Teatr, który zmusza do myślenia
"Trzeba wąchać czas - jak mówił Zbigniew Cybulski i my staramy się właśnie tak robić. Wyjmować z tej rzeczywistości sprawy istotne i czynić z nich sztukę. Jestem szczęśliwy, gdy to nam się czasem udaje" - rozmowa z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Polskiego w Bielsku-BiałejJak wyglądał jubileuszowy sezon teatralny?
Zaczęliśmy już w październiku ubiegłego roku. Pokazaliśmy jak mogło to wyglądać 120 lat temu. Co działo by się dziś, gdyby do Bielska Białej przyjechał cesarz Franciszek Józef i otworzył ten teatr. Zrobiliśmy więc wielki happening, w którym w rolę monarchy Franza Józefa wcielił się wspaniały aktor Bernard Krawczyk. Na balkonie hotelu pojawił się on jako cesarz, a ja byłem alter ego jakiegoś dyrektora teatru. Obok monarchy stała ulubiona przez wszystkich księżna Sissi. Po przemowie, cesarz bryczką zaprzężoną w dwa konie, podjechał pod same drzwi teatru i tam cesarskie małżeństwo przywitał prezydent miasta Jacek Krywult. Panowie wspólnie przecięli wstęgę i widzowie mogli wejść do teatru, który dziś jest odrestaurowany i wygląda tak pięknie, jak tuż po wybudowaniu. No i zagraliśmy nasz austro-węgierski spektakl czyli „Szwejka” z udziałem Franza Józefa tym razem na scenie.
Potem pojawiły się spektakle, które miały uświetnić ten jubileusz.
Postanowiliśmy pokazywać sztuki współczesne, kontrowersyjne albo sztuki pisane specjalnie dla nas, żeby udowodnić, iż teatr mimo że ma już 120 lat i w zasadzie, jak niektórzy mówią, jest nobliwą damą, to w głębi serca nadal jest podlotkiem, który chce rozrabiać, dyskutować i wadzić się z widzem. Ten sezon był dość eksperymentalny, co nie zmienia faktu, że publiczność nadal chce do nas przychodzić i w tych naszych eksperymentach uczestniczyć.
Zatem wystawiliście „Norymbergę” Wojciecha Tomczyka, „Nowe wyzwolenie” Witkacego w reżyserii Eweliny Marciniak...
Z tym interesującym spektaklem jedziemy teraz do Koszalina, a młoda pani reżyser ma chyba przed sobą wielką karierę i dlatego zaprosiłem ją do dalszej współpracy. Ma przygotować na małej scenie którąś ze sztuk Ireneusza Iredyńskiego.
Spektakl „Taka fajna dziewczyna jak ty” – tekst specjalnie dla was napisał Ingmar Villqist i on też sztukę sam wyreżyserował.
Zagrały dwie świetne aktorki – Anna Guzik i Marta Gzowska-Sawicka, która za tę role otrzymała nominację do Złotej Maski.
Ten rok rozpoczęliście dość mocno. Pan zaproponował sztukę „Mistrz i Małgorzata story”, w której Bułhakow nie jest autorem dramatu, ale jednym z bohaterów. Spektakl zarówno kontrowersyjny, jak i cieszący się sporym zainteresowaniem widzów i krytyków.
Jedni chwalili, drudzy mówili o świętokradztwie, o tym, że obraża wszystkich miłośników twórczości Michaiła Bułhakowa. Następny również wywołał spore dyskusje, ponieważ mówił o procesie żołnierzy oskarżonych o ostrzelanie wioski w Afganistanie. „Bitwę o Nangar Khel” napisał Artur Pałyga, a wyreżyserował Łukasz Witt-Michałowski. Zainteresowanie mediów i publiczności było ogromne, ponieważ premiera zbiegła się ze wznowieniem procesu żołnierzy oskarżonych o tę zbrodnię wojenną.
Wielkie wrażenie robi finał, gdy nad grobem stają naprzeciw siebie prawdziwa Afganka Safia Rabati i oskarżony w procesie chorąży Andrzej „Osa” Osiecki. Nic nie mówią, tylko patrzą na siebie, a widzowie zadają sobie pytanie – kto doprowadził do tego, że ci ludzie stali się wrogami, że muszą nienawidzić się i strzelać do siebie. Ta kilkudziesięciosekundowa cisza jest obezwładniająca. Następna premiera i znowu tekst przygotowany specjalnie dla was. Piotr Rowicki napisał „Królów dowcipu”, a Piotr Ratajczak sztukę wyreżyserował.
Obśmiewają oni polski show biznes, nasze przywary, kompleksy, mity, brak gustu i wszechogarniający nas kicz.
Ostatnią premierą był hit światowy, czyli „Bóg mordu” Yasminy Rezy. Czym skończył się ten sezon jubileuszowy?
Od 5 do 12 czerwca podsumowywaliśmy naszą działalność przeglądem wszystkich spektakli z ostatniego okresu. Gościem honorowym była Krystyna Janda, obejrzeliśmy jej „Białą bluzką”, aktorka wzięła także udział w dyskusji o kondycji polskiego teatru.
