Teatr nie jest miejscem bezpiecznym

Uważam, że teatr jest miejscem, w którym powinno się zwracać ludziom uwagę na to, co jest niebezpieczne, co może nam zagrażać. Teatr ma ostrzegać przed tym, co może się z nami wydarzyć za kilka bądź kilkadziesiąt lat i po to jesteśmy. Przystawiamy lupę, zwierciadło {w zależności od preferowanego porównania} widzom i ostrzegamy. Teatr oczywiście może być miejscem bezpiecznym, jednak teatr który ja uprawiam taki nie jest i nie będzie.

Z Sebastianem Majewskim, dyrektorem artystycznym Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, rozmawia Agata Białecka z Dziennika Teatralnego.

Agata Białecka: Poprzedni sezon artystyczny w Teatrze im. Stefana Jaracza nosił nazwę MY. Rozpoczynający się otrzymał tytuł ONI. Skąd ten pomysł?

Sebastian Majewski: Jest to kontynuacja pomysłu, ciąg dalszy MY. W minionym sezonie zależało nam na tym, by pokazać zespół, przedstawić ludzi tworzących ten teatr, jednak w sposób pozytywny, nawet afirmujący. Dlatego też w naszym repertuarze znalazły się duże teksty, które dają aktorom możliwość prezentacji siebie, tworzenia ról. ONI wyniknęli z tego, że doszedłem do wniosku, iż funkcjonowanie nas {MY w odmianie} nie jest aż tak optymistyczne, jak mogłoby się wydawać, bardzo często jest wręcz trudne, ponieważ przeszkadzają nam różne sytuacje, które nie są generowane przez nas, tylko są stwarzane przez owych, tajemniczych ich {ONI w odmianie}. ONI mogą być różni. Przyjmując najprostszy punkt widzenia, ONI mogą oznaczać obcych, kogoś kto nie pasuje do formatu, jaki został przyjęty do postrzegania świata. ONI mogą stanowić tabu, czyli na przykład choroby, które nas dopadają, a których się strasznie wstydzimy. Powiem więcej, mogą to być choroby, które nie mogą {nie powinny} być ujawniane. Bo przecież dziś bardzo często pracownik nie może być chory, ponieważ pracodawca nie chce zatrudniać człowieka, który cierpi na jakąś chorobę. Ubezpieczyciel z wielkim trudem obejmie ochroną osoby, u której zdiagnozowano przewlekłą, terminalną chorobę. Ludzie ukrywają choroby, a przecież wszyscy wiemy, że wcześniej czy później każdy z nas na coś zachoruje. ONI to mogą być również kosmici. Zdecydowanie do tej grupy zaliczają się także politycy, którzy nakazujący takie, a nie inne myślenie, postrzeganie świata, określoną definicję wolności, konkretną historię czy narzucony przez nich sposób pamiętania o pewnych wydarzeniach. ONI to opozycja dla MY.

Nawiązał Pan do polityków. Czy nie ma Pan wrażenia, że teatr jest przeładowany polityką? Zwłaszcza przez ostatnie tygodnie...

- Polityka, która tak dzieli społeczeństwo, musi być komentowana przez medium, jakim jest teatr. Oglądamy pokaz manipulacji, jakiej dokonuje aktualna władza i trudno się z nią zgodzić. Uważam, że sytuacja dziejąca się obecnie w Polsce wymaga ode mnie - jako obywatela tego kraju - zabrania głosu. Poza tym, zostało mi powierzone stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Jaracza i jest to moje medium, dzięki któremu mogę skomentować to, co się aktualnie dzieje.

Polityka w teatrze nie należy do kwestii przyjemnych, na pewno nie łączy się z poczuciem oczyszczenia, jakiego przecież oczekuje widz przychodzący do teatru. Widzowie wierzą, że idąc do teatru znajdą się w bezpiecznej przestrzeni, w której nie będzie ICH – w tym przypadku polityków oraz politycznych dysput. Tymczasem może się okazać, że jest wręcz odwrotnie.

