Teatr Śląski to moje miejsce

- Praca z najmłodszym pokoleniem artystów niesie za sobą energię nieporównywalną z niczym innym. Wyobraźnia współczesnych 20- czy 30-latków jest zaskakująca, świeża, pełna nieoczywistych kontekstów, z których czerpią i zaproszeni do współpracy aktorzy, i realizatorzy, i my wszyscy, pracownicy promocji, Biura Obsługi Widzów czy Działu Literackiego.

Z Bogusławem Jasiokiem, zastępcą dyrektora Teatru Śląskiego, rozmawiają Andrzej Kownacki i Ryszard Klimczak z Dziennika Teatralnego.

Dziennik Teatralny: Spotykamy się z okazji 10-lecia pana pracy w Teatrze Śląskim. Jak do tego doszło, że został pan zastępcą dyrektora najważniejszej sceny dramatycznej w województwie śląskim?

Bogusław Jasiok - Dokładnie 10 lat temu, w styczniu 2015 roku, zostałem zaproszony do współpracy przez dyrektora Roberta Talarczyka. Znamy się bardzo długo, bo właściwie całe nasze dorosłe życie; w tym czasie niejednokrotnie pracowaliśmy razem przy rozmaitych projektach teatralnych czy filmowych, jednak nasze drogi ostatecznie skrzyżowały się właśnie w Teatrze Śląskim. Gdy Robert zaproponował mi pracę, moje życie zawodowe było mocniej związane z filmem niż z teatrem, jednak wiedziałem, że warto podjąć to wyzwanie. Choć świetnie wspominam czas spędzony w Centrum Sztuki Filmowej i Kinie Kosmos, to nigdy nie żałowałem decyzji o zmianie. Czuję, że Teatr Śląski to moje miejsce.

Ze strony internetowej teatru wiemy, że jest pan miłośnikiem i teatru, i filmu.

- Zamiłowanie do teatru i filmu, które traktuję równorzędnie, towarzyszy mi właściwie od zawsze. Teatr i kino, szczególnie europejskie, są mi bliskie od najmłodszych lat. Wychowałem się na dziełach wielkich reżyserów i na kanonicznych tytułach. Jestem przekonany, że bez tych solidnych fundamentów nie byłbym teraz tym, kim jestem. W mojej domowej i szkolnej edukacji kulturowej było także miejsce na dzieła związane ze Śląskiem – wychowałem się tutaj i z zaciekawieniem obserwowałem, jak świat, który znam z podwórka, można szlachetnie przenieść na kinowy ekran. Teraz mogę oglądać go też na scenicznych deskach.

Pewnie więc nie był pan zaskoczony, gdy Robert Talarczyk w prowadzonym przez siebie teatrze zaproponował widzom cykl „Śląsk święty/Śląsk przeklęty".

- Pochodzę z Radzionkowa, mieszkam w Chorzowie, a moje życie zawodowe związane jest z Katowicami. Jestem Ślązakiem z pochodzenia, z wychowania i z wyboru, więc ta tematyka jest dla mnie ważna pod każdym względem. Na przestrzeni kilkunastu lat Teatr Śląski stał się miejscem, w którym szeroko pojęta kultura śląska, w znaczeniu innym niż ludowe czy kabaretowe, wreszcie znalazła należne sobie miejsce.
Tutaj głośno mówimy o tematach ważnych dla Ślązaków, często śląskim językiem – kilka dni temu miała miejsce premiera „Tkoczy" Gerharta Hauptmanna w reżyserii Mai Kleczewskiej w genialnym tłumaczeniu na język śląski autorstwa poligloty Mirosława Syniawy. To dowód na to, że wielką literaturę można z powodzeniem przekładać na język śląski – Hauptmann jest jedynym Ślązakiem nagrodzonym literacką Nagrodą Nobla i to dla nas powód do dumy, że ten ponadczasowy tytuł zagościł na naszej scenie.
Zeszły sezon przyniósł nam prapremierę na wskroś współczesnego spektaklu „Godej do mie", który jest grany w autentycznych przestrzeniach eleganckiego hotelu. Jego bohaterowie to z kolei młode śląskie małżeństwo borykające się z potężnym kryzysem.
Śląskie historie – dawne i współczesne – żyją na naszych scenach na co dzień, a ja nie mam wątpliwości, że jest to też historia moja i mojej rodziny.

