Teatr Montownia bez "Testosteronu"

Po prawie 400 spektaklach, po ośmiu latach grania, Teatr Montownia zdecydował się pożegnać z jednym z najgłośniejszych swoich tytułów. 18 stycznia dwa ostatnie pokazy ich "Testosteronu"

Zdarzali się widzowie, którzy opuszczali teatr już po kilkunastu minutach tego spektaklu. Do naszej redakcji przychodziły listy od czytelników ze skargami, że przedstawienie jest zbyt wulgarne. Ale są też takie osoby, które oglądały "Testosteron" po kilka-kilkanaście razy, śmiejąc się przed czasem, bo już tak dobrze znali tekst. Nie ma wątpliwości, że "Testosteron" Andrzeja Saramonowicza w reżyserii Agnieszki Glińskiej to jeden z największych hitów teatralnych ostatnich lat. 

Nikt się nie zaśmiał

- Nasza przygoda z "Testosteronem" to temat na książkę - podpowiada Rafał Rutkowski, jeden z aktorów Teatru Montownia. I zaczyna swoją opowieść.

- Pierwszym momentem przełomowym, iskrą do powstania sztuki, było moje spotkanie z Andrzejem Saramonowiczem w knajpce na Żoliborzu. Siedzieliśmy tam rozczarowani życiem i rozmawialiśmy o tym, jak kobiety potrafią dać facetom w kość. I właśnie po tej typowej rozmowie dwóch samców w knajpie Andrzej zaproponował, że może napisze o tym sztukę, a aktorzy Montowni w niej wystąpią - opowiada Rutkowski.

Drugim przełomowym momentem miał być ten, kiedy Andrzej Saramonowicz odezwał się, że ma już gotowy tekst i zaprasza aktorów, aby odczytać im nowy utwór.

- Spotkaliśmy się, Andrzej przeczytał nam sztukę na głos, we własnej autorskiej interpretacji. A my? Nie zaśmialiśmy się chyba ani razu. Pamiętam, że ktoś z nas skomentował to słowami: "Jezus Maria, Chrystusie Panie" - opowiada Rafał Rutkowski. - Pierwsze nasze wrażenie było takie, że to strasznie smutna historia obnażająca nas, facetów, na pewno nie żadna komedia. Poza tym wydawało się, że tych wulgaryzmów i innych męskich spięć jest tu tyle, że żaden widz tego nie wytrzyma.

Kolejnym - jak to mówi Rutkowski - przełomowym momentem był ten, kiedy okazało się, że reżyserem spektaklu będzie Agnieszka Glińska. Montownia od dawna chciała z nią współpracować. Rozpoczęły się próby. Oprócz Adama Krawczuka, Marcina Perchucia, Rafała Rutkowskiego i Macieja Wierzbickiego z Montowni na scenie stanęli: Tomasz Karolak, Krzysztof Stelmaszyk i Robert Więckiewicz.

- Wciąż nie wiedzieliśmy, co z tego wyniknie. Do tego stopnia nie byliśmy pewni rezultatu, że na próbie generalnej Andrzej Saramonowicz chciał wykreślić swoje nazwisko z afisza - zdradza dziś Rutkowski. - Kolejnym przełomowym momentem była premiera, która uzmysłowiła nam, że zrobiliśmy coś, co może być w jakiś sposób oryginalne, a na pewno będzie hitem.

Rewelacja

Entuzjastą "Testosteronu" był od początku recenzent "Gazety" Roman Pawłowski, który zaraz po premierze w czerwcu 2002 roku stwierdził: "Sztuka Saramonowicza jest po prostu rewelacyjnie napisana, skrzy się od językowych dowcipów i nieustannie zaskakuje zwrotami akcji. Wbrew tytułowi, który sugeruje apoteozę męskości, jest to demontaż mitu macho. Faceci, którzy jeszcze przed chwilą chcieli się mordować z powodu kobiet, miękną na widok rodzinnych zdjęć jednego z nich. Kelner, który kobiety traktuje użytkowo, okazuje się sentymentalnym kochankiem, a niejaki Stavros, grecki macho, potulnieje, gdy tylko na niego tupnąć... "Testosteron" to najlepsze przedstawienie Montowni od lat (...) Rewelacyjnie grają także Krzysztof Stelmaszyk, Tomasz Karolak i Robert Więckiewicz, którzy dołączyli do Montowni. Nie tylko bawią ironicznymi portretami kobieciarzy, pokazują też drugą stronę charakterów tak zwanych twardzieli, którzy w głębi serca okazują się głęboko zakochanymi, wiernymi, czułymi partnerami".

Reżyseria z subtelną mgiełką

- Dla mnie jest to poza wszystkim spotkanie z ciekawym tekstem, odpowiada mi zwłaszcza jego forma pomiędzy komedią a psychodramą. Nie znam w literaturze światowej dramatu, w którym siedmiu facetów gadałoby o kobietach - mówiła Agnieszka Glińska na łamach "Wysokich Obcasów".