- Nie definiuję teatru jako miejsca, w którym widz ma uzyskać oczyszczenie. Nie posługuję się taką definicją. Dla mnie teatr nie jest miejscem, gdzie można odnaleźć katharsis i nigdy nie będzie miejscem bezpiecznym. O wiele bliższa jest mi myśl Tadeusza Kantora - Do teatru nie przychodzi się bezkarnie i Bertolda Brechta – Sztuka nie jest źwierciadłem rzeczywistości, tylko młotem, który może ją kształtować. Uważam, że teatr jest miejscem, w którym powinno się zwracać ludziom uwagę na to, co jest niebezpieczne, co może nam zagrażać. Teatr ma ostrzegać przed tym, co może się z nami wydarzyć za kilka bądź kilkadziesiąt lat i po to jesteśmy. Przystawiamy lupę, zwierciadło {w zależności od preferowanego porównania} widzom i ostrzegamy. Teatr oczywiście może być miejscem bezpiecznym, jednak teatr który ja uprawiam taki nie jest i nie będzie.

W planach repertuarowych osiem premier, w porównaniu do poprzedniego sezonu tendencja rosnąca. W dodatku spektakle zapowiadają się interesująco.

- Mówienie o innych, o nich jest coraz trudniejsze. Jednak nie uważam, że należy obierać pesymistyczny punkt widzenia. Nawet na chorobę można patrzeć inaczej niż tylko z perspektywy umierania. Choroba w FILOKTECIE Heinera Muellera nie jest jednoznacznie zła i nie daje tylko pesymistycznej perspektywy. Daje ogromną przestrzeń do refleksji. W poprzednim sezonie zrobiliśmy spektakl o śmierci {ŚMIERĆ SIEDZI NA GRUSZY I SIĘ NIE RUSZY w reżyserii Kuby Falkowskiego}, w którym na zakończenie ludzie wspólnie tańczą, bawią się i cieszą, a wydawać by się mogło, że temat jest strasznie trudny. Ogromne znaczenie ma sposób, w jaki zdecydujemy się opowiedzieć wybrane na ten sezon historie. Historia o undergroundzie, o wysunięciu się poza jakieś ramy, która będzie opowiadana przez Tomasza Cymermana poprzez skupianie się na zespole Jude oraz jego liderze Wiktorze Skoku nie stanie się mroczną opowieścią o Ian'ie Curtisie i tym, jak popełnił samobójstwo po obejrzeniu filmu Wernera Herzoga STROSZEK. Wszystko jest kwestią formy, jaką przyjmiemy podczas prac nad nowymi spektaklami. Nie wyciągajmy wniosków tylko na podstawie tematów zawartych w planowanych na ten sezon premierowych spektaklach. Bardziej zależy nam na znalezieniu form, które nie będą jednoznaczne w stosunku do tematów. Dajmy się więc zaskoczyć. I miejmy z tego fun.

Czy w związku z zapowiadaną niejednoznacznością form, „Jaracz" nadal ma w planach wydarzenia okołoteatralne, poprzedzające premiery?

- Owszem, jest to w planach przy każdej premierze. Wprowadzamy jeszcze jedną nowość. Projekt NIE CZEKAMY - GRAMY ma służyć zaprezentowaniu aktorów związanych z Jaraczem w małych formach teatralnych – w monodramach, duodramach, które wynikałyby z ich poza teatralnych fascynacji i zainteresowań. Aktorzy sami wybierają sobie tematy/teksty, które chcieliby zaprezentować, zgłaszają je i wspólnie myślimy o tym, jak możemy je zrealizować? Już w grudniu zaprezentujemy dwa spektakle będące owocem tego projektu. Pierwsze przedstawienie będzie dziełem Kamili Sammler, drugie Roberta Latuska. Kamila do realizacji spektaklu wykorzystuje swoje zainteresowanie fotografią. Jest uznaną fotografką uwieczniającą na zdjęciach cienie i to właśnie cienie są w jej spektaklu pewnego rodzaju trampoliną, możliwością do wypowiedzenia się na temat tego, co może być graniczne pomiędzy światłem a ciemnością. Robert Latusek, będąc fanem kryminałów, postanowił przygotować jednoosobowy kryminał na scenie. Pracuje nad tytułem, który bije obecnie rekordy popularności czyli nad LAMPIONAMI Katarzyny Bondy. Te dwa spektakle będą grane wspólnie i złożą się na jeden wieczór.

