Teatr odświętny

Po premierze spektaklu "Dydona i Eneasz" w Teatrze Wielkim okazuje się, że opera barokowa nie musi przywdziewać zakurzonego kostiumu i wysokiej peruki; nie musi również epatować nowością, aby zachwycić współczesnego widza. Daniel Stachuła znalazł złoty środek i wyreżyserował operę, która poruszy zarówno miłośników muzyki dawnej, jak i tych, którzy szukają w sztuce każdej epoki wartości uniwersalnych.

Od kilku lat w Poznaniu możemy z dumą obserwować współpracę między Teatrem Wielkim a poznańskimi uczelniami. Dzięki Laboratorium Teatru Operowego powstało kilka oper, zazwyczaj skomponowanych specjalnie na potrzeby tego projektu. "Dydona i Eneasz" była innego rodzaju wyzwaniem dla młodych twórców. Musieli oni zmierzyć się z operą, która do dziś cieszy się ogromną popularnością oraz doczekała się takich interpretacji, które uznawane są za wzór, do którego należy dążyć. Poznański spektakl tchnął w tę "ograną" sztukę świeżość, której głównym źródłem byli młodzi artyści - pełni pasji i chęci, które nie zawsze są tak emanujące, jak u wielkich i znanych.

Młodym uchem i okiem

Laboratorium Teatru Operowego daje szansę młodym na pokazanie swojego talentu na dużej scenie. "Dydona i Eneasz" jest dziełem, w którym śpiewacy - soliści oraz chórzyści - mogli wykazać się zarówno swoją muzykalnością, jak i umiejętnościami aktorskimi. Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w roli Dydony Soni Warzyńskiej. Absolwentka krakowskiej Akademii Muzycznej wniknęła głęboko w swoją rolę. Tragiczna sytuacja odgrywanej przez nią bohaterki, nawarstwiająca się przez cały spektakl, miała swoją kulminację w przejmująco wykonanej arii "When I am laid in earth". W roli Eneasza wystąpił Daniel Suchożebrski, który nieco odstawał poziomem od Warzyńskiej. Mimo świetnego barytonu, artysta nie potrafił przekonująco zbudować swojej postaci. Miałam wrażenie, że był nieco przestraszony i choć pod względem muzycznym trudno mu cokolwiek zarzucić, aktorsko był dla mnie zbyt zachowawczy. Chyba najbardziej lubiła momenty, w których występowały solistki wcielające się w złe postacie - Justyna Kopiszka (Czarownica), Joanna Kędzior (Pierwsza Wiedźma) oraz Barbara Tritt (Druga Wiedźma). Energia, którą tworzyły na scenie, była zachwycająca! Artystki doskonale potrafiły zbudować kontrast między ich światem a światem Dydony. Szczególnie pod względem aktorskim te trzy artystki mocno wyróżniły się na tle innych występujących. Na wielkie uznanie zasługują również zespoły - chór i orkiestra, które chyba wszystkich słuchaczy tego dnia zachwyciły. Paul Esswood, który objął kierownictwo muzyczne nad operą nie zawiódł, a nawet przekroczył oczekiwania publiczności. Członkowie orkiestry grający na instrumentach historycznych pod jego batutą uzyskali eleganckie i lekkie brzmienie.

Subtelnie i intrygująco

W porównaniu do niezwykle cenionego na całym świecie Esswooda, tego dnia swój debiut miał John Svensson. Utalentowany tancerz baletowy w tym projekcie doskonale spisał się jako choreograf - tworząc bardzo subtelne i intrygujące układy taneczne. Warstwa wizualna spektaklu operowego jest tak samo ważna jak muzyczna. W "Dydonie i Eneaszu" postawiono na delikatne podkreślanie miejsca, w którym cała historia się odbywa. Mimo tego, scenografia (Dobrawa Deczkowska i Aleksandra Zembrowska) była jednak na swój sposób wyrazista i świetnie wpisała się w ideę reżysera, by historia przedstawiona w operze mogła wydarzyć się zawsze i wszędzie. Również kostiumy (Emil Wysocki) świetnie pasowały do wizji Stachuły. Widać można niewielkimi środkami finansowymi uzyskać spójny, niezwykle interesujący efekt.

Coś niezwykłego działo się tego dnia w teatrze. Siedząc w jednym z pierwszych rzędów miałam okazję podglądać muzyków orkiestry. Ich radość i ekscytacja uzewnętrzniła się w muzyce, a dzięki wyobraźni i wiedzy Esswooda całość zabrzmiała bardzo świeżo. Nie tylko orkiestra, ale wszyscy wykonawcy, od solistów po "niewidoczne" osoby w chórze czy balecie, byli bardzo zaangażowani w ten spektakl. Być może to czar mitu Dydony i Eneasza lub też ogromny kredyt zaufania, którym Teatr Wielki obdarzył młodych artystów, ale końcowy efekt był zachwycający. "Dydona i Eneasz" w reżyserii Stachuły jest historią, która mogłaby zdarzyć się nawet dziś, natomiast samo wykonanie było wyjątkowe, odświętne. Być może warto, by teatr młodych stał się teatrem codziennym?



Aleksandra Bliźniuk
kultura.poznan.pl
4 maja 2016
Spektakle
Dydona i Eneasz
Portrety
Daniel Stachuła