Stanowisko, jakie zajmuje pan w Teatrze Śląskim, nie jest wprost związane z kwestiami artystycznymi, z doborem tytułów czy realizatorów. Czym więc dokładnie pan się zajmuje?

- Jako zastępca dyrektora staram się łączyć takie obszary jak budżet, zarządzanie zasobami ludzkimi, produkcja wydarzeń i rozwiązywanie bieżących problemów, które zdarzają się w każdym zakładzie pracy. Drzwi do mojego gabinetu są zawsze otwarte, a pracownicy, których mamy w teatrze ok. 160, wiedzą, że mogą przyjść z każdym tematem – od nagłej choroby aktorki, przez wielomilionowe wnioski na remonty zabytkowego budynku, zamówienia publiczne, kwestie rekrutacyjne, aż po prozaiczne usterki techniczne wymagające podejmowania szybkich decyzji, od których zależy na przykład to, czy zagramy wieczorny spektakl, czy będziemy musieli odwołać wizytę 440 widzów. Z wykształcenia i zamiłowania jestem producentem i menadżerem kultury, a najlepiej czuję się w codziennej pracy organizacyjnej, która sprawia, że nasza instytucja funkcjonuje płynnie, bez zgrzytów, wręcz przewidywalnie.
Moim najbliższym współpracownikiem jest mój zwierzchnik – dyrektor, ale blisko współpracuję też z główną księgową, kadrową i wszystkimi kierownikami. Mam to szczęście, że pracuję w znakomitym zespole specjalistów, którym bezgranicznie ufam – wspólnie rozwiązujemy problemy, bazując na naszym wykształceniu, doświadczeniu i wiedzy. Każdy jest tu ekspertem o wąskiej specjalizacji. Doskonale się uzupełniamy i mam nadzieję, że wszyscy na równi czujemy, że jesteśmy zespołem.

Od blisko 20 lat jest pan producentem współorganizowanego przez Teatr Śląski Katowickiego Karnawału Komedii – festiwalu, na którego wydarzenia bilety wyprzedają się w kilka dni. Skąd wziął się pomysł na taką imprezę?

- Katowicki Karnawał Komedii osiemnaście lat temu wymyślili Piotr Uszok, ówczesny prezydent Katowic, i Mirosław Neinert, dyrektor Teatru Korez. Wspólnie wcielili w życie ideę, by cyklicznie, raz w roku, w czasie karnawału organizować przegląd najlepszych polskich spektakli komediowych. Teatr Śląski zapewniał widzom repertuar dramatyczny, a Teatr Korez wprawdzie specjalizował się w lżejszych przedstawieniach, lecz jedynie w kameralnych formach. Ówczesna dyrektorka Teatru Śląskiego, Krystyna Szaraniec, przyklasnęła nowemu pomysłowi i ze znaną sobie energią weszła we współorganizację tego przedsięwzięcia.
Widzowie uwielbiają oglądać na scenie twarze znane z filmów i seriali. Gościliśmy największe polskie gwiazdy, a o bilety na najgłośniejsze tytuły faktycznie nie jest łatwo. Nie inaczej było podczas minionej edycji. Katowicki Karnawał Komedii na stałe wpisał się w kalendarz wydarzeń kulturalnych miasta i w tym roku osiągnął pełnoletność. Muszę przyznać, że bardzo lubię pracę nad Karnawałem – wkładam w to wydarzenie mnóstwo czasu, energii i serca, ale uśmiechy na twarzach widzów i artystów są warte każdego wysiłku.

Mówi pan o największych gwiazdach polskiej sceny, filmu i telewizji, ale Teatr Śląski skupia uwagę także na młodych twórcach i debiutantach.