Czy wejdą na stałe do repertuaru teatru?

- Oczywiście. Będzie je można oglądać na naszej Małej Scenie. Dodatkowo, w ramach 4. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Klasyki Światowej mamy w planach trzy czytania. Będą to dramaty zespolone wspólną nazwą 81 LAT MINĘŁO: dwa utwory Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej MRÓWKI i BABA DZIWO oraz odnaleziony, bardzo dziwny tekst Tadeusza Gieruta i Romana Ściślaka POŻAR REICHSTAGU. A owe 81 lat zawarte w tytule, to okres który upłynął od uchwalenia konstytucji kwietniowej. Siłą rzeczy, wracamy do polityki. Wybrane przez nas teksty powstały w końcówce lat trzydziestych XX wieku i opisują nastroje społeczne i polityczne w Polsce sanacyjnej i autorytarnej. W moim mniemaniu oraz w opinii osoby, która spina ten projekt w jedną całość – prof. Krystyny Duniec, utwory te mogą powiedzieć nam coś o naszej rzeczywistości, o wydarzeniach, które obecnie mają miejsce w Polsce.

Mają być zwierciadłem, odnośnikiem?

- Sądzę, że takie są i mogą być dla nas inspirujące, ponieważ okazuje się, że pozwalają spojrzeć na aktualną sytuację Polski z innej perspektywy.

Nasza rozmowa poruszyła już temat 4. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Klasyki Światowej, dlatego kontynuujmy ten temat. Premiera „Czekając na Godota" rozpoczyna Festiwal i czy w porównaniu z pozostałymi spektaklami można mówić o tradycyjnej formie?

- W przypadku dramatów Becketta inscenizatorzy muszą liczyć się z obostrzeniami wynikającymi z ochrony praw autorskich. Dlatego na tym poziomie będziemy mieć okazję do zobaczenia spektaklu podobnego do innych realizacji tego tytułu, jednak Michał Borczuch reżyserując przedstawienie chce poruszyć dwa tematy. Jeden odnoszący się do wolności artystycznej - będzie to próba odpowiedzi na pytanie, czy silne sformalizowanie praw autorskich do tekstu jest szansą dla danego tytułu, czy może całkowicie pozbawia go atrakcyjności? Czy może usztywnienie praw autorskich czyni z dramatu – format? To będzie jedna z nici interpretacyjnych. Drugą będzie ciekawe spostrzeżenie Michała Borczucha. CZEKAJĄC NA GODOTA powstało po II Wojnie Światowej i było odpowiedzią na hekatombę wojny. Reżyser zastanawia się, co ten tekst może znaczyć w momencie, w którym my się znajdujemy, czyli mówiąc bardzo dosadnie – w momencie przed kataklizmem. A takie odczucia coraz bardziej, coraz mocniej jako społeczeństwo przecież odczuwamy. To nie musi być wojna, może być to jakiś krach finansowy – wydarzenie, które położy kres światu, do jakiego się przyzwyczailiśmy. Mentalne osadzenie bohaterów Becketta przed kataklizmem, może być szalenie interesującym tropem w odczytaniu tego dramatu.

Tematyka obcości, inności, jest zawarta w programie 4. Edycji Festiwalu. Może się wydawać, że zespoły zaproszone do Teatru im. Stefana Jaracza funkcjonują w estetyce nieznanej łódzkiej widowni. Czy nie będziemy mieć do czynienia z pewnego rodzaju kontrastem pomiędzy realizacjami na przykład Campanhia Vértice, a propozycjami „Jaracza"?

