawiałem także z Wojciechem Pszoniakiem o sztuce, opowiadającej o niemieckim generale Dietrichu von Choltitzu, Ślązaku spod Opola, który sprzeciwiając się wykonaniu rozkazu Hitlera nie dopuścił do zniszczenia Paryża. To spektakl-dyskurs o pryncypiach, odpowiedzialności, ścieraniu się różnych racji. W Polsce nie był jeszcze grany, widzę to przedstawienie w nurcie debat na tematy trudne. Próbuję namówić na kolejne sezony Michała Zadarę, Monikę Strzępkę, marzę o Agnieszce Glińskiej, Janie Klacie, Grzegorzu Jarzynie... Przyszły sezon rozpocznie adaptacja jednej z moich najbardziej ukochanych książek o Śląsku, czyli "Czarnego ogrodu" Małgorzaty Szejnert, tego piekielnie trudnego zadania podejmie się Jacek Głomb. Przymierzam się także do adaptacji "Cysorza" Michała Smolorza, może pojawi się Petr Zelenka, może czeska pieśniarka Raduza, którą chciałbym zachęcić do wspólnego projektu. Jakub Roszkowski, kierownik artystyczny Teatru Wybrzeże pisze sztukę o Zbigniewie Cybulskim, który... nie zginął w wypadku, jest zniszczonym alkoholem aktorem, poszukującym dawnej sławy, czyli "W popielniczce diament". Ingmar Villqist ma pomysł, który będzie spektaklem - sądem nad Salomonem Morelem, szefem obozu na Zgodzie. Myślę o adaptacji "Morfiny" Szczepana Twardocha, o co zabiega Joanna Zdrada. Artur Pałyga dostał zadanie napisania sztuki o sukcesach Górnika Zabrze w latach 60. i 70. a Maciek Pieprzyca rozmyśla o "Słonecznych chłopcach" ...

To niezwykle interesujące propozycje, ponieważ umówiliśmy się, że na razie o pieniądzach nie rozmawiamy, to, co na starcie będzie panu najpotrzebniejsze: odwaga, determinacja, przedsiębiorczość...

- Konsekwencja w działaniu, odwaga nawet czasem szaleńca to za mało, muszę i mam nadzieję, że będę zawsze pamiętał, że jestem dyrektorem potężnej instytucji, która funkcjonuje w oparciu o odpowiednie środki finansowe i wymaga doskonałej organizacji, przemyślanych decyzji i rozważnej długofalowej strategii. Znakomite pomysły artystyczne, które nie znajdą uznania publiczności nie mają większej wartości, podobnie jak granie wyłącznie kasowych fars, których jedynym przesłaniem pozostaje dobra zabawa. Nie wystarczy także zachłysnąć się uznaniem, które może okazać się chwilowe. Nie można poprzestać na głównej nagrodzie dla "Piątej strony świata" w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, trzeba jeszcze spowodować, aby bilety na ten spektakl były rozchwytywane, widownia była zawsze pełna, a po tej nagrodzie przyszły kolejne dobre spektakle i kolejne znaczące nagrody...

O pana rozległych zainteresowaniach już mówiliśmy, dla odmiany porozmawiajmy wiec może o pana pasjach, o tym co pana relaksuje.

- ... czyli o teatrze i o wszystkim co się z nim wiąże: o reżyserowaniu, pisaniu tekstów, scenariuszy, tworzeniu koncepcji spektaklu, o nowych płytach, które gdzieś tam chodzą mi po głowie...

... i tak pan odpoczywa?

- Właśnie tak, ponieważ teatr jest jak ośmiornica, która szczelnie oplata swoimi mackami, może gdybym skupił się wyłącznie na jednej dziedzinie, miałbym bogatą kolekcję posklejanych modeli samolotów, ale uwielbiam zajmować się jednocześnie tysiącem różnych spraw, jedna inspiruje drugą, wzajemnie się uzupełniają a czasem powodują burzę, która jest niesłychanie twórcza i pobudzająca.



Maria Sztuka
Śląsk
25 września 2013
Portrety
Robert Talarczyk