- Praca z najmłodszym pokoleniem artystów niesie za sobą energię nieporównywalną z niczym innym. Wyobraźnia współczesnych 20- czy 30-latków jest zaskakująca, świeża, pełna nieoczywistych kontekstów, z których czerpią i zaproszeni do współpracy aktorzy, i realizatorzy, i my wszyscy, pracownicy promocji, Biura Obsługi Widzów czy Działu Literackiego.
Warto przypomnieć, że w naszym teatrze jako dramatopisarka „Sztuką mięsa" debiutowała Weronika Murek; zespół The Dumplings debiutował na naszej Scenie w Malarni, komponując muzykę do spektaklu „Elling"; z myślą o debiutujących reżyserach i dramatopisarzach we współpracy z krakowską Akademią Sztuk Teatralnych tworzymy projekt WyspianKiss. Laureat zeszłorocznej edycji, reżyser Krzysztof Zygucki, już za kilka tygodni zadebiutuje na naszej Scenie Kameralnej spektaklem „Chłopacy" Eugenii Balakirevej, opowieścią nawiązującą do głośnej powieści „Młody Mungo" Douglasa Stuarta. Siła i witalność młodych twórców są dla nas równie ważne jak praca z ikonami teatru, z najważniejszymi polskimi reżyserami. Na naszych korytarzach mniej doświadczeni twórcy spotykają się z Mają Kleczewską, Janem Klatą czy Januszem Opryńskim – to dla nas absolutnie naturalne.

W waszym zespole artystycznym pojawiło się też kilka nowych twarzy.

- To dla nas powód do dumy, że tylu młodych ludzi interesuje się naszym teatrem, że pierwsze kroki na zawodowej scenie chcą stawiać właśnie tu, w sercu Katowic. Po wybuchu wojny w Ukrainie dołączyły do nas dwie znakomite aktorki: Nina Batovska i Katia Vasiukova, które w błyskawicznym tempie opanowały język polski i fantastycznie odnalazły się w naszym zespole. Niedawno dołączyły do nas też Aleksandra Bernatek i Aleksandra Fielek oraz Jakub Fret, Paweł Kempa i Paweł Kruszelnicki. Każda i każdy z nich wnosi do naszego zespołu coś absolutnie unikatowego. Cieszę się, że wybrali właśnie nas.

Osobnym tematem jest Szkoła Aktorska prowadzona przez Teatr Śląski. Czy jej absolwentów też możemy oglądać na scenie?

- Oczywiście. Tradycją jest, że spektakl dyplomowy wchodzi na cały sezon do stałego repertuaru. To ważne i dla młodych artystów, i dla nas, że dyplom jest grany regularnie, dla pełnej widowni, a nie jednorazowo, żeby tylko dostać zaliczenie czy pozytywny stopień z egzaminu.
Warto dodać, że wielu absolwentów Szkoły Aktorskiej później z powodzeniem kończy jedną z państwowych szkół teatralnych lub zdaje egzamin eksternistyczny – taką ścieżkę wybrali m.in. nasi etatowi aktorzy Michał Piotrowski, Marcin Gaweł czy Arkadiusz Machel. Słuchacze Szkoły są też często angażowani do bieżących produkcji. Choć statystują lub dostają niewielkie role, to mają możliwość pracy na przykład z Agatą Dudą-Gracz czy Janem Klatą. Uczą się od najlepszych.

Teatr stał się atrakcyjny także dla młodych widzów. Jakie działania podejmujecie, by młodzież chciała was odwiedzać?

- Od pewnego czasu obserwujemy zdecydowane odmłodzenie publiczności. Młodzież jest ciekawa inscenizacji realizowanych przez najbardziej znanych polskich twórców, a topowe nazwiska działają jak magnes, niezależnie od wieku. Nie bez znaczenia pozostają proponowane przez nas tytuły – przecież „Folwark zwierzęcy" Orwella był atrakcyjny dla młodzieży i wtedy, gdy my byliśmy młodzi, i tak samo atrakcyjny jest teraz. Gramy też na przykład „Lobotomię" opartą na piosenkach kultowej kapeli The Tiger Lillies, „Potop" w bardzo krwawej inscenizacji z piosenkami z popkulturowego kanonu, „Wieloryba" i „Przełamując fale", stworzone na kanwie niezwykle popularnych i wielokrotnie nagradzanych filmów.

Przywołuje pan wielkie teatralne nazwiska, lecz czy do teatru można po prostu przyjść z własną propozycją artystyczną, nie mając jeszcze wyrobionej pozycji w teatralnym świecie?