- Nie uważam, abyśmy jakoś zdecydowanie różnili się od Campanhia Vértice. Roman Pawłowski – kurator festiwalu wybierał zespoły i spektakle, które operują nowym językiem wobec klasycznych tekstów. A my przygotowaliśmy dodatkowy program, na który składają się nasze spektakle repertuarowe oraz wspomniane już czytania, żeby pokazać jak wpisujemy się w ogólnoświatowe nurty teatralny. Jeśli mógłbym coś doradzić widzom wybierającym się na 4. edycję Międzynarodowego Festiwalu Klasyki Światowej to byłaby to sugestia, aby nie patrzyli na prezentowane spektakle jak na samodzielne tytuły. Niech oglądają festiwalowe propozycje jak dzieła, które starają się ze sobą dyskutować, korespondować na różnych poziomach. Globalizacja świata robi swoje, dostęp do informacji również. Większa część ludzkości wie, czym jest Youtube, Wikipedia, jak działa przeglądarka Google. Zanikają bariery językowe, w czym również pomaga niedoskonały ale jednak bardzo funkcjonalny translator Google. Patrząc na festiwalowe spektakle z takiej globalnej perspektywy uświadomimy sobie, że one wzajemnie się przeglądają. Znalezienie w dzisiejszych czasach czegoś, co byłoby strasznie inne, jest bardzo trudne. Tak naprawdę dostęp do komputera i Internetu połączył ludzi na różnych kontynentach. I w sumie nie wiem, czy to dobrze, czy nie bardzo.

Z tej myśli można wyciągnąć wniosek, że nie ma ICH, opozycjonistów do NAS. ONI to po prostu NIE MY – tworzeni przez nas samych.

- Uważam, że ONI istnieją tylko w nas. MY sami stwarzamy innych. Jeśli nikogo nie postawię w opozycji do siebie, innego po prostu nie będzie. Ich stwarzamy w momencie, kiedy się czegoś boimy i kiedy chcemy jakąś winę zrzucić z siebie. W moim świecie na ma innych. Jednak wiem, że budowany jest taki świat, gdzie wyraźnie mówi się, że ktoś jest wewnątrz, a na zewnątrz są ONI. Nie chcę, żeby ONI zawarci w tytule naszego sezonu artystycznego byli definiowani jako obcy, jako uchodźcy – nasze spektakle nie będą mówić o tym. Nie chcę przez to powiedzieć, że ten temat nie jest istotny, wręcz przeciwnie – powinno się o nim mówić. Nie mniej kilka teatrów w Polsce podjęło już temat uchodźców, jego powielanie wydaje mi się zbędne. Wrócę jednak do przykładu choroby o którym wspomniałem na początku rozmowy. ONI nie musi odnosić się do osób czy zjawisk zachodzących na zewnątrz, poza nami. To może być coś we mnie, coś czego się wstydzę. A chorób, do pewnego wieku, bardzo się wstydzimy. Oczywiście jeżeli to nie jest grypa, migrena czy niestrawność. We współczesnym świecie nie wypada być chorym. Powinniśmy być „fit i organic". Zwrócenie na to uwagi jest moim zadaniem powinnością teatru. Choć idealny świat od tego nie powstanie. Ale może się do niego zbliżymy, żeby zakończyć jednak optymistycznie.

___

Sebastian (Seb) Majewski – urodzony w 1971 r. we Wrocławiu reżyser, dramaturg, aktor i scenograf. Absolwent Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (filii Akademii Teatralnej w Warszawie). Przez kilka lat związany z Towarzystwem Wierszalin – Teatr, gdzie zadebiutował w 1997 r. jako reżyser sztuką Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk. Założyciel wrocławskiej [:]sceny witkacego.wro, uznawanej za jedną z najciekawszych niezależnych grup teatralnych. W roku 2006 zadebiutował w roli dramaturga przy spektaklu Transfer! Jana Klaty, z którym do dzisiaj tworzy artystyczny tandem. Jako dramaturg Majewski współpracuje min. z Krzysztofem Garbaczewskim, Marcinem Liberem, Piotrem Ratajczakiem oraz Natalią Korczakowską. W latach 2008 – 2012 pełnił funkcję dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu umacniając jego pozycję jako jednej z najlepszych polskich scen. Od stycznia 2013 roku jest zastępcą dyrektora ds. artystycznych Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W sierpniu 2015 roku został powołany na stanowisko dyrektora artystycznego Teatr im. Jaracza w Łodzi. Sebastian Majewski jest autorem tekstów oryginalnych oraz adaptacji, które wystawiane były min. w Teatrze Polskim we Wrocławiu, Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, Polskim Radiu Kraków, oraz w teatrach w Tbilisi i Dublinie.



Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
3 października 2016