Aktorzy zgodnie podkreślali w wywiadach, że reżyserka "uniosła ten dramat dwa piętra wyżej", "przefiltrowała przez siebie", "spojrzała na mężczyzn oczami kobiety", "otoczyła ten tekst i ich subtelną tajemniczą mgiełką".

- Podejrzewam, że gdyby mężczyzna reżyserował ten spektakl, raczej dociskałby gaz do dechy, żeby maksymalnie wycisnąć męskość, i nie pokazałby, jak ci faceci są zagubieni - mówił przed premierą Marcin Perchuć.

Pan Masakra

Nieczęsto zdarza się, że autor pisze sztukę pod konkretnych aktorów. Tu wiele historii, które opowiadają bohaterowie, jest autentycznych. - Andrzej zaczerpnął je z naszego życia i zgrabnie rozpisał - wyjaśnia Rafał Rutkowski.

- Miło jest pracować ze świadomością, że rola jest pisana konkretnie dla ciebie - podkreśla Robert Więckiewicz. - Znaliśmy się z Andrzejem i pomysł, żeby napisał tekst specjalnie dla tych aktorów, okazał się strzałem w dziesiątkę.

Robert Więckiewicz już kilka razy opowiadał o tym, jak słowo "masakra", którego trochę nadużywał, określając nim zarówno "to wino było... maaaaasakra", czyli cudowne, albo to była "totalna masakra", czyli porażka, znalazło się potem w "Testosteronie". Ponoć jeszcze przed pomysłem na sztukę Andrzej Saramonowicz zwracał się do niego per "Pan Masakra".

Co zaważyło o sukcesie "Testosteronu"? - Nie byłoby aż takiego sukcesu, gdyby nie tak zgrany zespół aktorski, dobry team. Nie było wtedy wśród nas gwiazd. Jedynym aktorem, którego rozpoznawali widzowie, był Krzysztof Stelmaszyk, ale on akurat jest ostatnią osobą, o której można powiedzieć, że "gwiazdorzy" - wyjaśnia Rafał Rutkowski.

To właśnie przy okazji "Testosteronu" urodził się pomysł na współpracę Montowni z Krzysztofem Stelmaszykiem jako reżyserem. Przygotowali z nim już dwa spektakle - "Kamienie w kieszeniach" i "Edmonda", a teraz szykują trzeci - "Kubusia Fatalistę".

Ponad 350 razy

- Graliśmy "Testosteron" ponad 350 razy w różnych miejscach, w mniejszych miastach i w Ameryce. W Chicago dla widowni, która liczyła 1000 miejsc, i w hotelu dla biznesmanów, gdzie salka była niewielka i oglądało nas zaledwie 30 osób - wylicza Rafał Rutkowski.

- Dzięki "Testosteronowi" zagrałem chyba w najdziwniejszym miejscu w życiu: w gigantycznej hali maszynowej dawnej elektrociepłowni Bytom. To była masakra! - dodaje Robert Więckiewicz.

W Warszawie "Testosteron" był grany w Teatrze Nowym, Studio Buffo, w Centralnym Basenie Artystycznym, z czasem zmieniła się nieco obsada. Za Krzysztofa Stelmaszyka wszedł Mirosław Zbrojewicz, na zmianę z Robertem Więckiewiczem grał Krzysztof Banaszyk.

Po sukcesie Montowni po tekst "Testosteronu" sięgnęło też kilkanaście innych teatrów. Sztukę tłumaczono na inne języki. W końcu powstał nawet film.

Pożegnanie

Kto podjął decyzję o pożegnaniu z "Testosteronem"? - pytam Rafała Rutkowskiego.

- Pewnego dnia odezwał się do mnie Andrzej Saramonowicz i stwierdził, że jego zdaniem powinniśmy skończyć tę przygodę. Skoro autor tak uważa, to nie ma co dyskutować. Tym bardziej że nie mając własnej sceny, trudno nam grać "Testosteron" regularnie. Ostatnio pokazywaliśmy przedstawienie sporadycznie, co, niestety, wpływa na jakość. Myślę, że to dobry moment na zakończenie - dodaje.

Co dla nas znaczył ten spektakl? - zastanawia się Rafał Rutkowski. - Myślę, że to "Testosteron" spowodował, że my jako Montownia wypłynęliśmy na głębsze wody.

Zaczęli nas kojarzyć ludzie spoza środowiska teatralnego. "Testosteron" utwierdził nas w tym, że można napisać współczesną polską sztukę, która da aktorowi możliwość zagrania ciekawej roli, a jednocześnie ma w sobie spory ładunek komercyjny. A przecież właśnie o takich tekstach marzą dziś wszystkie, powstające jak grzyby po deszczu, teatry prywatne.

Na pożegnanie "Testosteronu" Montownia pokaże spektakl dwukrotnie 18 stycznia o godz. 17 i 20.30 na scenie Teatru Muzycznego "Roma". Widownia jest ogromna, ale chętnych nie brakuje.



Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza Stołeczna
19 stycznia 2010
Spektakle
Testosteron