- Dostajemy wiele propozycji artystycznych – i od artystów o ugruntowanej pozycji na kulturalnym rynku, i od debiutantów. Młodszym i mniej doświadczonym twórcom proponujemy nasze mniejsze sceny. Na Scenie w Malarni niedawno prapremierę miało przedstawienie „Miło cię było zobaczyć" autorstwa Bartka Cwalińskiego i Stasia Chludzińskiego, teraz trwają tam próby „Matek śnieżnych" Kasi Błaszczyńskiej w reżyserii Kariny Grabowskiej. Na Scenie Kameralnej jesteśmy przed prapremierą „Chłopaków" Eugenii Balakirevej w reżyserii debiutanta Krzyśka Zyguckiego, jednego z najzdolniejszych studentów krakowskiej AST. Propozycje artystyczne dostajemy więc regularnie, jednak plany premierowe ustalamy nawet z dwu- czy nawet trzyletnim wyprzedzeniem. Nie jest łatwo wskoczyć z własną propozycją w gotowe koncepcje repertuarowe, ale zapewniam, że się to zdarza.

Co zatem czeka nas po premierze „Chłopaków"? Jak wyglądają dalsze plany artystyczne?

- Za nami głośna premiera „Tkoczy" Hauptmanna w reżyserii Mai Kleczewskiej i piąta edycja Nagrody im. Kazimierza Kutza, której jesteśmy współorganizatorem, a już za chwilę, w połowie marca, wspomniani „Chłopacy" inspirowani powieścią „Młody Mungo". Na dniach ruszają próby do „Alicji w Krainie Czarów" w reżyserii Justyny Łagowskiej – to będzie nasza nowa propozycja dla najmłodszych widzów. W czerwcu czeka nas kolejna edycja Międzynarodowego Festiwalu OPEN THE DOOR – unikatowego wydarzenia poświęconego wykluczeniu ze względu na wiek, płeć, pochodzenie, wyznanie czy orientację seksualną, łączącego kameralne spektakle, wydarzenia plenerowe i wielkie międzynarodowe produkcje. Na początek nowego sezonu mamy nadzieję na powtórzenie wyjazdowej edycji przeglądu „Przystanek Śląsk", którego warszawska edycja była dużym sukcesem. Jesienią na naszą scenę wraca Agata-Duda Gracz z tytułem „Między nogami Leny, czyli zaśnięcie najświętszej Marii panny według Caravaggia", a zimą próby zacznie Jan Klata.

Wiemy, że przed Teatrem Śląskim wyzwania nie tylko natury artystycznej.

- Trwa remont fasady teatru. Nasz budynek ma blisko 120 lat, prace prowadzone są z wielką ostrożnością, ściśle współpracujemy z konserwatorem zabytków. Staramy się przywrócić elewacji teatru wygląd z czasów jak najbliższych latom powstania gmachu. Planujemy także największy w historii remont teatru, który obejmie scenę, widownię, foyer i całą niezbędną nam teatralną maszynerię, w tym zapadnie, sznurownie czy mechanizm kurtyny zwykłej i żelaznej. Będzie to gigantyczne przedsięwzięcie, do którego już przygotowujemy się projektowo, organizacyjnie i finansowo. Gdy będziemy mogli zdradzić więcej szczegółów, na pewno się nimi podzielimy. Tymczasem czekamy na zakończenie remontu elewacji – mamy nadzieję, że już w kwietniu mieszkańcy Katowic będą mogli cieszyć się widokiem odnowionego gmachu, który jest wizytówką nie tylko Miasta Katowice, ale i Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii i całego województwa śląskiego.

Dziękujemy za rozmowę.

- Również dziękuję i – mam nadzieję – do zobaczenia na widowni.
__

Bogusław Jasiok – menedżer kultury i producent. Absolwent Wydziału Radia i Telewizji im. K. Kieślowskiego w Katowicach oraz Podyplomowych Studiów Menedżerów Kultury w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. W latach 2006–2014 związany z Instytucją Filmową „Silesia Film", od 2011 roku również kierownik Centrum Sztuki Filmowej w Katowicach. Producent dwóch festiwali teatralnych: Katowickiego Karnawału Komedii, z którym jest związany od pierwszej edycji, oraz Letniego Ogrodu Teatralnego. Od 10 lat zastępca dyrektora Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach.



Andrzej Kownacki , Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
25 lutego 2025
Portrety
Bogusław Jasiok