Wróćmy do historii bielskiego teatru. Od 1890 roku zaczęła tutaj działać zawodowa scena niemiecka, funkcjonująca nieprzerwanie aż do końca II wojny światowej. W okresie II Rzeczypospolitej polskie przedstawienia nie mogły być jednak grane. Dopiero powołanemu w grudniu 1921 roku Towarzystwu Teatru Polskiego udało się zaprosić polskie spektakle z Katowic, Krakowa, Warszawy i innych ośrodków teatralnych, a także w ramach Sekcji Dramatycznej, przygotowano własne przedstawienia. Z niemieckim zarządem wynegocjowano, aby początkowo jeden dzień w tygodniu był przeznaczony na polskie sztuki, później dwa dni, wreszcie w 1934 r. przez trzy dni grano polski repertuar. To był niezwykle interesujący czas w dziejach teatru w Bielsku.
Teatr, jako jeden z niewielu mający elektryczność, uznawany był za jedną z najlepszych scen prowincjonalnych, jeśli mogę tak powiedzieć – c.k. Monarchii. Od początku istnienia, ale i w dwudziestoleciu międzywojennym, jako jedyna zawodowa scena niemiecka w Polsce, utrzymywał niezmiennie wysoki poziom. Dzięki staraniom Towarzystwa Teatru Polskiego na bielskiej scenie występowali wówczas m.in. Lucyna Messal, Stefan Jaracz, Maria Malicka, Jadwiga Smosarska, Stanisława Wysocka, Jerzy Leszczyński, Stanisława Perzanowska, Antoni Fertner, Aleksander Węgierko, a także Eugeniusz Bodo czy Loda Halama. Po wojnie pierwszą sztuką był „Pan Jowialski” Aleksandra Fredry.
Mija 6 lat od chwili kiedy został pan dyrektorem Teatru Polskiego. Czy tak wyobrażał pan sobie swoją prace – ciągle wyjazdy do Katowic, pertraktacje, ściąganie gwiazd – to za pana dyrekcji w spektaklach pojawili się Anna Ibersher, Grzegorz Halama czy Bartosz Obuchowicz…
My także mamy gwiazdy pierwszej wielkości, Annę Guzik, Grażynę Bułkę, Rafała Sawickiego, Kazimierza Czaplę czy Grzegorza Sikorę. Szczerze mówiąc nie myślałem, że będzie tak ciężko. Ale też nie myślałem, że teatr w takim mieście jak Bielsko-Biała może zacząć tak szybko rezonować w Polsce. Marzyłem, aby tak się stało za mojej dyrekcji, ale nie do końca byłem pewien, czy to się uda.
Dziś jest to fakt.
Trzeba wąchać czas – jak mówił Zbigniew Cybulski i my staramy się właśnie tak robić. Wyjmować z tej rzeczywistości sprawy istotne i czynić z nich sztukę. Jestem szczęśliwy, gdy to nam się czasem udaje.
Teatr prawie zawsze jest wypełniony aż po drugi balkon, jak tego dokonaliście?
Gramy dużo spektakli, aby widz miał w czym wybierać. Publiczności raz przypadają do gustu sztuki lżejsze jak „Mayday” czy „Mayday 2”, „Szalone nożyczki” czy „Testosteron” – bo chce odpocząć w teatrze od trudów codzienności, co nie znaczy, że nie przychodzi na inne przedstawienia. Mamy także duże, efektowne widowiska jak „Mistrz i Małgorzata story” czy „Szwejk”. Publiczność również polubiła małą scenę, która rządzi się trochę innymi prawami. Przychodzą ludzie bardziej przygotowani do tego, co chcą oglądać, ale to wszystko ze sobą miesza się cudownie. W 2004 r. odbyło się niewiele ponad dwieście spektakli, a w 2010 zagraliśmy ponad trzysta. W 2004 r. przyszło do naszego teatru czterdzieści kilka tysięcy widzów, natomiast w 2009 r., który był rekordowy – prawie 80 tysięcy. Goszczą u nas nie tylko bielszczanie, ale przyjeżdżają ci, którzy lubią dobry teatr. Mamy widzów z Katowic, Chorzowa, Częstochowy, Krakowa i innych większych miast. To jest dla nas bardzo ważne, szczególnie w dobie kryzysu. Nie zniechęcają ich drogie bilety, są z nami.
Chciałby pan, aby odpowiedzialni za różne festiwale i przeglądy mówili: zaprosimy teatr z Wałbrzycha, Legnicy i Bielska-Białej?
Taką mam ambicję. Przecież tak się działo z teatrem legnickim. Nie miało żadnego znaczenia, co to za spektakl, czy on jest dobry czy zły, najważniejsza była ta marka – Legnica. Chciałbym, żeby ten teatr też dorobił się tak dobrej marki.
Rozumiem, że to jest pana marzenie?
Oczywiście. Nie myślałem, że będzie aż tak ciężko, ale z drugiej strony nie wiedziałem, ile satysfakcji może przynieść ta praca. Jestem niby zadowolony, chwalę się ale uważam, że powinniśmy być w pierwszej piątce a nie dziesiątce najlepszych teatrów w Polsce. I jestem z tego faktu bardzo niezadowolony, że w tej szpicy jeszcze nas nie ma.
Zatem za 10 lat, kiedy teatr będzie obchodził okrągłą rocznice istnienia, niechaj będzie w pierwszej piątce, albo nawet w pierwszej trójce najlepszych teatrów w Polsce.
Nie chcemy czekać tak długo. Zrobię wszystko i zespół także, aby dostać się tam jak najprędzej.
Życzę zatem tego już w następnym sezonie.
Marek Mierzwiak
Śląsk
24 sierpnia 2011